Startowałam z Rajdzie Dakar – rozmowa z Izą Szwagrzyk

Rozmawiamy z pierwszą oficerką - pilotką w zespole Diverse Extreme Team, która startowała 10-tonowym MAN-em w tegorocznym rajdzie Dakar.

Iza spełnia swoje marzenia…
fot. Diverse Extreme Team

Nie dojechaliście. Co się stało?
Niestety, położyliśmy się na bok, a awaria silnika uniemożliwiła nam dalszą jazdę. Najbardziej przykre, że stało się to na dziesiątym etapie z czternastu, tak blisko mety. Właściwie to był najtrudniejszy dzień, wydawało się, że dalej będzie już z górki…

 

Była druga w nocy. Zostało 14 km do końca oesu (odcinek specjalny – red.), po przejechanych ponad 400 km. Próbowaliśmy wjechać na wydmę, po ukryty punkt przejazdu, który musieliśmy zdobyć. Samochód przewrócił się przy wjeździe. Okazało się, że na szczycie jest jeszcze „hopka”, bardzo twarda, która odbiła samochód i sprawiła, że położył się na bok. Na szczęście odbyło się to bardzo powoli i dzięki temu nie było takie straszne. Istniało niebezpieczeństwo, że zaczniemy się zsuwać po piachu, ale MAN osadził się bardzo stabilnie i mogliśmy wydostać się z samochodu. Można powiedzieć, że zadziałał syndrom kierowcy, który po długiej podróży ulega wypadkowi 500 m od swojego domu.

Na to, co się stało, złożyło się wiele. Na pagórkowatym terenie światła w nocy nie są w stanie dosięgnąć horyzontu. Wydmy, które widzieliśmy wokół, wydawały się ogromne, nie do pokonania. Szukaliśmy bocznej drogi, żeby je ominąć. Zdawało się, że po prostu nie wjedziemy na szczyt. A kiedy już wjechaliśmy, to się przewróciliśmy, awaria silnika i utknęliśmy na dobre. Faktycznie im bliżej mety, tym trudniej zachować pełną koncentrację – następuje rozluźnienie. My zdawaliśmy sobie sprawę, że etap następnego dnia jest odwołany, że mamy dzień przerwy… To była optymistyczna perspektywa.

Załamaliście się?
Trudny moment… Meta odcinka była przecież tuż, tuż! Minął jakiś czas, zanim zrozumieliśmy, że już nic nie da się zrobić. Chcieliśmy jeszcze walczyć i ta prawda była bardzo przykra, ale podczas rajdu nie można się poddać. I dla nas właściwie dopiero wtedy zaczął się Dakar. Zostaliśmy na tych wydmach sami na dwie doby, a rajd pojechał dalej.

Na Dakarze nikogo nie interesuje, co się stanie z samochodem. Przyleciał helikopter medyczny, żeby sprawdzić, czy u nas wszystko w porządku i zapytać, czy potrzebujemy pomocy. Ponieważ chcieliśmy być przy aucie, musieliśmy podpisać zgodę, że na własną rękę decydujemy się pozostać na pustyni. Wiedzieliśmy, że jesteśmy zdani sami na siebie, że teraz dopiero okaże się, czy sobie poradzimy. Wydobycie ze środka pustyni samochodu było w 100% w naszych rękach.

 

Team dakarowy – od lewej siedzą Grzegorz Baran, Iza Szwagrzyk i Rafał Marton.
fot. Diverse Extreme Team

Ale chyba ktoś wam pomógł?
Spotkaliśmy się z ogromną życzliwością i pomocą Chilijczyków. Duża pomoc napłynęła ze strony chilijskiego oddziału MAN-a. Serwis z Santiago, oddalony 700 km, w zasadzie już następnego dnia przysłał ludzi, żeby uruchomić samochód. Niestety, okazało się to niemożliwe.

 

Usterka była tak poważna, że musiała przyjechać koparka, która pomogła wydobyć MAN-a z piasku. Akcja trwała około 10 godzin. Trudno było uwierzyć w to, co się działo. Widok unieruchomionego MAN-a… Żal był ogromny, ale trzeba się cieszyć, że jesteśmy cali i zdrowi.

Obwinialiście się nawzajem?
Wszyscy byliśmy zawiedzeni i czuliśmy się winni. I każdy z nas był odpowiedzialny za tę sytuację. Nie było obwiniania się nawzajem, każdy obwiniał siebie. Czuliśmy się wystarczająco źle sami ze sobą. Atmosfera była ciężka i trudno było zdobyć się na wzajemne wspieranie. Myślę jednak, że końcówka rajdu pokazała, że możemy na siebie liczyć.

To był podobno bardzo ciążki rajd…
To był mój pierwszy tak trudny rajd, więc wiem tylko ze słyszenia, co stanowiło tę trudność. Zdecydowała różnorodność terenów, szybkie i częste zmiany nawierzchni, długości odcinków. Bywało tak, że 200-300 km przebiegało po strasznych wertepach.

W takiej sytuacji człowiek siedzi w samochodzie i jest bezwolny, bo cały czas nim telepie. Również nawigacja była bardzo trudna, bo wymagała ciągłego skupienia. Na dojazdówkach było wytchnienie, ale kiedy zaczynał się odcinek specjalny, wiedziałam, że muszę się zmobilizować od początku do końca. Były takie momenty, kiedy jechało się drogą szutrową 15-20 km. Wtedy można było napić się spokojnie, zjeść batonika, przewietrzyć samochód. Jednak po chwili zaczynały się kręte, bardzo techniczne odcinki i musiałam być w pełni skoncentrowana na opisie trasy. Poza tym męczące upały na przemian z chłodem i silnym wiatrem. Może zmiany pogody nie były drastyczne, jednak częste. Do tego dochodziło zwiększające się zmęczenie i jednocześnie skracający się czas na sen – ciężarówki startowały coraz później, co wiązało się z nocnym pokonywaniem znacznej części trasy.

 

Iza to zawsze uśmiechnieta optymistka.
fot. Diverse Extreme Team

Skąd pomysł, żeby pilotować ciężarówkę na Dakarze?
Uważam, że jestem wielką szczęściarą. Lżejsze rajdy miałam już za sobą, a Dakar jest najcięższy i najbardziej prestiżowy. Myślę, że każdy, kto doświadczy atmosfery rajdowej, marzy o uczestnictwie w Dakarze. I tak było w moim przypadku. Najbliższym Dakarowi moim doświadczeniem był rajd Series Dakar – to tam po raz pierwszy poczułam „magię Dakaru”.

 

To był mój pierwszy rajd z Grzegorzem Baranem w ciężarówce. Myślę, że największą przyjemność z Dakaru ma szansę czerpać załoga ciężarówki – wysoko, więcej widać, i mam wrażenie, że też po prostu bezpieczniej.

Trzeba mieć niemałe szczęście, aby tak szybko realizować swoje marzenia. Doceniam to i chciałabym nie zmarnować.

Jak kobieta odnajduje się w tak trudnych warunkach?
Ja nie miałam z tym problemu. Lubię wygody na co dzień, ale nie jestem pieszczoszkiem. Zimna woda nie stanowi dla mnie problemu. Myślę, że gdybym miała żyć w takich warunkach, to byłoby mi ciężko, ale podczas rajdu takie „atrakcje” są dla mnie frajdą.

Spartańskie warunki mogą sprawiać satysfakcję. Dowodzą, że człowiek zniesie wiele.

Na zdjęciach z Dakaru widziałam mężczyzn śpiących na wydmach pod gołym niebem. Jak sobie radziłaś z obciążeniem nie tylko psychicznym, ale i fizycznym towarzyszącym rajdowi?Spaliśmy na wydmach, ale w ciężarówce wyposażonej w łóżka. Poza tym to trzeba po prostu lubić, wtedy z każdego zdarzenia można czerpać przyjemność. I tak jest w moim przypadku.

Być może trudno to zrozumieć, ale to daje mi wielką satysfakcję. Nawet w najbardziej trudnych momentach czułam, że jestem na swoim miejscu. Że się tam spełniam.

Czy byłaś specjalnie traktowana przez panów podczas rajdu?
Faktycznie zwracano na mnie uwagę. Tu rajd, taka duża ciężarówka, i taka drobna dziewczyna… Spotykałam się ze zdziwieniem: „ojejku, co ty tutaj robisz?” Jak się dowiadywali, że pilotuję, to pytali, czy liczę na fory. A ja nie chciałam liczyć na taryfę ulgową. Chciałam stanąć na wysokości zadania i myślę, że misja się powiodła. Poza tym spotykałam się z dużą życzliwością. Zdarzało się, że było mi łatwiej zdobyć ważne dla nas informacje z pierwszej ręki. To jest sympatyczne i… chyba naturalne.

 

Odważna kobieta wśród twardzieli.
fot. Diverse Extreme Team

Jak dużo kobiet startowało w tym roku?
Można by je policzyć na palcach jednej ręki. Wśród ciężarówek byłam jedyną pilotką. Jedna kobieta prowadziła też ciężarówkę.

 

Skąd bierze się magia Dakaru? Dlaczego wszyscy marzą, żeby w nim wystartować?
To jest trudny rajd. O tym mówią wszyscy. Ale to jest też bardzo piękny rajd. Nie do powtórzenia w innych warunkach. Tylko tam, w takiej atmosferze, pełnej mobilizacji, można podziwiać tak niesamowite krajobrazy. To są niewiarygodne przeżycia, których nigdy nie zapomnę. Człowiek ma wrażenie, że jest na dziewiczych terenach. Poza tym ludzie mają poczucie równości, wspólnotowości. To też jest niepowtarzalne.

Który odcinek rajdu wspominasz najprzyjemniej?
To były fragmenty. Dojazdy na biwak wieczorem. Kilometrami ustawiali się ludzie. Ich żywiołowe reakcje, bardzo wesołe i życzliwe, były niesamowite. Poza tym te dłuższe odcinki, podczas których mogłam trochę odetchnąć i rozejrzeć się dookoła.

Który był najtrudniejszy?
Wertepy, tzw. „pralka”. To daje wycisk. Dużo trudniej podróżuje się w takich warunkach i szybciej człowiek się męczy. A nie ma czasu na regenerację.

Czego może nauczyć Dakar? Czy odkryłaś coś nowego w sobie?
Pokory przede wszystkim. I raczej mi jej nie brakuje. Ale mam też świadomość, że nie przeżyłam tego, co jest najtrudniejsze na Dakarze. Nie musiałam przeżyć dramatycznego wypadku, w którym ucierpiałby ktoś z naszej załogi. Uszliśmy cało i nie mieliśmy poważniejszych problemów. Musiałam również przełamać strach. Gdy byliśmy bardzo wysoko w górach i jechaliśmy po bardzo wąskiej drodze z prędkością 20 km/h, zorientowałam się, że znajdujemy się bardzo blisko przepaści. Wtedy naprawdę poczułam strach. Wiedziałam jednak, że nie mogę się rozproszyć, że nie mogę się tym teraz zajmować. Muszę w 100% zaufać Grzegorzowi. Skoncentrowałam się na tym, co było moim zadaniem i wtedy w pewien sposób się przełamałam.

Połknęłaś bakcyla Dakaru?
Było wspaniale… Chyba więc połknęłam.

Wywiad ukazał się w „Auto Transport”

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze