Europejska organizacja oskarża producentów aut o kłamstwa i lobbing. Robi to… pomijając fakty i stosując lobbing

Tak to już jest na świecie, że w wielu sprawach ścierają się różne grupy interesów i starają przekonać społeczeństwo do absolutnej słuszności swoich racji. Tak zawsze było i pewnie będzie, a nam pozostają jedynie ciągłe próby ważenia racji i dochodzenia do własnej oceny sytuacji. Problem zaczyna się wtedy, gdy organizacja chcąca uchodzić za ekspercką i bezstronną, sama opowiada się jednoznacznie po jednej ze stron.

Organizacja Transport & Environment (Transport i Środowisko), bo o niej mowa, ma nazwę w prosty sposób wyjaśniającą, na czym polega jej działalność. Kilkukrotnie powoływaliśmy się na jej raporty, wskazując na pewne… błędy w nich zawarte. Takie jak pomijanie pewnych istotnych czynników w obliczeniach, na ile bardziej ekologiczne od spalinowych są auta elektryczne. Albo przekonywanie, jak bardzo w najbliższych latach rozwinie się recykling baterii litowo-jonowych, jakby zapominając, że już teraz są przygotowywane inne rozwiązania i nim ów rozwój recyklingu stanie się zadowalający, korzystać będziemy już z innej technologii.

Elektryki są bardziej czyste od aut spalinowych? Ujawniamy prawdę

Analizy T&E miały co prawda zwykle solidne podstawy, tylko jakby pomijano w nich pewne aspekty. Trochę jak wypowiedzi lobbysty, który przecież musi przekonać do swoich racji, opierając się na konkretnych argumentach oraz na faktach… tyle że faktach odpowiednio dobranych. Niestety artykuł, jaki ostatnio pojawił się na stronie organizacji, nie jest już napisany w takim tonie. Od początku obrana jest „słuszna” strona opisywanego sporu, a zamiast konkretnych danych (choćby stronniczych), możemy liczyć jedynie na puste oskarżenia oraz zwykłe kłamstwa.

Tekst o którym mowa, nosi tytuł „Przemysł motoryzacyjny oraz Światowa Organizacja Zdrowia podążają w przeciwnych kierunkach” („Car industry and WHO driving in opposite directions”). Od początku autor nie kryje się ze swoją stronniczością „Europejskie lobby motoryzacyjne używa dezinformacji oraz brudnych zagrywek, aby przeciwstawić się nowym standardom czystości powietrza”. Sprawdźmy zatem, kto tu stosuje „dezinformację”.

Zużyte baterie wcale nie muszą być szkodliwe dla środowiska? Ciekawe wnioski z dyskusyjnego raportu

Według autora tekstu „od trzech dekad” europejski przemysł motoryzacyjny próbował udaremniać próby uczynienia samochodów czystszymi. Prawdopodobnie chodzi o normy emisji spalin Euro – pierwsza zaczęła obowiązywać w 1993 roku i wymusiła stosowanie katalizatorów. Później zaczęły się pojawiać kolejne, ostrzejsze regulacje, upowszechniły się filtry cząstek stałych itd. No ale w tekście nie jest napisane, że producenci samochodów zablokowali nowe normy, ale że „próbowali”. Widać im się nie udało, ale samo to, że próbowali, jest zagrożeniem. Najlepszym przykładem na opór branży motoryzacyjnej, zdaniem autora artykułu, jest afera dieslowska z 2015 roku. Rzeczywiście spowodowana była ona próbą obejścia norm emisji (głównie chodziło o tlenki azotu) ze względów na koszty. T&E traktuje taki argument jak wymówkę, twierdząc że wcale nie o koszty chodziło, bo te są nieznaczne.

Sprawdźmy więc fakty. Pokłosiem afery dieslowskiej, było rozpoczęcie powszechnego stosowania katalizatorów SCR we wszystkich autach z silnikami wysokoprężnymi. Szybko okazało się, że to nadal za mało i rozpoczęło się stosowanie układów mild hybrid, w celu dalszego ograniczania (głównie na papierze) emisji. Coraz większa komplikacja silników oraz osprzętu wpływającego na emisję sprawiło, że silniki Diesla zaczęły znikać z oferty małych aut – w 2018 roku Skoda zrezygnowała z nich w Fabii, a Fiat w Pandzie oraz 500. W 2020 roku z dieslem pożegnał się Ford Fiesta. Ogólnie trudno o jednostkę wysokoprężną poniżej klasy kompaktowej, a i tu jest ich coraz mniej. Przykładowo grupa PSA (i pomału całe Stellantis) ogranicza się tylko do oferowania jednostki 1.5 BlueHDI, nawet w największych modelach. Widać przestaje się opłacać inwestować dostosowanie diesli do norm. Lobby producentów samochodów faktycznie działa prężnie.

„Kupiłam 600-konnego supersuva. Okazało się, że w ten sposób stałam się miłośniczką ekologii!”

A co z samochodami i wersjami, jakie na rynku pozostały? Według Instytutu Samar w ostatnich latach ceny aut rosną co roku o 10 proc. W roku ubiegłym roku ceny modeli Suzuki oraz Hondy wzrosły o 14 proc., Mazdy o 12,4 proc., a Citroena o 11,3 proc. To efekt wprowadzania coraz bardziej restrykcyjnych norm i coraz powszechniejsze stosowanie układów mild hybrid. Według T&E argumenty producentów, że samochody zaczną wyraźnie drożeć, było tylko wymówką. Ciekawe czemu nie poparli tych słów żadnymi danymi?

Według autora artykułu podobnie bezpodstawne są obecne działania przedstawicieli branży motoryzacyjnej, przekonujących, że wprowadzenie normy Euro 7, odbije się bardzo negatywnie na sprzedaży aut i zagrozi miejscom pracy. Do tego warto jeszcze dodać, że wyraźny wzrost cen pojazdów nowych, odbije się także na cenach używanych (to już dzieje się teraz w związku z niedoborem półprzewodników i przestojami w fabrykach) i przyczyniać się będzie do wykluczania komunikacyjnego coraz większej części społeczeństwa. T&E twierdzi jednak, że to bzdury, ponieważ według Komisji Europejskiej, dostosowanie samochodu do normy Euro 7, to koszt od 100 do 500 euro.

„To będzie największa w historii afera spalinowa!” – ostrzegają polskie media. Wyjaśniamy, o co chodzi

Tylko że nie. Według Euro 7 dopuszczalna emisja CO2/km ma wynosić 30 g (obecnie 95 g co i tak jest nierealne i producenci płacą kary za jej niespełnianie). Emisja dwutlenku węgla wynika wprost ze zużycia paliwa i łatwo można sobie to przeliczyć. Żeby emitować tylko 30 g CO2/km, pojazd musiałby spalać… 1,29 l paliwa na 100 km. To osiągnie wyłącznie hybryda plug-in i wyłącznie na papierze. Ile trzeba dopłacić do takiego napędu? W przypadku Volkswagena Golfa w porównywalnych odmianach różnica w cenie to 23 tys. zł. Ot, macie swoje 100 euro.

Ale może nie o to chodziło Komisji Europejskiej? Może odnosiła się do ograniczania emisji tlenków azotu oraz węgla? Może te normy można spełnić dopłacając 100-500 euro? Norm CO2 już teraz producenci nie spełniają, więc w 2025 roku, kiedy ma wejść Euro 7, też skończy się tylko na opłaceniu kar za wyższą emisję dwutlenku węgla? Załóżmy, że to prawda. Golf z silnikiem 1.0 TSI 110 KM i układem mild hybrid emituje 118 g CO2/km. Przekracza więc założoną normę o 88 g. Kara za każdy gram (od każdego sprzedanego samochodu) wynosi 95 euro. Pomnóżmy to, przeliczmy na złotówki i wychodzi nam 38 281 zł dopłaty do każdego sprzedanego Golfa. Taniocha.

Miękka hybryda, czyli ile musisz dopłacić, żeby… NIC nie oszczędzić

Ogólnie z całego tekstu można się dowiedzieć, że producenci aut mogliby tanim kosztem sprawić, że ich pojazdy byłyby czyste. Zamiast tego wolą patrzeć jak ludzie przez nich umierają. I nie, nie przesadzamy, nie koloryzujemy. Oddajmy głos managerowi z Transport & Environment, zajmującym się właśnie regulacjami dotyczącymi pojazdów. Oto co powiedział, na potrzeby opisywanego artykułu niejaki Fabian Sperka:

Producenci samochodów znowu to robią. Przystępna cenowo technologia może doprowadzić do znaczącego ograniczenia emisji spalin przez pojazdy i uratować ludzkie istnienia. Ale przemysł motoryzacyjny agresywnie lobbuje przeciw ostrzejszym regulacjom. Przemysł ten podąża w złym kierunku, a legislatorzy powinni spojrzeć ponad to typowe sianie paniki i skoncentrować się na zrobieniu tego, co jest właściwe dla zdrowia milionów obywateli.

Pozostaje tylko pytanie, czy organizacja Transport & Environment działa na czyjeś zlecenie i za czyjeś pieniądze, czy walczą z motoryzacją w sposób bardziej bezinteresowny. Bo jakoś nie chce nam się wierzyć, że są szczerzy w swojej walce o lepsze jutro, tylko całkowicie… oderwani od rzeczywistości.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze