Samotnie motocyklem przez świat – rozmowa z Agatą Lange

Mała, ruda, niewywrotna - jak sama siebie określa - Agata Lange zjechała już motocyklem kawałek świata. Czy Kawasaki Zephyr 550, BMW F650 GS czy BMW F800 GS jest jej zdaniem najlepszy do dalekich wojaży? Jak obcokrajowcy reagują na samodzielną motocyklistkę?

Agata Lange od kilku lat intensywnie podróżuje na motocyklu. Swoje emocje i wrażenia opisuje na blogu. Zjechała już sporą część Europy, nieco Azji i Afryki.

Trafiłam na Twojego bloga przez przypadek – strona mi się spodobała, a ty sama mnie zaintrygowałaś. Piszesz o sobie, że jesteś „mała, ruda, niewywrotna”. Ja bym dołożyła odważna i zaradna. Zdradź nam w jaki sposób pojawiły się w Twoim życiu motocykle.
To był zupełny przypadek. Po prostu podłączyłam się do koleżeńskiego wyzwania dwóch facetów – jeden miał zrobić prawo jazdy na kategorię A wtedy, gdy drugi zrobi patent żeglarski. Pewnego dnia usłyszałam po prostu: „Agata, sprawa jest honorowa, muszę zrobić prawo jazdy kat. A”. Na co ja odpowiedziałam bez namysłu „To ja też”. A wcześniej nigdy nawet nie siedziałam na motocyklu! Nie wiedziałam co będzie, jak będzie i czy w ogóle mi się to spodoba. Pierwszy raz przekonałam się „jak to jest” podczas kursu na prawo jazdy. Pierwszego dnia, jak usłyszałam, że mam wsiąść i ruszyć to pomyślałam sobie „no pięknie… ale jak to zrobić”? Potem było coraz fajniej, pomimo kryzysu na trzeciej lekcji, gdzie myślałam, że to wszystko rzucę w diabły. Ale miałam fantastycznych instruktorów – Gosię, Przemka, i przede wszystkim Krzyśka, którzy zmotywowali mnie do dalszych prób i przekonali, że dam radę. Nauczyli solidnych podstaw, a egzamin okazał się bułką z masłem. A potem jazda na motocyklu zassała mnie na dobre.

Jeszcze więcej kobiecych relacji podróży motocyklowych znajdziesz tu.

 

W dniu egzaminu na prawo jazdy pogoda spłatała figla.
fot. z archiwum Agaty Lange
Chorwacja na nakedzie.
fot. z archiwum Agaty Lange

Maszyn miałaś już kilka. Któryś z nich to Twój ulubiony, najlepszy, najfajniejszy?
To bardzo trudne pytanie… Pierwszym motocyklem, na którym jeździłam był Kawasaki Zephyr 550 z 1991 roku. W sumie nie najłatwiejszy sprzęt na początek, bo dość ciężki, stosunkowo mocny, z bardzo mocnymi hamulcami i o konstrukcji, która powodowała „walenie się w zakręt”. Ten motocykl uwielbiał winkle, a moje ówczesne doświadczenie nie było z tego powodu szczególnie szczęśliwe… Ale i tak uwielbiałam ten motocykl i bardzo ciężko było mi się z nim rozstać. Jednak zupełnie nie był stworzony do turystyki (choć byłam nim w Chorwacji) i ustąpił pola BMW F650 GS z 2004 roku. Po prostu stwierdziłam, że mój kierunek rozwoju to turystyka motocyklowa, a tylko ten model turystycznego enduro byłam w stanie „ogarnąć” z moimi gabarytami. Po kolejnych dwóch sezonach i 40 tysiącach przejechanych kilometrów podniosłam sobie poprzeczkę i kupiłam BMW F800 GS. Motocykl bardziej wymagający od poprzednika, większy, mocniejszy. Póki co przejechałam na nim w jeden sezon ponad 22 tysiące kilometrów i jestem zachwycona. Wciąż się go uczę i nie myślę o zmianie, co chyba oznacza, że to ten „najfajniejszy”. Choć nie ukrywam, chodzi mi po głowie dokupienie jakiegoś lekkiego enduro „do kompletu”.

Przeczytałam również, że swoje pierwsze BMW GS nazywałaś Gustawem Stanisławem. Skąd taki pomysł?
Od zawsze nadaję imiona rzeczom, które coś dla mnie znaczą, są dla mnie ważne, a motocykl niewątpliwie jest czymś takim. A skojarzenie narzuciło się chyba samo: GS… Gustaw Stanisław. Dwojga imion.

Gustaw Stanisław na Saharze. Merzouga, Maroko.
fot. z archiwum Agaty Lange

Czy inne Twoje maszyny też miały imiona?
Zephyra nazywałam po prostu Zefirem, a obecny motocykl to Olivier – ze względu na oliwkowy kolor – jego katalogowa nazwa to Kalamata. W sumie najpierw miał się nazywać G-Spot, potem powstała długa lista propozycji, np. Fritz achthundert Grashüpfer Schmetterling III, czy L.Lloyd (to wpisał na klawiaturze kot rodziców!), ale jak go zobaczyłam, to imię samo się wybrało…

Jak przygotowujesz się do swoich podróży i skąd płyną inspiracje?
Pomysły pojawiają się same, czasami zupełnie spontanicznie, podchwytuję też  pomysły innych ludzi. Pierwszy dalszy wyjazd miał być na Bliski Wschód, ale wojna w Syrii pokrzyżowała plany. Kolega był wtedy w Maroku i przesyłał piękne zdjęcia i opisy, więc stwierdziłam – to może tam? I tak odwiedziłam Afrykę. Toskanię zwiedziłam, bo pewnego letniego popołudnia miałam wielką ochotę na lody… A gdzie są najlepsze lody? We Włoszech… i tak powstał projekt „Lody włoskie” i plan wyjazdu, którego „celem” było zjedzenie lodów w każdym odwiedzonym miejscu. Bałkany z kolei odwiedziłam powielając trasę znajomych, którzy w sumie o mało co nie namówili mnie, żebym pojechała z nimi… ale że akurat wtedy nie miałam przy sobie nic, bo wybrałam się tylko na popołudniową wycieczkę, to się nie zdecydowałam, ale… gdym to zrobiła to byłby chyba najbardziej spontaniczny wyjazd w moim życiu. A Kaukaz? Chciałam objechać Morze Czarne. Z powodu zawirowań w życiu ten wyjazd się nie odbył, ale postanowiłam nie rezygnować i spróbować w kolejnym sezonie. Niestety też się to nie udało, ale za to pojawiła się opcja dość podobnego wyjazdu. O tyle „szalonego”, że w całkowicie nieznanym towarzystwie. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Najdziwniejszym wyjazdem, mimo, że wcale nie najdalszym, był wyjazd motocyklem… na narty, na jeden z austriackich lodowców. Dlaczego? A dlaczego nie? Nie muszę chyba mówić, że widok motocykla na parkingu pod wciągiem i para butów narciarskich na tylnej części kanapy wywoływały uśmiech i zdziwienie ludzi dookoła.

Przestrzeń. Atlas Wysoki, Maroko
fot. z archiwum Agaty Lange

Przygotowując się do wyjazdów (nie lubię określenia podróże, czy wyprawy – ja jeszcze na nie nie jeżdżę, dla mnie te określenia oznaczają coś dużo większego od moich wojaży), zwracam uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze – dbam o to, żeby jechać sprawnym motocyklem. Wiadomo, różne nieprzewidziane rzeczy mogą się wydarzyć, ale  staram się zadbać o to, o co można, czyli: opony, napęd, płyny, hamulce. Po drugie – przeglądam mapy, opracowuję trasę i dzienne przebiegi. Nie chcę tracić czasu „na miejscu” sprawdzając, co można tam odwiedzić, czy którą trasą przejechać. Oczywiście czasami okazuje się, że ostatecznie wybieram coś innego, niż planowałam, takie spontaniczne decyzje dodają uroku wyjazdowi, ale generalnie trasa jest zawsze „z grubsza” opracowana. Chcę też, żeby zawsze był zapas czasu – w razie nieprzewidzianych sytuacji, problemów czy awarii. Zazwyczaj też nie rezerwuję żadnych noclegów, co najwyżej sprawdzam, jakie są możliwości np. kempingi czy schroniska. Zawsze też kupuję ubezpieczenie, a potem… biorę niezbędne rzeczy, uśmiecham się i jadę. Tyle.

Na końcu Polski. Bieszczady
fot. z archiwum Agaty Lange

Podczas podróży w dalekich krajach motocykliści budzą spore zainteresowanie miejscowej ludności. Jak byłaś odbierana jako kobieta na motocyklu, w podróży np. na Kaukazie?
W zasadzie zawsze spotykam się z życzliwymi reakcjami. Tak też było podczas wyjazdu na Kaukaz. W Turcji wzbudzałam dość spore zainteresowanie – często widziałam szerokie uśmiechy i uniesione kciuki jako wyraz uznania. Zdarzyło się też, że dzięki mnie nie musieliśmy jako grupa płacić za parking – zostałam oddelegowana do uiszczenia opłaty, ale gdy pan parkingowy zauważył, że jestem kobietą, po prostu otworzył szlaban. W Gruzji też spotkała mnie ogromna dawka życzliwości. Była tylko jedna sytuacja, że spotkana osoba popatrzyła na mnie i powiedziała, że na podjeździe sobie nie poradzę, ale był to Polak… a ja mimo wszystko dałam radę.

Zdecydowanie większe zainteresowanie wzbudzałam podczas samotnej podróży po Bałkanach – w zasadzie każda rozmowa z pogranicznikami, lokalnymi mieszkańcami, jak i innymi spotkanymi motocyklistami przebiegała według podobnego schematu: „Sama? Ale jak to? Tak całkiem sama? I to z Polski?”

Choć tak naprawdę, nie trzeba wyjeżdżać za granicę, żeby spotkać się z podobnymi reakcjami – na stacji benzynowej w Międzyrzeczu też kiedyś usłyszałam: „I pani tu sama z Krakowa przyjechała?”

Kolory jesieni w górach. Słowacja
fot. z archiwum Agaty Lange

Co jest dla ciebie najtrudniejsze w podróży?
Czasami trudniejszy teren daje mi w kość. Jeżdżę na dość sporym motocyklu, a sama jestem raczej nieduża. Muszę bardzo uważać gdzie się zatrzymuję, bo nawet na równej powierzchni ledwo dostaję nogami do ziemi, a w terenie często tej nogi „brakuje”. Dodatkowo jeżdżę na oponach, które są bardziej szosowe, więc piach czy błotniste koleiny bywają dla mnie wyzwaniem. Ale pokonuję je. W swoim tempie, czasem z czyjąś pomocą. I jeszcze jedna kwestia… wstyd się przyznać, ale sama nie podniosę swojego motocykla jak się przewróci… Muszę prosić o pomoc, więc jak jeżdżę sama nie zapuszczam się w miejsca, gdzie jest większa szansa na wywrotkę . Nauka podnoszenia motocykla to mój cel na sezon 2014. Musi się dać!

Jak podnieść motocykl po upadku? Czytaj tu.

A co sprawia ci najwięcej frajdy?
Wszystko! To czego się doświadcza w podróży – krajobraz, pogoda, smaki, zapachy, kolory, ludzie… a potem piękne wspomnienia – wynagradza wszystkie trudy i niedogodności czy zmęczenie. Właśnie to wielowymiarowe czucie otoczenia jest tym, co mnie pociąga w jeździe na motocyklu.

Gdybyś miała w kilku słowach powiedzieć, czym dla ciebie jest motocykl, to co by to było?
Wolność, odskocznia, sposób na wyrażenie siebie. Środek do przemierzania świata, a jednocześnie punkt, wokół którego mój świat się ostatnio kręci.

Góry Kaukazu. Gruzja przy granicy z Rosją
fot. z archiwum Agaty Lange

W planach na 2014 rok, o których pisałaś na swoim blogu, jest Bhutan – kraj niedostępny, ale piękny i bardzo ciekawy kulturowo. Wjechać tam niełatwo, podróżować też nie. Mieszkańcy za pomocą przepisów prawnych starają się chronić swoje bogactwo narodowe i ograniczają turystom wstęp. Jak masz zamiar zorganizować tę podróż?
Tym razem poszłam na łatwiznę i skorzystałam z oferty wyjazdu zorganizowanego: lecimy samolotem, wynajmujemy motocykle (więc niestety Olivier nie będzie mi towarzyszył), przejeżdżamy kraj. To chyba najlepsza opcja na ten wyjazd. Po pierwsze jak wspominałaś, indywidualna turystyka w Bhutanie jest dość trudna do zorganizowania (choć możliwa). Po drugie, koszt transportu własnego motocykla byłby pewnie horrendalny, a dodając do tego wysoki koszt samego pobytu w Bhutanie – pewnie zupełnie poza zasięgiem. Poza tym Bhutan nie jest krajem do ekstremalnej turystyki motocyklowej – kraj ma jedną drogę (choć składa się ona z samych zakrętów) i jest nieduży, więc liczba przejechanych kilometrów nie będzie powalająca. Ale ja jadę tam głównie po coś innego – żeby zobaczyć tę niewielką krainę wciśniętą między Indie i Chiny, krainę, gdzie dobrobyt zamiast PKB mierzy się „indeksem szczęścia”, gdzie tradycja jest niesamowicie pielęgnowana, a życie mieszkańców niezakłócone na tyle, na ile to możliwe w dzisiejszym świecie. A to, że uda się zwiedzić ten kraj na motocyklu jest tylko wartością dodaną.

Dziękujemy za rozmowę i życzymy powodzenia w kolejnych wyprawach!

O swoich motocyklowych przygodach Agata pisze na swoim blogu – tutaj.

W oczekiwaniu na wsparcie. Uszguli, Gruzja
fot. z archiwum Agaty Lange

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze