Tomasz Sawicki oraz załoga kobieca na starcie MINI Rush Hour – galeria zdjęć

15 września zaprzyjaźniony z redakcją Motocaina.pl Tomasz Sawicki podczas cyklu MINI Rush Hour na torze Vallelunga pod Rzymem sprawdził co oznacza gokartowa frajda z jazdy pod znakiem MINI. Na torze towarzyszyła mu Magda Wilk, która monitorowała również postępy jedynej kobiecej załogi w wyścigu.

Francesca Linossi oraz Stefania Grasseto, zgarnęły nagrodę za najszybsze kobiety „Woman on Wheels.
fot. Dante

MINI Rush Hour 2012 jest cyklem sześciu sportowych wyścigów, w którym auta MINI, w swoim naturalnym środowisku, mogą zademonstrować prawdziwą, gokartową frajdę z jazdy. Zwycięzca całego cyklu w nagrodę otrzymał wyjątkowe MINI John Cooper Works Coupe Special Edition.

Panie: Francesca Linossi oraz Stefania Grasseto, zgarnęły nagrodę za najszybsze kobiety „Woman on Wheels” w całym cyklu – zajęły ostatecznie 9. miesjce w klasyfikacji generalnej na koniec sezonu. W Vallelunga zajęły 7. miejsce – podobnie jak Tomasz Sawicki z drugim kierowcą – Peterem Pantl – też jechały na zmianę.

Tomkowi szczęśliwie udało się dotrzeć do mety i tym razem nie może powiedzieć, że trzynaste miejsce było pechowe – przecież mierzył się z najlepszymi kierowcami, nie tylko z Włoch. Oto jak relacjonuje swoje wrażenia z wyścigu.

Tomasz Sawicki – instruktor MINI Drive
– Super. Start w MINI Rush Hour był dla mnie niesamowitą przygodą, za co od razu pragnę podziękować MINI Polska. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem uczestniczyć w tak prestiżowym cyklu we Włoszech, a moje nazwisko pojawiło się na liście zgłoszeń obok wielu znanych i bardzo doświadczonych kierowców wyścigowych.

Piątek był moim pierwszym dniem na torze. Sam obiekt już na początku zrobił ogromne wrażenie. Wielki, położony na malowniczym wzgórzu. W namiocie (na którym widniało moje nazwisko J) czekał już na mnie szef teamu Dinamic Promodrive – Stefano Gabellini – który przygotowywał auto na wyścig. W tym samym zespole jechała również kolejna zaproszona zagraniczna załoga, kobiecy team (Francesca Linossi, Stefania Grassetto ) oraz Ivan Tramontozzi. Bardzo podobało mi się podejście moich serwisantów, którzy wiedzieli, że jestem z rajdów i świetnie rozumieli moje problemy ze zmianą stylu jazdy. W odróżnieniu od wielu polskich mediów, zdawali sobie bowiem sprawę, że rajdy i wyścigi to dwie różne dyscypliny sportu;) Bardzo pomocny był też briefing przed samym wyścigiem, gdzie Ivan razem ze Stefanią wytłumaczyli prawidłowy tor jazdy oraz pokazali punkty hamowania. Zresztą dziewczyny później odebrały nagrodę za najszybsze kobiety na torze „Woman on Wheels” a Ivan zajął 3. miejsce w klasyfikacji generalnej na koniec sezonu.

Tomasz Sawicki zadowolony z udziału w MINI Rush Hour 2012,
fot. Dante

Piątek był dniem treningów. Pogoda – koszmarna. Od rana lało. Temat ustawień samochodu, w tym ciśnień opon, zostawiłem mojemu zespołowi. O 12 rozpoczęliśmy 30-minutowy trening, który dzieliłem na pół z moim zmiennikiem z Węgier – Peterem Pantl. W ciągu tak krótkiego czasu udało mi się przejechać zaledwie 5 kółek. Ciężko było mi więc wyczuć auto, ponieważ tor „płynął”, a na domiar złego – zaparowały szyby. Włosi tak odchudzili MINI, że pozbawili go nawet wentylatora nagrzewnicy. Na szczęście, z godziny na godzinę pogoda poprawiała się. Drugi trening – również 30-minutowy –poświęciłem na dalsze zaznajomienie się z samochodem i torem. Przejechałem kolejne 5 kółek, na których zacząłem poprawiać znacząco czasy.

W sobotę o 8 rano szykowaliśmy się już na kwalifikacje. Ponieważ mój zmiennik miał dużo większe doświadczenie w wyścigach torowych – startował z sukcesem w innym pucharze markowym na Węgrzech – decyzją teamu czasówkę pojechałem jako pierwszy, ponieważ z minuty na minutę poprawiały się warunki na torze, więc dopiero w jej drugiej połowie można było uzyskać lepszy czas. Stąd mój wynik nie był najlepszy, ale z 30 s straty zszedłem do ok 5. Tyle właśnie brakowało mi do najlepszego, co i tak uważam za swój duży sukces 😉

Kilka godzin później rozpoczął się wyścig. Najpierw Peter, a potem ja, z pozycji, którą dla mnie wywalczył. Sam wyścig był dla mnie bardzo zmienny. Start, zresztą mój pierwszy, do najbardziej udanych nie należał, ale nie ukrywam, że brakuje mi po prostu obeznania z całą procedurą, jak
i samochodem. Oczywiście, w pigułce otrzymałem część informacji, jednak teoria to nie to samo, co praktyka. Po starcie trafiłem do jednej z grupek, w której walka toczyła się zderzak w zderzak. To dla mnie również była duża nowość. Oglądając on-boardy wydawało mi się, że to prosta sprawa. Jednak zza kierownicy punkt widzenia zupełnie się zmienia 😉 Do walki bark w bark i ryzykowania uszkodzeń karoserii też nie jestem przyzwyczajony, a wszyscy, którzy mnie znają wiedzą jak bardzo „dmucham
 i chucham” na swoją rajdówkę. Stąd i tutaj po pierwszych kilometrach doszedłem do wniosku, że przede wszystkim muszę znaleźć się na mecie, bez najmniejszego zadrapania, szczególnie, że auto nie należało do mnie. Wyścig sam w sobie był bardzo fajny, dawał mnóstwo zabawy, chociaż w drugiej połowie, w wyniku walki w którą się wdałem i błędu odjechała mi moja grupka, przez co podążałem już sam. Nie ukrywam też, że innych zawodników traktowałem trochę po dżentelmeńsku i nie chciałem wdawać się w ostrą walkę. Tym bardziej że był to ostatni wyścig sezonu, a wielu kierowców walczyło
o cenne punkty.

Magda Wilk doradza Tomkowi Sawickiemu, który do tej pory znany był jako kierowca rajdowy, jak najlepiej pokonać tor Vallelunga.
fot. Dante

Moje odczucia z jazdy? MINI Cooper S w wersji John Cooper Works na wyścigowym zawieszeniu Bilstein, sprężynach Eibach i z silnikiem o mocy ponad 230 koni mechanicznych to znakomita maszyna, dająca mnóstwo frajdy z jazdy.  Autem jechało się bardzo przyjemnie, jednak mała liczba kółek na pewno przekładała się na moje rezultaty. Tym, do czego nie bardzo mogłem się przyzwyczaić był ABS. W rajdach nie stosuje się tego urządzenia w ogóle. Ponadto, przeszkadzał mi układ wspomagający hamulce. W związku z tym trudno było mi odpowiednio dohamować się przed zakrętami. W zależności od tego czy padało, czy też nie, trzeba było zmienić ustawienia samochodu oraz tor jazdy. Co nie dziwi, zupełnie inna była przyczepność toru na suchym i mokrym. Dziwi natomiast fakt, że czasami należało łapać przyczepność na tym „nieprawidłowym” torze jazdy, ze względu na to, że nie jest on „nagumowany”.

Z wyniku jestem bardzo zadowolony, bo nawet dojeżdżając w drugiej dziesiątce, fajnie było pościgać się z takimi kierowcami, jak Gianluca Calcagni, Fulvio Ferri, Andrea Gagliardinii i innymi, którzy mają za sobą również starty w różnego rodzaju formułach. Każdy z zawodników ma za sobą dużą przeszłość wyścigową i dokładnie potwierdza się to, co powiedział mi organizator: „w MINI Rush Hour chodzi o osobowości”, a tych na torze na pewno nie brakowało. 😉 Stąd przyjeżdżając nawet na 13.  miejscu odczuwam radość z możliwości startowania z nimi.

Cykl MINI Rush Hour to seria, podczas której budowane jest całe miasteczko MINI, w którym organizatorzy dbają o każdy szczegół. Zawodnicy mają możliwość startu poprzez wykupienie miejsca w zespole, nie musząc martwić się o całą resztę. Gorąco polecam! – opowiada Motocainie Tomasz Sawicki.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze