Kamila Nawotnik

Moda na targi dobiega końca? We Frankfurcie rządzili gospodarze

Czasy, w których cały świat kilka dni w roku żył świętem motoryzacji, jakim są salony samochodowe, odchodzą powoli do lamusa. Producenci coraz częściej odpuszczają sobie wystawianie aut na targach, a pokazywane premiery są coraz mniej zaskakujące. Właśnie to dał do zrozumienia tegoroczny IAA we Frankfurcie. Bo jak inaczej mówić o “wielkiej premierze” auta, które od kilku lat pokazywane było sukcesywnie na kolejnych salonach?

A może wcale nie jesteśmy świadkami zmierzchu pewnej epoki? Wprawdzie Volkswagen ID.3 przedstawiany był od kilku lat, mogliśmy więc bacznie śledzić rozwój tego konceptu, jednak prezentacja oficjalnej wersji produkcyjnej i tak spotkała się z ogromnym zainteresowaniem. Już teraz złożono na niego ponad 30. tys. zamówień. Czy to dziwne? Na pierwszy rzut oka auto nie porywa, wygląda dość zwyczajnie. Z drugiej strony może po prostu zdążył już mi się opatrzeć? Nie czułam przesadnej ekscytacji w związku z premierą, jednak po zobaczeniu go na żywo, wejściu do w miarę przestronnego wnętrza i dotknięciu przyjemnej skórzanej tapicerki stwierdziłam, że… W sumie to jest całkiem fajny! Eleganckie, porządnie wykończone wnętrze, wygodne fotele, dobra widoczność i wspomniana już przestrzeń, przy zerowej emisji i cenie pozwalającej na otrzymanie w Polsce rządowego dofinansowania – to się uda.  

Przy okazji koncern pokazał, jaką ofensywę planuje na nadchodzące lata, jeśli chodzi o rynek pojazdów elektrycznych. Nie wiem, czy słyszeliście, ale Volkswagen chce, aby do 2030 roku 40% pojazdów w ofercie miało napęd wyłącznie elektryczny, natomiast do 2050 roku wszystkie modele mają być na prąd. Może wydawać się, że to bardzo mało czasu na całkowite przearanżowanie oferty producenta, jednak liczba modeli elektrycznych (póki co koncepcyjnych), zaprezentowanych we Frankfurcie pokazała, że Volkswagen jest już niemal gotowy na podbicie większości segmentów. Swoją drogą ciekawa jestem w sumie, ile osób dostrzegło postawiony na stoisku model ID.4. Volkswagen tak bardzo zaangażował się w tym roku w elektryki, że zrezygnował z pokazania zapowiadanego wcześniej T-Roca w nadwoziu cabrio. Jak to przewrotnie w życiu bywa – dopiero jak go zabrakło, zadałam sobie sprawę, jak wielki apetyt zrobiłam sobie na ten model.   

Elektryki cieszą się ogromną popularnością, co w Niemczech pokazał nie tylko ID.3

Udowodniła to także mała, słodka Honda e. Ocena jej atrakcyjności jest kwestią subiektywną, mi na przykład front auta kojarzy się z niemowlakiem spłodzonym przez Jeepa Renegade. Do środka Hondy e bardzo ciężko było się dostać, ale nie dlatego, że ten mieszczuch jest tak ciasny – nic z tych rzeczy. Japoński elektryk był po prostu aż tak oblegany, co świadczy o dużej ciekawości, jaką wywołuje. W ogóle pojazdy elektryczne na targach cieszyły się zainteresowaniem, którego pozazdrościć mógłby im chociażby Lamborghini Sian.  

Pierwsza hybryda w gamie koncernu spomiędzy Modeny i Bolonii była jednym z niewielu “supersamochodów”. Próżno było szukać stoisk Ferrari, Astona Martina, Bentleya itd. Na pocieszenie był ewentualnie Jaguar, Maybach na stoisku Mercedesa (ale nie poczujecie się jak Szejkowie, bo drzwi były zamknięte), no i jeszcze Porsche, pokazujące premierowo Taycana. Elektryk ze Stuttgartu owszem, wygląda fajnie, osiągi ma szalenie imponujące i przede wszystkim jest maksymalnie “eko”. Wszystko byłoby super, ale dodawanie do nazwy tego auta członu “Turbo” lub “Turbo S” jest jak nazywanie tofu prawdziwym serem.  

Tegoroczny Frankfurt to przede wszystkim pokaz siły niemieckiej

Jednak nawet w gronie “gospodarzy” można było zauważyć niezły dysonans. Wprawdzie Opel przygotował  wystawę pełną różnych odmian Corsy (w tym modelu Corsa-e), jeszcze większym stoiskiem chwaliło się Audi. Wśród prezentowanych aut nie brakowało premierowych RS6 Avant oraz RS7 Sportback, dobrze znanych crossoverów, liftbacków, kolejnych koncepcyjnych odmian serii E-tron oraz premierowego AI:Trail, który pokazał, jak marka wyobraża sobie auto terenowe przyszłości. Wiecie jak? Z fotelo-hamakami zamiast kanapy.  

Jeśli ktoś nie lubi biwaków, to ma jeszcze “najczarniejszą czerń” w postaci BMW X6 pokrytego zabójczą dla ludzkich neuronów powłoką Vantablack VBx2 lub karykaturalne nerki, tudzież siekacze, wynurzające się spod klapy maski koncepcyjnej serii 4.

 

Ile dziwów nie czekałoby na nas we Frankfurcie, to i tak nic w porównaniu z tym, co zrobił Mercedes. Koncern zarezerwował dla siebie ogromny segment kompleksu Messe, rozkładając się na kilku piętrach i jeszcze przed halą. Daimler pokazał najnowsze GLB, GLE, nowości w palecie AMG, zaprezentował kolejny model z rodziny EQ – salon przyszłości w postaci EQS. Dokonał tego także w warunkach iście salonowych, bo w wielkiej sali wyposażonej w szeroki, piętrowy balkon (niczym w filharmonii), z wydzielonymi miejscami VIP, odgrodzonymi od reszty dziennikarzy balustradami. Sam koncept wygląda fantastycznie i z pewnością wyróżniłby się na ulicach, zwłaszcza nocą – wokół krawędzi foteli i tylnej kanapy przeciągnięto listwy ledowe, więc całe wnętrze jest rozświetlone jak kabiny limuzyn wiozących pijaną młodzież na studniówki.  

Poza tym pojawiły się jeszcze atrakcje w postaci wystawiającego błędnik na próbę, przeszklonego korytarza nad przepaścią oraz zawieszonego na ścianie bolidu Formuły 1, z pomocą którego w sezonie 2018 triumfował Lewis Hamilton. Mercedes przygotował wystawę “za trzech”, co nie jest takie złe, biorąc pod uwagę to, jak wielu we Frankfurcie było “nieobecnych”. Z udziału zrezygnowało m.in. całe FCA, spora część grupy PSA, Nissan, Kia, Toyota i Volvo.

Właściwie to było jeszcze jedno auto, o którym podczas dni prasowych mówili wszyscy.

To nowy Land Rover Defender, który z poprzednim Defenderem niewiele ma wspólnego, przynajmniej wizualnie. O ile dotychczasowe generacje były bardzo ostrymi, kanciastymi blaszakami do zadań specjalnych, o tyle konkurent Klasy G i Jeepa Wranglera mocno spuścił z tonu. Mowa tu oczywiście o sylwetce. Bryła nadal jest wykonana z aluminium (choć już nie jest tak surowo terenowa), nadal mamy zaokrąglone reflektory (ale teraz ukryte za szybkami), nadwozie nadal wygląda jak rozrysowane na planie prostopadłościanu (choć jest zaokrąglone na kantach), a właściwości terenowe nadal są imponujące (w najspokojniejszej wersji można brodzić w wodzie o głębokości prawie metra i ciągnąć 4 tony, więc tu akurat nie mam do czego się przyczepić). W środku jest trochę surowo, trochę nowocześnie, trochę sztywno i trochę wygodnie. Defender próbuje łączyć wielką tradycję terenową z nowoczesną stylistyką, zapożyczoną z Discovery. Do wyglądu auta trzeba się chyba przyzwyczaić, bo nawet jeśli nie ma tego “czegoś” z poprzedników, to nie podlega dyskusji, że na żywo i tak budzi szacunek.

Pomimo nadrabiania braków na liście wystawców poprzez organizowanie atrakcji na zewnątrz hal, można było odczuć absencję połowy koncernów. Całą ekspozycję dało się obejrzeć w kilka godzin i to z uwzględnieniem czasu potrzebnego na zlokalizowanie stoiska Renault, które ukryło się gdzieś na piętrze, w okolicach Mercedesa. Nie powiem Wam, gdzie dokładnie, bo trafiłam na ich zakątek pierwszego dnia w wyniku zupełnego przypadku i nazajutrz, pomimo usilnych starań nie umiałam już odtworzyć tej drogi.

Najciekawsze miejsce tętniło historią

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze