Tamara Morozowiczówna – pierwsza polska podróżniczka motocyklowa

Najpierw szermierka, potem motocykle i podróże. Oto niesamowita historia łodzianki, która była jedną z pierwszych Polek samotnie podróżujących jednośladem po Europie.

10.10.1931 r. „Dziennik Łódzki” na swych łamach donosił (pisownia wszystkich cytatów oryginalna):  

Piękny wyczyn sportowy łodzianki. W ubiegłym tygodniu przybyła na motocyklu z Londynu do Łodzi znana sportowcom łódzkim szermierczyni Tamara Morozowiczówna. Dzielna sportsmenka sama w ciągu dwudziestu dni przejechała na maszynie Ariel 500 cm. zgórą 5400 klm. Po drodze zwiedziła p. Morozowiczówna Francję, Hiszpanię, Włochy, Szwajcarię, Niemcy, Austrję i Czechosłowację. Godnym podziwu jest fakt, że nasza motocyklistka powraca do Londynu również na maszynie nie zabierając ze sobą nikogo.

Kobieta na motocyklu w Polsce w tamtych czasach, mimo, że nie była czymś niespotykanym, dalej stanowiła pewne novum, więc podróżą i osobą Tamary zainteresowała się redakcja magazynu dla pań „Bluszcz” i w kolejnych numerach zamieściła wywiad z młodą motocyklistką i jej wspomnienia z podróży „Europa z Motocyklu”.

Według „Bluszczu” Morozowiczówna to „młode, jasnowłose i jasnookie stworzenie, panieneczka, trochę jakby onieśmielona(…)” Jak się okazuje, pozory jednak mylą – Tamara jako studentka Wyższej Szkoły Handlowej w Warszawie czynnie uprawiała sport – pływanie, wioślarstwo, parała się szermierką, i robiła to całkiem nieźle (po jedym z turniejów szermierczych została wyniesiona z sali na rękach przez rozentuzjazmowaną publiczność). W tym okresie pojawiają się też marzenia o motocyklu, ale „zbyt wielkie koszty i fatalny stan naszych dróg” stają na przeszkodzie. Nie na długo jednak. Oddając głos Stefanji Podhorskiej-Okołów:

Ale los sprzyja blondaskowi. Po skończeniu W.S.H. mała jedzie do Londynu. Słucha socjologji w School of Economics i lekcjami francuskiego i gimnastyki dorabia sobie… na motocykl.

Kupuje maszynę marki Ariel, czterocylindrową, za poważną sumę 75 funtów (na raty) i „przeciera motor” w weekendowych wycieczkach po doskonałych szosach Anglii i Szkocji.

Kuszą jednak dalsze wycieczki. Podczas wakacji Tamara wyprawiła się na kontynent i podróżowała przez Francję, Włochy i Szwajcarię z powrotem do Anglii, a we wrześniu wyruszyła na opisywaną przez „Dziennik Łódzki” podróż do Polski.

Z braku miejsca nie przytoczę całości zamieszczonych w „Bluszczu” podróżnych wspomnień Morozowiczówny, tylko kilka wyjątków, dających pojęcie o jej doświadczeniach w drodze.

Kochany Tatku! (…) Nie pisałam przed wycieczką, bo myślałam, że Babunia niepotrzebnieby się denerwowała, jako że u nas są uprzedzenia do motocykli, a tymczasem to całkiem łagodne zwierzę, jeżeli z nim po ludzku się obchodzić.

Fakt, że powody do zmartwienia rodzina mieć mogła – jak Tamara pisze:  W Anglji niema egzaminów, każdy za 5 sh. dostaje prawo jazdy – wierzą w „gentelmeństwo” . Z takim przygotowaniem nic dziwnego, że młoda adeptka motocyklizmu szybko zaliczyła pierwszą kraksę, o czym wspominała lekko tak:

Otóż zaraz tego wieczora zrobiłam karygodny błąd, gdyż obejrzałam się podczas jazdy i to jeszcze na zakręcie. Zawsze mówię, żeby się nie oglądać, żeby tam nawet złoty ptak rajskim głosem wołał, a zgubnych skutków oglądania się doświadczyła już żona Lota. Otóż ja wprawdzie nie zamieniłam się w słup soli, ale upadliśmy oboje z cyklem, przyczem ja nabiłam sobie nos, a on starł latarnię i zgiął pedał. Nic zresztą ważnego, a przytem uspokoiłam się znacznie, ponieważ spodziewałam się, że nie obejdzie się bez wypadku, więc lepiej, ze napoczątku i niewielki.

Dalsza droga przebiegała już bez większych przeszkód, chociaż pogoda nie zawsze dopisywała:

(…)mgła coraz gęstsza, zaczyna padać deszcz: ulewa i grzmoty. Cieszyłam się na ten Simplon, a tu jakbym jechała po dnie oceanu a nie po wysokich górach. Woda płynie strumieniami, jechać trzeba b. wolno, bo nie można używać hamulców, ale czekać też nie ma czego. Deszcz po twarzy formalnie bije. Dobra cyrkulacja krwi – myślę sobie – ludzie płacą za masaż twarzy, a ja tu mam naturalny.

Natura miała i inne, zabawniejsze, sposoby utrudniania podróży młodej motocyklistce:

Ale ulewa i grzmoty są niczem w porównaniu z tem, czego używam, gdy przyjdzie mijać olbrzymie stada krów. Trzeba Ci wiedzieć, że podczas jednej z wycieczek krowa wylazła prosto na mnie, więc zatrąbiłam, żeby zeszła z drogi. Na to ona odwróciła się, i jak nie wywinie młynka zadniemi nogami! O mały włos lampy mi nie zbiła. Wobec tego nie mam wielkiego zaufania do jej koleżanek. Cielęta, jak to cielęta: stoją naprzeciwko, i patrzą, i przysłuchują się memu rozpaczliwemu trąbieniu. Pastusi nie są o wiele madrzejsi od swoich bydlątek i wydostać się z takiego interesu wymaga dużo czasu i cierpliwości. Dla pewności jadę od strony ściany, bo myślę sobie, jeszcze która z nas (krowa, albo ja) się wystraszy, to zawsze lepiej leźć na skałę, niż tak w dół.

Napotkani po drodze ludzie traktowali podróżniczkę zazwyczaj serdecznie – na granicy włoskiej celnicy napompowali mi gumy, częstowali gorącą kawą(…) Robili, co mogli, żeby mnie zatrzymać, bo deszcz lał, jak podobno już dawno nie było, ale że i tak byłam mokra dokumentnie, więc było mi wszystko jedno, a miałam nadzieję, że może na dole pogoda lepsza.

Tamara miło wspominała również napotkanych po drodze motocyklistów:

Czasem spotka się kogoś w drodze, albo przy benzynie. Wtedy jakiś czas jedzie się razem, dopóki drogi przypadkowych towarzyszy podróży się nie rozejdą. Motocykliści – to jakby zamknięty w sobie klan. Łączy ich solidarność koleżeńska. Na flirty i zaczepki nikt nie ma ani czasu, ani ochoty.

Trzeba jednak przyznać, że młoda panna samotnie podróżująca na motocyklu nierzadko wzbudzała po drodze zaskoczenie swą osobą i czasami stawało się to dość uciążliwe:

W Milano znowu muszę stanąć, bo klakson nie działa. Tłumy ludzi mi się przyglądają, aż konna policja musi ich rozpędzać.

(…) Pytam policjanta o hotel. Ze dwudziestu ludzi odprowadza mnie, a ja nie mogę się odczepić, gdyż po wąziutkich uliczkach nie można prędko jechać. (..) Cykl umieszczam w wygodnym hotelowym garażu. Picollo, pełen ważności, asystuje mi, tłumy dzieci i starszych przyglądają się, jakbym pokazywała czarodziejskie sztuczki.

Zabawna sytuacja przydarzyła się również Tamarze na granicy polskiej: celnik rzuciwszy okiem na moją fotografię w paszporcie, spytał ze zdziwieniem: „A gdzież ta żona?”. Poprostu wziął mnie za mężczyznę.

Zamiłowanie do podróży i obserwowania świata pozostało w Tamarze na zawsze. Po ukończeniu antropologii społecznej i ekonomii w Londynie, Morozowiczówna studiowała psychologię dziecięcą w Genewie, a po studiach poświęciła się badaniom etnograficznym m.in. na Polesiu oraz pracy pedagogicznej – nauczała historii społeczno-gospodarczej w warszawskich liceach.

W 1937r. wyszła za mąż za Józefa Obrębskiego, z którym łączyła ją praca etnograficzna. Czas wojny Tamara spędziła w Polsce, dalej nauczając, również na tajnych kompletach. W jej materiałach biograficznych pojawia się też wzmianka o krótkotrwałej niewoli – zarówno niemieckiej jak i rosyjskiej.

W latach 46-48 Obrębscy przebywali na Jamajce, gdzie prowadzili etnograficzne badania terenowe. W jesieni 1948 przenieśli się do Nowego Jorku, gdzie Tamara kontynuowała ścieżkę naukową – pracowała nad doktoratem, nauczała i prowadziła badania z zakresu socjologii. Tam też zmarła w 1974 r.

Dorota Rawicz-Lipińska

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze