Adrenalina, czyli o motocyklowej wyprawie przez Nową Zelandię

Pomysł, żeby wybrać się w podróż motocyklową wydawał się im zupełnie szalony, ale jego realizacja okazała się wspaniałą przygodą.

O Marcie i Łukaszu i ich motocyklowym projekcie przeczytasz również tu.

Kilka lat temu Marta i Łukasz zdecydowali się pojechać we dwoje w podróż dookoła świata. Było to spełnienie ich wspólnego marzenia. Jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc kiedy już podjęli decyzję, że wyjeżdżają, pojawiły się kolejne pomysły.

Jednym z nich był zamysł Marty, żeby część podróży pokonać motocyklem. Wybór padł na Nową Zelandię, bo znajomi podróżowali po niej rowerami i stwierdzili, że „pod wiatr i pod górkę to by się jakiś silnik przydał”. Dwa kółka i silnik? Jest taki sprzęt i nazywa się motocykl.

– Wtedy w ogóle nie potrafiliśmy jeździć na motocyklach, nie mieliśmy prawa jazdy kategorii A i nigdy wcześniej nie poruszaliśmy się po lewej stronie, nawet samochodem – opowiada Łukasz.

Nigdy nie mów nigdy
Przekonania są jednak po to, żeby je czasem zmieniać. Rozpoczęli kurs nauki jazdy i po obowiązkowych 20 godzinach na motocyklu byli…. zupełnie nieprzygotowani do egzaminu. Nie mogli jednak czekać, bo do wylotu zostało mało czasu. Trzeba było dać sobie szansę.

– Dobrze wiedzieliśmy, że mamy tylko jedno podejście, a w dodatku oboje musimy zdać, bo przecież na jednym motocyklu nie zmieścimy się z bagażami. Dlatego nasza radość, gdy się to udało, była olbrzymia – wspomina Łukasz.

Odebrane prawka schowali głęboko do plecaków i wyruszyli w podróż. Kilka miesięcy później po dotarciu do Auckland, zdali sobie sprawę, że to tutaj mają rozpocząć swoją pierwszą, samodzielną przygodę motocyklową.

O podróży Marty i Łukasza po Wietnamie pisałyśmy wcześniej tu.

– Zakup motocykli okazał się zupełnie bezproblemowy – stwierdza Łukasz – wybraliśmy dwa SUZUKI GN250, czyli jedyne motocykle, jakie, po pierwsze znaliśmy z kursu, a po drugie zdawały się proste w obsłudze i ewentualnej naprawie. Tak staliśmy się, po raz pierwszy w życiu, właścicielami jednośladów. Zastanawialiśmy się tylko, jak my sobie z nimi poradzimy?

– Jeżdżenie po lewej stronie było łatwiejsze niż się spodziewałam – opowiada Marta – drogi w Nowej Zelandii są dobrze oznaczone, a to pomaga w odnalezieniu się w ruchu drogowym, szczególnie w pierwszych dniach. Tylko z rondami był kłopot bo na początku trudno było się połapać, z której strony pojawią się samochody.

Doświadczenie, jak żadne inne
Początki były dla nich trochę stresujące, a prędkość jaką rozwijali przez pierwsze dni wynosiła 40-50km/h. Z każdym dniem i z każdym przejechanym kilometrem mieli jednak coraz większą radochę z jazdy. Atlas tras motocyklowych Nowej Zelandii, zakupiony jeszcze w Auckland, służył za mapę, ale też przydawał się, żeby sprawdzić poszczególne odcinki pod względem poziomu trudności i atrakcyjności.

Pierwsza trasa oceniona w atlasie na maksymalne 5 gwiazdek to przejazd z Hamilton do Raglan. Rzeczywiście jest w niej wszystko: widoki, podjazdy, zjazdy, zakręty, puste, proste odcinki. To jedno z tych miejsc w Nowej Zelandii gdzie można poczuć wolność, jaką daje tylko motocykl.

To była dobra okazja, żeby przekonać się co to znaczy doświadczać świata z perspektywy motocykla.

– Rzeczy, które uświadomiłam sobie dość szybko, gdy jechałam na motocyklu, to poczucie wolności i ogromny podziw dla natury. Podróżując autobusem lub nawet samochodem po prostu mijamy miejsca na swojej drodze, czytając lub śpiąc. Aby je naprawdę poczuć, potrzebujesz zatrzymać się, wysiąść, pójść na szlak, porozglądać się, zrobić zdjęcia. Podczas jazdy motocyklem doświadczasz miejsc, przez które podróżujesz – opowiada Marta.

Jazda motocyklem stała się dla Marty i Łukasza nie tylko sposobem przemieszczania się, ale stylem podróżowania po Nowej Zelandii. Mimo że, rozpoczynając to wyzwanie, byli, jak sami mówią,  zupełnymi żółtodziobami, to okazało się, że nie trzeba być mistrzem jazdy, żeby przeżyć cudowną przygodę.

Adrenalina na co dzień
Jazda na motocyklach dostarczała sporo adrenaliny. Na początku przede wszystkim dlatego, że wszystko było nowe i emocjonujące.

– Pierwsze wyprzedzanie ciężarówki będę pamiętał do końca życia, a moment kiedy wiatr pod Mount Cook przesuwał nas na boki po drodze, jakbyśmy byli z tektury, był niewiarygodny. Jadąc środkiem pasa w ułamku sekundy znalazłem się na skraju szosy – wspomina Łukasz.

Z czasem emocje brały się bardziej z ciekawego odcinka, jakichś trudniejszych zakrętów, albo z pokonywania najbardziej stromej ulicy na świecie, której nachylenie wynosi 35%.

– W końcu zauważyliśmy, że jak nie jesteśmy na motocyklach to tej adrenaliny trochę zaczyna brakować. I tak narodził się pomysł, żeby przełamać jeszcze jedną barierę strachu.

Nowa Zelandia słynie ze sportów ekstremalnych. Marta i Łukasz uznali więc, że to najlepsze miejsce, żeby doświadczyć skoku ze spadochronem. Czy większe wrażenie Nowa Zelandia robi z perspektywy motocyklowego siodełka czy z wysokości 4 kilometrów, gdy przed otwarciem spadochronu spada się 200km/h?

– Trudno powiedzieć, ale dla nas poziom adrenaliny w obu przypadkach był podobny – śmieje się Łukasz.

Zapraszamy na LIVE z Martą i Łukaszem na Facebooku już 26 lutego!

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze