Rozmowa z Sylwią Krzyżak – rajdową przedszkolanką

Sylwię Krzyżak rajdową pasją zaraził narzeczony. Szybko przeszła od teorii do praktyki i zapragnęła zostać kierowcą rajdowym. Pierwszy samochód zakupiła natychmiast, jak tylko dostała pracę. Sukcesy opija z dziadkiem, a z zawodu jest... przedszkolanką.  

Motoryzacja nie jest Ci obca?

Od wczesnej młodości interesowałam się motocyklami, dzięki mojemu bratu, starszemu o 5 lat. Odkąd pamiętam, jeździł na dwóch kółkach: zaczynał od Komara, przez Simsona, NSR 125, GSR 250, GSR 600, Bandita, aż po Hayabusę. Nigdy ich nie prowadziłam, ale przy każdej możliwej okazji prosiłam brata, żeby mnie przewiózł czy gdzieś podwiózł. Nie bałam się z nim jeździć, bo facet ma głowę na karku i wie, co robi. Zawsze byłam przy nim, jak coś majstrował przy motocyklach, poprawiał lub dokładał. Czasami miał mnie już dość, bo non stop pytałam: „A co to? A to, to do czego?” (śmiech).

To jak rajdy pojawiły się w Twoim życiu?

Rajdy wprowadził do mojego życia Marek (narzeczony), miałam wtedy 17 lat i to była moja pierwsza młodzieńcza miłość, która pozostała mi do dziś. Był wtedy zapalonym kibicem. Jak tak mówił i mówił o tych rajdach – to w pewnym momencie zachciało mi się zobaczyć to wszystko na żywo. Zabrał mnie na Rajd Wisły 2008 i od tego momentu polubiłam ten sport, a z biegiem czasu… pokochałam. Obecnie Marek jest też moim pilotem.

Sylwia Krzyżak
fot. Borys Boba

Czy to Marek uczył Cię szybkiej jazdy?

Na tyle, na ile potrafił – nauczył mnie podstaw rajdowej jazdy. Teraz zasięgam porad innych, doświadczonych kierowców, a jak wiadomo, doświadczenie jest niesamowicie ważne w tym sporcie. Niestety mechanika jest mi obca, ale wielu znajomych znających się na rzeczy oferuje swoją pomoc, za co im bardzo dziękuję!

Dlaczego Twój narzeczony sam nie startuje?

Marek bardzo chciałby startować, jednakże swoim samochodem, a nie pożyczonym. Mówi, że jakby coś zepsuł czy uszkodził, to nie ma z czego pokryć szkód, bo ma wiele innych wydatków. A teraz w większości sprintów regulaminy określają, że jednym samochodem nie może startować więcej niż jedna załoga, także o startach na dwa numery niestety nie ma mowy.

Sylwia i jej Seicento
fot. Przemysław Kastelik

A kto prowadzi samochód w Waszym związku?

Jeśli jedziemy gdzieś moim cywilnym samochodem, to prowadzę ja, jeśli Marka – prowadzi on. Uwielbiam kierować niezależnie od tego, czy jest to rajdówka, czy też „cywil” (śmiech).

Czy rajdowe auto potrafi zaskoczyć?

Nic mnie nie zaskoczyło, kiedy przesiadłam się do Seicento, ponieważ miałam już wcześniej kontakt z innymi rajdówkami. Na początku jazda „sejem” to nie był szał. Był tam silnik 1.1 oraz vanowska skrzynia, na której rzadko kiedy wbiłam trójkę na sprintach (śmiech). Dopiero teraz mnie zaskakuje, jak jest w 100% przygotowany do startów: większy silnik, krótka skrzynia szóstka i jazda staje się nie lada przyjemnością!

Jak wypadasz na tle konkurencji?

Na razie prócz pierwszych miejsc w klasie kobiet (przeważnie jestem jedyna) lub wyróżnień dla kobiety-kierowcy, mam tylko jeden puchar – drugie miejsce w klasie drugiej na Testosteron Rally Sprint. Ale dla mnie sukcesem nie jest tylko miejsce na pudle, a chociażby wygranie z dwoma zawodnikami w mojej klasie. Wiem, że stawiam sobie niewysoką poprzeczkę, ale wszystko po kolei… Jak to się u nas mówi: „pomału a furt” (śmiech). Wyjątkową radość sprawiają mi sytuacje, kiedy odczytujący wyniki mężczyźni zdają sobie sprawę, że są niżej ode mnie w generalce i że objechała ich baba (śmiech).

… a kolejne sukcesy przyjdą z czasem!
fot. Zbyszek Bury

Jak Twoja rodzina przyjęła Twoją nową pasję?

Od dawna przygotowywałam rodzinę do tego, że kiedy zacznę zarabiać, to kupię sobie jakąś rajdówkę. Na początku nie chcieli wierzyć, pytali, po co mi to i próbowali przekonać, że to nie dla mnie. Ale ja się nie dałam tak łatwo! Pewnego dnia pojechaliśmy po Seicento. Jak przyjechałam, to rodzina pooglądała i stwierdzili, że fajne to autko, bo takie kolorowe (śmiech). Teraz, po roku jeżdżenia, rodzice nie mają nic przeciwko, nie wspierają mnie finansowo, ale słyszę od nich miłe słowa. Babcia cały czas swoje: „sprzedaj ten samochód”, a dziadek przeciwnie – zawsze zadowolony i życzy mi powodzenia, a jak przywiozę jakiś puchar, to zawsze chce to opić (śmiech).

Można powiedzieć, że brat na motocyklu już przetarł szlaki?

Po części tak, bo brat przyzwyczaił ich do niebezpiecznego hobby, jednak nie można porównywać motocykli i rajdówek – bo to całkiem inna sprawa. Wspólnym mianownikiem tych dwóch zainteresowań jest umiejętność zachowania zimnej krwi w trudnych sytuacjach.

Jakie masz plany na przyszłość?

W przyszłości chciałabym jeździć w 3 lidze, jednak to dość odległe marzenia. W rajdówce jeżdżę dopiero rok i cały czas się uczę, jeszcze nie mam na tyle umiejętności, żeby startować gdzieś wyżej. Może kiedyś uzbieram na jakąś 206-stkę albo Clio – nie mam jeszcze sprecyzowanych upodobań. A może pojawi się jakiś chętny sponsor, którego nie udało mi się jeszcze zdobyć, a będzie mógł pokryć koszty związane z moim rajdowaniem, kto wie? (śmiech).

A plany życiowe? Jest już plan na ślubny samochód?

Tak, pojedziemy pięknym i zadbanym białym Lancerem EVO V od kolegi. Mam nadzieję, że do tej pory nic nie uszkodzi, bo czasami startuje nim też w sprintach (śmiech). Oprócz tego planujemy zrobić konwój weselny w większości składający się z rajdówek – to nie będzie taki normalny ślub! (śmiech)

Jesteś przedszkolanką, czy dzieciom zaszczepiasz miłość do motoryzacji?

W przedszkolu mam taką jedną małą tablicę, na której co miesiąc zmieniam wystrój. Wieszam tam plakaty z WRC (śmiech). Poza tym, chętnym dzieciom pokazuję różne filmiki z rajdów i zdjęcia. Czasami przyjadę do przedszkola „sejem”, więc jak idziemy na spacer – to dzieciaki mogą sobie z bliska pooglądać rajdówkę. Jest dla mnie zaskoczeniem, że dziewczynki wykazują większe zainteresowanie tym sportem niż chłopcy!

 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze