Twarda jak skała – wywiad z Iwoną Petrylą

Iwona lubi wysokie obroty i nie tylko w samochodach, także we własnym życiu. Mimo, że motoryzację odkryła dość późno - to całkowicie się jej poświęciła. Pasja i przyjaciele dali jej też tyle siły, by przetrwać atak ciężkiej choroby.

Iwona Petryla przeprowadza rozmowę z Kajetanem Kajetanowiczem na mecie rajdu.
fot. Piotr Nurczyński

Chyba nie można powiedzieć, że motoryzacja i rajdy samochodowe – to Twoja pasja od dzieciństwa?
Nie, zdecydowanie nie. W moim domu nie było takich zainteresowań, moi rodzice nawet nie mieli samochodu. Pierwsze, ale zupełnie przelotne i powierzchowne zainteresowanie rajdami pojawiło się na początku szkoły średniej, pod wpływem popularności niezwykle przystojnego Krzysztofa Hołowczyca. Ale to szybko minęło, jak wiele zainteresowań z okresu bycia nastolatką (śmiech). Tak na poważnie w rajdy weszłam zdecydowanie później i to całkiem przypadkowo. Jako szefowa „Wiadomości Kłodzkich” przyszłam do Automobilklubu Ziemi Kłodzkiej, żeby pisać o tym, że nie będzie Rajdu Zimowego. Spotkałam się wtedy z Bogusławem Piątkiem, rozmowa trwała bardzo długo i rozbiegła się na wiele tematów. Na koniec Piątek zapytał mnie, czy zechciałabym wstąpić do AZK. Byłam zdziwiona tym zaproszeniem, bo byłam kompletnie zielona w rajdowych tematach. Powiedział mi wtedy, że wszystkiego mnie nauczą, a potrzebują w swoich szeregach ludzi z taką energią jak moja. I tak się stało… A po latach osobiście poznałam „Hołka”, prowadziłam nawet w Wałbrzychu spotkanie promujące jego książkę i dostałam specjalną dedykację (śmiech).

Iwona Petryla jest wyjątkowo lubiana przez kierowców rajdowym – na zdjęciu z Tomkiem Kucharem.
fot. z archiwum Iwony Petryli

Sprawdzałaś się w wielu rolach, związanych z motoryzacją: dziennikarza i rzecznika prasowego, konferansjera na rajdach, dyrektora KJS, pilota, a także kierowcy testującego samochody, i sędziego sportu samochodowego. W której roli czułaś się najlepiej a w której najmniej komfortowo?
Raczej nie umiem wartościować tych doświadczeń i układać ich jakoś – od najlepszych do najgorszych. Lubię swoja pracę i cieszę się, że mogę się sprawdzać w tylu rolach. To świetna walka z monotonią i też skuteczna ochrona przed popadaniem w rutynę. Te wszystkie funkcje dają mi sporą wiedzę z różnych dziedzin, która w wielu sytuacjach procentuje. Choćby znajomość regulaminów potrzebna do zdobycia licencji sędziowskiej czy do bycia dyrektorem KJS, procentuje potem w pracy rzecznika i dziennikarza, bo nie popełniam takich błędów, jak niektórzy w kwestiach formalnych. W pracy konferansjera przydaje się np. znajomość środowiska rajdowego, kierowców i ich otoczenia – a to mam z racji zaangażowania w branżę, jak i z dawnej pracy w zespole rajdowym. Wszystko się jakoś fajnie zazębia i kręci.

Lubisz być rzucana na głęboką wodę? Podejmować wyzwania?
Ja ciągle potrzebuję wyzwań. One mnie nakręcają, dodają mi energii, sprawiają, że wskakuję na wysokie obroty, działają na mnie mobilizująco. Ja rzucona na głęboką wodę natychmiast płynę delfinem (śmiech). Szukam rozwiązań, robię się wyjątkowo kreatywna. Mniej mam tej energii w kwestiach, które „trącą myszką”. Mam wyjątkową zdolność działania w stresie i w pracy pod presją czasu czy wyniku. Znajomi śmieją się ze mnie, że jestem „mistrzynią last minute”, a ja mówię, że gdyby nie ta ostatnia chwila, to wiele rzeczy w moim życiu w ogóle by się nie wydarzyło.

Czy coś Cię kiedyś przerosło?
Jeśli chodzi o moje wpadki – to nawet jak coś mnie kiedyś przerosło, to nie chcę już o tym pamiętać. Wyciągam wnioski, idę do przodu i działam.

To chyba wyczerpujące? Daje adrenalinę, ale i wyciąga energię?
Czasem bywam naprawdę zmęczona. Lubię się wtedy zaszyć na odludziu i wyłączyć telefon, jednak zanim to zrobię, muszę uprzedzić wszystkich dokoła, bo zaraz znajomi wpadają w panikę, że coś się stało (śmiech).

Uważasz się za dobrego kierowcę? Próbowałaś rywalizacji sportowej za kierownicą?
Myślę, że jestem dobrym kierowcą, w końcu od lat ma mnie na oku Akademia Bezpiecznej Jazdy Piotra Starczukowskiego, dla której też pracuję. Mówiąc dobry kierowca, mam na myśli rozsądek za kierownicą w czasie codziennego korzystania z samochodu, a jeżdżę dużo i dość często w długie trasy. Odpukać, nigdy nie miałam poważniejszego zdarzenia na drodze. Fakt, wjechałam trzy razy komuś w tył, ale to było bardzo dawno temu i przyznaję, że to było klasyczne rozkojarzenie, na które teraz sobie nie pozwalam. Sportowa rywalizacja nie jest dla mnie. Ja nie lubię konkurencji (śmiech). A myśl, że mogę być na szarym końcu – kompletnie mnie paraliżuje, co jest dość dziwne, biorąc pod uwagę niektóre moje cechy. Jednak kilka razy pokazałam swój spryt kolegom dziennikarzom motoryzacyjnym, których udało mi się pokonać w zawodach.

Iwana Petryla w pracy – podczas prowadzenia rajdu.
fot. z archiwum Iwony Petryli

Jakie marzenia motoryzacyjne pozostają jeszcze niezrealizowane?
Jest parę takich marzeń, a jedno z głupszych to dachowanie w rajdówce. O tych poważniejszych nie chcę opowiadać, bo jak się o nich mówi, to czasem brzmią śmiesznie i jak to marzenia – wydają się sprawą niemożliwą. A potem nagle zaczynają się urzeczywistniać i wszyscy się dziwią, a marzyciel czuje się uskrzydlony. To świetne uczucie i mam nadzieję, że będę doświadczać go coraz częściej.

Prócz tych chwil wesołych i ambitnych wyzwań, miałaś też trudne chwile walki z ciężką chorobą. Rajdowy świat zjednoczył się, by Ci pomóc. Czy w tamtych chwilach odczułaś to wsparcie?
Tak, to było niesamowite. Byłam bardzo wzruszona i jestem okropnie wdzięczna za to wsparcie. To był bardzo trudny czas dla mnie, a świadomość, że tak dużo ludzi trzyma za mnie kciuki, naprawdę dodawała mi siły. Teraz, po czasie, nie wiem, jak przetrwałam to roczne leczenie, bo miałam parę momentów prawdziwie kryzysowych. Byłoby cudownie, gdyby każdy, kto choruje czuł taki support – to najlepsze lekarstwo na psychikę. Jeszcze raz dziękuję wszystkim z całego serca. Szkoda tylko, że cała akcja „Rajdowa Pomoc” miała taki smutny koniec i że osoby, które ją organizowały okazały się w mojej ocenie po prostu nieuczciwe i delikatnie mówiąc nadużyły zaufania tych, którzy finansowo wspierali ich działania. Ale nie chcę już do tego wracać, nie upominam się o te pieniądze, które wpłynęły na konto Anny Wódkiewicz i Piotra Mrowińskiego, a miały dopisek „dla Iwony Petryli”. To już sprawa ich sumienia…

Na ile choroba odmieniła Twoje życie? I na ile wróciłaś już na dawne tory?
Hmm, moje życie już nigdy nie będzie takie jak kiedyś, choć niektórzy żartują, że już jest. Pod względem pracy, to faktycznie trochę się zapominam, chwilami biorę na siebie za dużo. A ten stres, który tak budująco na mnie działa, jest ostatnią rzeczą, która jest mi wskazana, jeśli chodzi o zdrowie. Jednak pracuję przecież nie dlatego, że lubię, tylko głównie dlatego, że muszę za coś żyć. A czasy nie są łatwe. Naprawdę cieszę się, że moja choroba została zatrzymana i badania, które regularnie robię są dobre. Jeszcze ciągle trochę walczę ze skutkami ubocznymi po chemioterapii i radioterapii, ale w porównaniu z tym, co przeszłam – to błahostki. Największą walkę toczę teraz z wagą, a ta jest silnym przeciwnikiem. W trakcie leczenia, głównie z powodu sterydów, przytyłam ponad 20 kilo. Oj, nie mogę się z tym pogodzić!

Iwona Petryla w roli pilota.
fot. z archiwum Iwony Petryli

Przed nami kolejna edycja Rajdu Dolnośląskiego, wieńczącego sezon rajdowy w RSMP. Kiedy Twój klub rozpoczyna przygotowania do tak wielkiej imprezy?
Zaraz po zakończeniu jednego, pracujemy już nad drugim. To żart, ale trochę tak jest. Po skończonym rajdzie spotykamy się na gorąco, aby wyciągnąć wnioski na następną edycją i siłą rzeczy już o niej myślimy, choćby szukając sponsorów. Taka konkretna praca zaczyna się na jakieś pół roku przed. To działania w niewielkim gronie – opracowanie koncepcji i związane pierwszymi ustaleniami z zewnętrznymi instytucjami. Najbardziej gorący okres rozpoczyna się na jakieś trzy miesiące przed rajdem, gdzie pracujemy nad szczegółami, wtedy włącza się coraz więcej osób. Sam rajd to czas największej nerwówki i praca blisko 500 osób. Na tę liczbę składają się osoby funkcyjne samych zawodów oraz sędziowie zabezpieczenia, a także policja, służby medyczne, ratownictwo drogowe i straż pożarna.

Staracie się urozmaicać kolejne edycje rajdu, czy raczej stawiacie na utarte i sprawdzone w praktyce schematy?
Zwykle proste i sprawdzone rozwiązania okazują się najlepsze. To ma odzwierciedlenie także w naszej działce. Ziemia Kłodzka, czyli rajdowe zagłębie, bywa chwilami coraz mniej przyjazna dla rajdów. Wiele osób przyjezdnych, które osiedliły się na tych terenach w ostatnich latach, szuka tutaj ciszy i spokoju. Rajdy nie są dla nich atrakcyjne – wręcz przeciwnie. W tej sytuacji opracowanie koncepcji trasy, to często szukanie kompromisów między tym, na co pozwolą mieszkańcy, a oczekiwaniami zawodników i kibiców. Są więc, ciekawe rejony Kotliny Kłodzkiej, na które choćbyśmy bardzo chcieli, nie możemy „wjechać”. Pracujemy zatem nad tym, co mamy do dyspozycji. Jeśli chodzi o dodatkowe atrakcje, to są one wprost uzależnione od budżetu, a ten w ostatnich latach dopinamy dosłownie cudem. W tym roku udało się nam powrócić do kłodzkiego superoesu – a jest to najbardziej kosztowny odcinek w całym rajdzie.

Z perspektywy czasu w branży uważasz, że rajdy tracą czy zyskują na popularności?
Myślę, że to zainteresowanie utrzymuje się na podobnym poziomie. Trudno je rozbudzać, gdy w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski startuje po czterdzieści kilka załóg, z których tylko niewielką część można uznać za profesjonalne teamy. Polski Związek Motorowy to beton, jest kompletnie skostniały, brakuje mu świeżego spojrzenia na promocję rajdów. W ogóle nie wychodzi do młodych ludzi, nie robi nic żeby zachęcić do motorsportu. A często, wręcz rzuca kłody pod nogi zarówno zawodnikom, jak i organizatorom. Dopóki tak będzie, to nie ma szans na rozwój tej dyscypliny. Ponadto kryzys gospodarczy, który ciągle dotyka nas wszystkich i często jest wygodną wymówką, sprawia, że sponsoring rajdów po prostu „leży”. Ale jest nadzieja, że coś drgnie – po pierwsze Robert Kubica, który jest wdzięcznym tematem w mediach oraz Rajd Polski jako runda Mistrzostw Świata.

Skoro petrol to benzyna to chyba pisana Ci była ta motoryzacja? (śmiech)
Bardziej petra czyli skała  – twarda jestem, jak widać (śmiech). Mówią też na mnie „Petrygo” – to taki płyn do chłodnic. Mam do tej ksywki, spory sentyment. Wymyślił mi ją na samym początku mojej drogi w motoryzacji kolega Wojtek, wielki fan rajdów i samochodów, od którego bardzo dużo się nauczyłam.

Czujesz się spełniona ze swoją pasją?
Kurcze, aż trudno mi uwierzyć, że ten czas tak szybko leci… Tak, czuję się spełniona, jeśli chodzi o pasję, gorzej z moim życiem prywatnym, które ciągle tak jakoś kuleje (śmiech). Ale dojrzałam już do takiego myślenia, będąc w takim momencie życia, że jestem gotowa wiele zmienić i przeorganizować, a chyba nawet zrezygnować z czynnego udziału w organizacji rajdów. Pytanie tylko, czy bym wytrzymała?

Iwona Petryla z Kenem Block’iem.
fot. z archiwum Iwony Petryli

Wybierasz się na Rajd Dolnośląski –przeczytaj o nim infrmacje i zobacz harmonogram.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze