
Lexus LBX – test: elegancja kontra kompromis. Czy to najlepszy crossover w swojej klasie, czy tylko najładniejszy?
Lexus LBX zachwyca designem i jakością wykonania. Ale pod tą elegancką powłoką kryje się dusza… Toyoty Yaris Cross. Czy japońska premium klasa kompaktowa to uzasadniony wydatek, czy najdroższe opakowanie wspólnej platformy GA-B? Sprawdzamy w naszym teście.
Spis treści
- Wygląd: sztuka iluzji w metalu i lakierze
- Wnętrze: miejsce, gdzie Lexus dotrzymuje słowa… prawie
- Technologia: japoński minimalizm zamiast cyfrowego carnivalu
- Mieszczuch na bieszczackim trakcie
- Serce hybrydy: ekonomia, która krzyczy. Dynamika, która… szepcze?
- Lexus LBX – zużycie
- Bezkonkurencyjny? W jakim stopniu Lexus LBX nie ma sobie równych?
- Lexus LBX – cena w Polsce: za dużo za kompakt premium?
- Platforma, która łączy i dzieli. Czy płacimy za opakowanie?
- Werdykt: kompaktowy arystokrata
W pogoni za nowymi klientami, marki premium schodzą do coraz niższych segmentów. Lexus, japoński mistrz elegancji i słynnej niezawodności, postanowił zaryzykować i wejść bezpośrednio w wir najcięższej konkurencji – segmentu B. Efektem jest LBX – auto, które ma olśnić stylem i przypodobać się miejskim elitom. Po kilku dniach za jego kierownicą, w tym dłuższej wyprawie w Bieszczady, wiemy już, co jest jego największą siłą, a co… kluczową kontrowersją.

Wygląd: sztuka iluzji w metalu i lakierze
Nie ma co ukrywać – Lexus LBX to jeden z najładniejszych crossoverów w swojej klasie, a może i w ogóle. Podczas gdy konkurencja często popada w przerost formy nad treścią, projektanci z Japonii osiągnęli mistrzostwo w balansowaniu na granicy awangardy i elegancji. Testowany przez nas egzemplarz w intensywnym, przyciągającym wzrok lakierze Ruby Bitone (w duecie z kontrastującym, czarnym dachem) i na 18-calowych, polerowanych felgach, wyglądał po prostu zjawiskowo.

Klucz do sukcesu nie leży jednak tylko w kolorze. Proporcje nadwozia są bliskie ideału – muskularne nadkola, dynamiczna linia szyb, zgrabnie wcięta szyba boczna i charakterystyczny, ale nieprzesadnie duży grill Spindle. To auto, które nie potrzebuje agresywnych wcięć i ostrych kantów, by wyrazić dynamikę. To crossover o klasie, która sprawia, że nawet droższe modele z segmentu premium C bledną przy nim stylistycznie. To nie jest auto, które „się sprzedaje”. To auto, które się pożąda.

Wnętrze: miejsce, gdzie Lexus dotrzymuje słowa… prawie
Otwierając drzwi LBX, natychmiast potwierdza się przynależność do gamy Lexusa. To, co odróżnia japońską klasę premium od niemieckiej, to nie „cold-touch plastics” i ocean podświetleń, a namacalny, sensoryczny komfort. W najwyższej wersji wyposażenia Cool (nazywanej przez Lexusa „atmosferą”), wnętrze to prawdziwa uczta dla zmysłów.

Materiały są pierwszorzędne: miękkie, przyjemne w dotyku tworzywa pokrywają większość paneli, a absolutnym królem jest zamszopodobna alcantara Ultrasuede z finezyjnymi, miedzianymi przeszyciami (choć zastanawiam się, jak zniosą codzienne użytkowanie po roku czy dwóch, zwłaszcza na podłokietniku). To nadaje wnętrzu niepowtarzalnego, przytulnego charakteru, rodem z luksusowego apartamentu. Brak jakichkolwiek skrzypień i trzeszczeń, nawet na nierównych, polskich drogach, potwierdza najwyższą klasę wykonania.

Ergonomia jest na wysokim poziomie. Fotele oferują doskonałe wsparcie boczne i komfort nawet podczas wielogodzinnej podróży. Jako wysoki tester (185 cm) odczułem jednak lekki niedosyt – siedzisko mogłoby opaść niżej, oferując jeszcze bardziej sportową, „wkomponowaną” pozycję. Miejsca z przodu jest jednak więcej niż wystarczająco.

Niestety, tylna kanapa odsłania drugie, mniej przyjazne oblicze kompaktowości. Dla pasażerów o moim wzroście dłuższa podróż może stać się testem cierpliwości. To auto wyraźnie skierowane jest do osób, których życie toczy się na przednich fotelach.

Zaskoczeniem, i to pozytywnym, okazał się bagażnik. Pomimo skromnej na papierze pojemności 402 litry (w wersji 4×4 jest to tylko 315 l), jego kształt pozwolił bez problemu pomieścić bagaże dwóch osób na weekendowy wyjazd w góry. To przestrzeń lepiej zaprojektowana niż u wielu konkurentów.

Technologia: japoński minimalizm zamiast cyfrowego carnivalu
W dobie, gdy konkurencja rzuca na konsolę gigantyczne, zakrzywione ekrany, Lexus w LBX idzie pod prąd – i to z ciekawym skutkiem. System infotainment to studium japońskiego minimalizmu, gdzie praktyczność i ergonomia górują nad wizualnymi fajerwerkami. Centralny, wtopiony w deskę rozdzielczą ekran, ułożony poniżej nawiewów, jest specyficznym posunięciem ergonomicznym. Jego lekkie odchylenie (znane np. ze starszych Tesli) sprawia, że obsługa jest wygodniejsza i szybsza niż w przypadku pionowych, wysokich paneli w większych Lexusach.

W trybie ciemnym ekran niemal zlewa się z elegancką tapicerką, tworząc wrażenie integralności. Interfejs jest logiczny: ikony są duże, kontrastowe, a reakcja na dotyk – błyskawiczna. Lexus zachował też kluczowe fizyczne przyciski dla najważniejszych funkcji, jak regulacja temperatury, co jest błogosławieństwem podczas jazdy. Szkoda tylko, że siłę nawiewu przeniesiono już do menu ekranowego.

Wirtualny kokpit to kwintesencja czytelności. Prezentuje tylko niezbędne informacje, a matowy wyświetlacz skutecznie niweluje refleksy, co jest często pomijanym, ale niezwykle cennym detalem. System uzupełniają: bezprzewodowe Apple CarPlay, przewodowe Android Auto i komplet złącz USB-C. To technologia, która nie rozprasza, a służy.

Mieszczuch na bieszczackim trakcie
Lexus LBX to najmniejszy model w gamie marki, ale nie dajcie się zwieść jego wymiarom. To stwierdzenie to klucz do zrozumienia filozofii tego auta. Japończycy postawili sobie za zadanie stworzenie miejskiego crossovera klasy premium, który nie tylko odnajduje się na zatłoczonych ulicach, ale potrafi zaskoczyć komfortem podczas dłuższych podróży. Test ostateczności? Zabieramy go w polskie Bieszczady, by zweryfikować, jak taki typowy „mieszczuch” radzi sobie na drogach dalekich od asfaltowej gładkości.

Przejazd z zatłoczonego śródmieścia na podkarpackie, kręte i miejscami wymagające drogi to idealny poligon doświadczalny dla LBX. Auto nie traci przy tym ani grama swojej elegancji, ale odsłania kolejne, nieoczywiste oblicze. To nie jest SUV do jazdy w plenerze, ale finezyjnie zestrojony pojazd, który komfort i pewność siebie kierowcy stawia na pierwszym miejscu – niezależnie od szerokości geograficznej.

Serce hybrydy: ekonomia, która krzyczy. Dynamika, która… szepcze?
Pod elegancką karoserią LBX bije serce, które doskonale znamy – to ulepszona hybryda Lexusa oparta na sprawdzonej technologii. Układ składa się z trzycylindrowego, 1.5-litrowego silnika benzynowego i elektrycznego, razem dając 136 KM i 185 Nm momentu obrotowego. Brzmi przyzwoicie jak na tak małe auto? W teorii tak.

W codziennym użytkowaniu, zwłaszcza w mieście, napęd sprawdza się znakomicie. Rozruch i ruszanie do około 50-60 km/h odbywa się głównie w trybie elektrycznym, co gwarantuje nieziemską wręcz ciszę i płynność. System hybrydowy pracuje niezwykle sprawnie, niemal niezauważalnie przełączając się między źródłami napędu. Efekt? Niska emisja spalin i oszałamiająca ekonomia paliwa. W miejskim cyklu bez problemu zejdziecie poniżej 5 l/100km, a na trasie, przy spokojnej jeździe, 4.5 l/100 km to norma. To liczby, które zmuszają do okrzyku zachwytu.

Niestety, entuzjazm gaśnie, gdy trzeba wykonać gwałtowny manewr wyprzedzania lub dynamicznie wjechać na autostradę. Tutaj 3-cylindrowa jednostka zestawiona ze skrzynią CVT odsłania swoje drugie, głośniejsze oblicze. Aby wykrzesać maksimum mocy, silnik musi wejść na wysokie obroty, co generuje dość nieprzyjemny warkot, który tak bardzo kłóci się z charakterem wnętrza auta premium. Dynamika jest wystarczająca, ale nie powala na kolana. To auto dla kierowców statecznych, którzy cenią sobie spokój i oszczędność, a nie ostre, sportowe doznania.

Na wymagających, górskich trasach Bieszczadów hybryda odsłoniła swój prawdziwy potencjał. Na stromych podjazdach i w ciasnych zakrętach układ dobrze dobierał moc z obu źródeł, eliminując wrażenie „zadyszki” czy ospałości. Reakcja na gwałtowne wciśnięcie gazu jest szybka, ale nie natychmiastowa, co jest bezcenne jest przy wyprzedzaniu na krótkich, górskich prostych.

Bezstopniowa skrzynia biegów (e-CVT), często krytykowana za „gumowość”, tutaj jest zharmonizowana, choć – jak wyżej – jej dźwięk na wysokich obrotach irytuje. Na zjazdach hybrydowy system rekuperacji nie tylko efektywnie odzyskiwał energię, ale także wspierał hamowanie, co dawało dodatkowe poczucie stabilności jazdy. Układ kierowniczy dawał poczucie wystarczającej kontroli nad autem, a zawieszenie trzymało nadwozie w ryzach nawet na ostrych zakrętach.

Przyspieszenie 0-100 km/h w 9,2 sekundy nie imponuje na tle rywali, ale w praktyce LBX oferuje dynamikę dopasowaną do swojego charakteru – jest w miarę dynamiczny, by zapewnić bezpieczeństwo, pozostając przy tym autem ekonomicznym. Po radość z dziarskiej jazdy odsyłam do innych modeli.

Lexus LBX – zużycie
Sercem Lexusa LBX jest hybryda, która czuje się w swoim żywiole głównie w miejskiej dżungli. To tutaj w pełni ujawnia swój oszczędny charakter. Przy spokojnej, przewidującej jeździe komputer pokładowy regularnie wyświetla wyniki na poziomie 4,5 l/100km, a czasem nawet niższe. To prawdziwa petarda w segmencie!

Na dłuższych trasach zużycie paliwa oczywiście rośnie, ale wciąż pozostaje na bardzo przyzwoitym poziomie. Utrzymując stałą prędkość około 120 km/h, bez problemu utrzymamy średnie zużycie w okolicy 6,5 l/ 100km.

Gdzie więc tkwi haczyk? Niestety, inżynierowie musieli gdzieś poszukać przestrzeni, a wybór padł na bak paliwa. Jego 36-litrowa pojemność bywa irytująca podczas regularnych, długich tras, wymuszając częstsze niżbyśmy chcieli wizyty na stacjach. Na szczęście w mieście ten mankament nie jest tak odczuwalny – tutaj na jednym baku z łatwością przejedziemy ok. 500 km.

Bezkonkurencyjny? W jakim stopniu Lexus LBX nie ma sobie równych?
Lexus LBX to prawdziwy samotnik na rynku. Dlaczego? Ponieważ jako jeden z nielicznych – a może nawet jedyny – oferuje formułę premium crossovera w segmencie B. Jego sytuację rynkową można porównać do szachowego króla, który pozostał sam na szachownicy.

Jeszcze niedawno jego bezpośrednim rywalem było Audi Q2, ale ten model zniknął z katalogów w 2022 roku. Inni potencjalni konkurenci… po prostu dorośli. Mini Countryman, Mercedes GLA i BMW X1 na dobre zadomowiły się w większym segmencie C, pozostawiając pole do popisu japońskiej marce.

Pozostają co prawda auta z niższych półek cenowych, ale nie mogą one nawiązać walki z LBX pod względem dopracowania wnętrza, bogactwa wyposażenia i prestiżu marki. W ten oto sposób Lexus nie tylko znalazł lukę na rynku – on ją dosłownie zdominował, oferując klientom coś wyjątkowego: kompaktowy format z duszą premium.

Lexus LBX – cena w Polsce: za dużo za kompakt premium?
Wejście do świata Lexusa w wersji LBX wymaga inwestycji co najmniej 197 900 zł. Egzemplarz, który miałem przyjemność testować, to jednak wersja „pełna finezji” – z Ruby Bitone, czyli jednym z najbardziej ekskluzywnych dwutonowych malowań, z bogatym wyposażeniem Cool, ale także pakiety Premium i Advanced. Taka konfiguracja, choć z napędem wyłącznie na przednią oś, sięga aż 225 400 zł.

Czy to słona cena? Dla samochodu z segmentu B – zdecydowanie tak. Jednak LBX gra w zupełnie innej lidze. W swojej niszy jest praktycznie samotnym królem, łączącym kompaktowe wymiary z prawdziwie premium wrażeniami. W tym kontekście trudno mówić o przepłacaniu. To raczej inwestycja w unikatowość – którą Lexus dostarcza w każdym detalu.

Platforma, która łączy i dzieli. Czy płacimy za opakowanie?
I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, do największej kontrowersji Lexusa LBX. Auto nie zostało zbudowane na ekskluzywnej, dedykowanej platformie. Pod spodem kryje się ta sama płyta podłogowa, co w… Toyocie Yaris Cross. Dla jednych to geniusz marketingu i gwarancja niskich kosztów produkcji i niezawodności. Dla purystów – grzech pierworodny i brak uzasadnienia dla wyższej ceny.

Płyta GA-B została jednak zmodyfikowana i dostosowana do wymagań Lexusa. W odniesieniu do Yaris Cross, LBX ma wydłużony rozstaw osi, poszerzony rozstaw kół oraz zwiększoną sztywnością nadwozia. Lexus zatem dał tej samej bazie zupełnie inną duszę.

Zawieszenie LBX jest dostrojone diametralnie inaczej. Pochłania nierówności z klasą i elegancją niedostępną dla tańszej kuzynki z Toyoty. W kabinie panuje cisza i spokój, a prowadzenie jest bardziej precyzyjne i „dopieszczone”. Kupując LBX, płacisz więc nie za platformę, a za komplet doznań. Czy to wystarczy? To zależy, czy jesteś inżynierem patrzącym na schematy, czy kierowcą wsłuchującym się w doznania za kierownicą.

Werdykt: kompaktowy arystokrata
Lexus LBX to auto, które nie podlega prostej ocenie. Z jednej strony mamy dopracowanie, zachwycający design i jakość wykonania, która uplasowuje go wysoko ponad konkurencją z segmentu B, a nawet niektórymi modelami klasy C. Z drugiej strony platforma dzielona z Toyotą, ciasna tylna kanapa i hałaśliwa praca silnika przy maksymalnym obciążeniu przypominają o jego budżetowym rodowodzie.

Czy więc to uzasadniony wydatek? Odpowiedź nie jest zero-jedynkowa. Jeśli szukasz miejskiego, przestronnego SUV-a, LBX nie jest dla Ciebie. Ale jeśli cenisz sobie japoński design, namacalną jakość, dopracowany napęd i ekonomię jazdy, a kompromis w przestrzeni i dynamice jesteś w stanie zaakceptować – Lexus LBX nie ma sobie równych. To auto dla koneserów, nie dla abonentów listy opcji.

Czy jest idealny? Każdy diament ma swoje rysy. Wyższym i szerszym pasażerom może być nieco ciasno, a 36-litrowy bak to mankament, który na długich trasach może wymuszać częstsze postoje. Jednak gdy zestawimy te niedoskonałości z całościowym obrazem, otrzymujemy pojazd wyjątkowy. Jeśli więc marzysz o „luksusowym” crossoverze, Lexus LBX nie ma konkurentów. Jeśli cię stać, to zdecydowanie warto dać mu szansę.
Najnowsze
-
Chińskie samochody dominują w Car of the Year Polska 2026. Niemcy daleko w tyle
Oto zapowiedź kolejnej edycji najważniejszego konkursu motoryzacyjnego w kraju - Car of the Year Polska 2026. Organizatorzy opublikowali oficjalną listę pretendentów do tytułu, która bije wszelkie rekordy pod względem skali. W tegorocznej rywalizacji wezmą udział 52 modele. Skąd pochodzą te auta? -
Chiński szturm na polski rynek. Te marki zyskują na popularności najszybciej
-
Dlaczego regularny serwis auta to podstawa bezpiecznej jazdy?
-
Test Jeep Avenger BEV – najmniejszy z gamy, ale z dużym charakterem
-
Elektryk czy hybryda – co bardziej opłaca się w leasingu?
Zostaw komentarz: