Rząd jednak rusza z programem dopłat do elektryków, tylko kto się odważy z niego skorzystać? Obowiązkowa m.in. wielka naklejka

Kiedy wydawało się, że wszystko już dawno stracone i rządzący zapomnieli o przegłosowanej przecież ustawie, pozwalającej na rozpoczęcie programu dopłat do zakupu auta elektrycznego, rząd niespodziewanie ogłosił, że wszystko gotowe! Dopłaty ruszają i to już za moment. Szkoda jedynie, że na zupełnie innych i dość kontrowersyjnych zasadach.

Przypomnijmy, co nam obiecano…
Zgodnie z pierwotnymi założeniami, osoba kupująca nowy samochód elektryczny, kosztujący nie więcej niż 125 tys. zł, mogła liczyć na zwrot 30 proc. jego wartości, jednak nie więcej niż 37,5 tys. zł. Spotkało się to z pewną krytyką, ponieważ w takiej cenie można było kupić albo auto segmentu A, albo segmentu B, ale w tym drugim przypadku zwykle nie było marginesu nawet na dokupienie lakieru metalicznego.

Później okazało się, że rząd nie pomyślał o podatku, który trzeba będzie od dotacji zapłacić, co kłóci się z całą ideą. Obiecano szybkie naprawienie tego błędu i powrót z bardziej dopracowanym projektem ustawy. Był listopad 2019 roku. Jakiś czas później, zamiast obiecanego startu programu, dowiedzieliśmy się, że właściwie to te dopłaty są za wysokie, a małe auta elektryczne to „zabawki dla ludzi zamożnych”. Więc dopłaty będą zmniejszone pewnie o połowę, a kiedy wejdą, to się zobaczy.

To było w styczniu bieżącego roku i od tego czasu sprawa ucichła. Potem pojawiła się pandemia, więc rząd miał inne rzeczy na głowie, niż dopłacanie „ludziom zamożnym” do ich „zabawek” (jako orędowniczki samochodów elektrycznych pozdrawiamy z tego miejsca wiceministra klimatu, pana Ireneusza Zyskę). Aż tu nagle pojawiła się informacja, że program jednak rusza! I to już niebawem, bo od 26 czerwca. Tylko na nowych zasadach, które czynią korzystanie z dopłaty nieco… ryzykownym.

… a teraz wyjaśnijmy, co otrzymaliśmy
Po pierwsze sprawdziły się doniesienia o obniżeniu wysokości dopłaty o połowę – starać się można o zwrot 15 proc. wartości samochodu, ale nie więcej niż 18 750 zł. Pojazd musi być fabrycznie nowy i nigdy wcześniej nie rejestrowany, więc odpada na przykład okazyjny zakup auta demonstracyjnego od dilera. Skorzystanie z dopłaty oznacza podpisanie umowy na dwa lata, w którym to czasie nie możemy samochodu sprzedać i musimy mieć wykupione ubezpieczenie AC (co akurat w przypadku nowego auta jest raczej oczywiste).

Umowa między nami a Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wymaga pokonywania rocznie przynajmniej 10 tys. km. Ma to chyba „zmotywować” szczęśliwego nabywcę elektryka, do używania go w każdej możliwej sytuacji, aby nabijał przede wszystkim „zielone” kilometry. Gorzej, jeśli ktoś taki nie ma drugiego samochodu (spalinowego), a elektryczny kupuje właśnie dlatego, że robi małe przebiegi po mieście, do czego takie pojazdy nadają się najlepiej.

NFOŚGiW wymaga także, i teraz uwaga, oklejenia zakupionego samochodu! Naklejka ma rozmiar 44 x 7 cm, a napisy na niej głoszą „WSPIERAMY ELEKTROMOBILNOŚĆ” oraz „Dofinansowano ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej”. Musimy ją umieścić z tyłu auta (nad lub obok tablicy rejestracyjnej) lub z boku (na drzwiach albo „nadkolu”). Naklejkę musimy wydrukować sobie sami.

NFOŚGiW może w każdej chwili zażądać od nas stawienia się na oględziny samochodu i weryfikację, czy wypełniamy wszystkie punkty umowy. Zbyt mały przebieg lub brak naklejki to podstawa do wypowiedzenia umowy, co oznacza konieczność zwrotu całej kwoty dopłaty! Plus odsetki za każdy dzień po otrzymaniu wezwania do zwrotu przekazanych nam środków.

Co o ostatecznym kształcie programu sądzą kierowcy?
Z jednej strony dobrze, że rząd zdecydował się na dotrzymanie swoich obietnic, z drugiej strony szkoda, że robi to z tak dużym opóźnieniem, a ostateczny kształt programu dopłat jest zupełnie inny, niż zapowiadany. Z pewnością rozczarował niejednego kierowcę, który uwierzył w pierwotne zapewnienia, a nawet już zamówił auto na tej podstawie. Tu warto przeczytać nasz poniższy artykuł.

Uwierzyłam w dopłaty do aut elektrycznych i zamówiłam samochód. A rząd mnie oszukał

Pani Monika niedawno podzieliła się z nami swoją historią. Zamówiła Skodę Citigo-e iV jeszcze przed końcem roku i liczyła, że zanim auto zostanie wyprodukowane, program dopłat zostanie wdrożony. Ostatecznie była zmuszona do zrezygnowania ze swojego auta, z racji braku jakichkolwiek informacji ze strony rządu oraz tego, że diler nie mógł trzymać dla niej samochodu w nieskończoność. Zapytaliśmy ją co sądzi o nowym kształcie programu dopłat.

Szczerze mówiąc jestem zaskoczona, że rząd przypomniał sobie o dopłatach i chociaż program wreszcie rusza, nadal czuję się oszukana. Na początku były zupełnie inne zapewnienia i to na ich podstawie podjęłam decyzję o zakupie auta elektrycznego. Zgodnie z nimi Skoda miała mnie kosztować 67 tys. zł, a według nowych zasad byłoby to około 81 tys. zł. Tyle bym już nie zapłaciła. Więc chyba dobrze się stało, że dopłaty wchodzą dopiero teraz. Gdyby rząd przypomniał sobie o nich wcześniej i zaproponował zmienione warunki byłoby mi o wiele trudniej zrezygnować z odebrania mojego elektrycznego autka i czułabym się też niezręcznie wobec dilera. Chociaż to by nie była moja wina, że ktoś inny zmienił zasady gry, a mi nowe nie odpowiadają.

Rozbawiła mnie informacja, że warunkiem otrzymania dofinansowania, jest szpecąca auto naklejka, którą miałabym wyrażać wdzięczność dla państwa, które dopłaciło mi do samochodu. Nie ma szans, żebym z czymś takim jeździła! I jeszcze ten obowiązek przejeżdżania 10 tys. km rocznie! Policzyłam na szybko i przy moich dziennych przebiegach zabrakłoby mi jakieś 2000 km. Pewnie moglibyśmy na przykład jeździć w weekendy częściej moim autem, niż męża. Ale wybierając się gdzieś dalej całą rodziną, Skoda byłaby dla nas za mała! Nie wyobrażam sobie ciągłego analizowania przebiegu i zastanawiania się, czy na koniec roku zrobię wymagane minimum, czy może przyjdzie do mnie jakiś urzędnik i zażąda zwrotu pieniędzy. Paranoja.

Rząd nie zapomniał także o przedsiębiorcach. Ale też jest gorzej, niż miało być
Zgodnie z pierwszymi zapowiedziami, firmy także miały skorzystać z programu dopłat i mieć nieco większe pole manewru, niż klienci prywatni, ponieważ limit ceny auta ustalono na 125 tys. zł netto. Ostatecznie o dopłatę będą mogli się ubiegać wyłącznie mikroprzedsiębiorcy, prowadzący przewóz osób. Program „Koliber – taxi dobre dla klimatu – pilotaż” przewiduje dofinansowanie do 20 proc. (maksymalnie 25 tys. zł) kosztów, przy maksymalnej kwocie 150 tys. zł. Dotyczy to zakupu samochodu elektrycznego oraz ustawienia punktu ładowania pojazdów elektrycznych o mocy nieprzekraczającej 22 kW.

Ostatni człon programu dopłat to „eVAN”, w którym można otrzymać do 30 proc. (lub 70 tys. zł) dotacji na zakup samochodu dostawczego o masie własnej nieprzekraczającej 3,5 t. Dodatkowo można się starać o 50 proc. zwrotu (maksymalnie 5 tys. zł) do kosztów nabycia i instalacji punktu ładowania.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze