Relacja Ani z motocyklowej wyprawy na Bliski Wschód

Zaczęło się niewinnie - jakaś wystawa fotografii, książka, film. Temat Bliskiego Wschodu pojawiał się często - za często. Decyzja była szybka - w tym roku Syria i Jordania. Oto relacja Ani Jackowskiej z samotnej, motocyklowej podróży, której patronowała Motocaina.

fot. Ania Jackowska

Planowany termin wyjazdu – połowa lipca, przesuwa się o kilka dni. Szkoda, będę miała mniej czasu na delektowanie się tą podróżą. Wyjazd z Trójmiasta. Do Warszawy odprowadza mnie Jerzy z BMW Fota. W Warszawie przerwa i kolejne pożegnanie – tym razem rodzinne. Nocne przepakowanie opóźnia pobudkę. Wpadam w poranny korek. Na szczęście GS daje radę. Chociaż cały czas przyzwyczajam się do jazdy z kuframi. Jadę „siódemką”, potem kieruję się na Kraków. Czas niezły. Przed granicą gorzej: pozrywany asfalt i ruch wahadłowy. Dobrze, że chociaż widoki są, to mogę podziwiać. Tylko, że jakoś w tym momencie nie mam na to ani ochoty ani czasu. Chcę jak najszybciej dojechać do celu a przed nami jeszcze kilka dni. Słowacja. Jakoś nie mogę przyzwyczaić się do ospałych słowackich kierowców. Może boją się policji, może mają  zdławione silniki, może w ogóle tych silników nie maja… . Ja przepisów też przestrzegam, ale nie dajmy się zwariować. W końcu dojeżdżam do Budapesztu – nocuję w górującej nad miastem cytadeli. Widok na pięknie oświetlony Budapeszt – obłędny. A przede wszystkim skłania do refleksji: ciekawe jaka będzie ta podróż.

fot. Ania Jackowska

Następnego dnia w południe jestem już na granicy węgiersko-serbskiej.  Omijam bokiem (czyli, trawnikiem) setki samochodów i wściekłych turystów. Nie wyobrażam sobie kilkugodzinnego stania w upale i w ten sposób chcę go sobie oszczędzić. Odprawa szybka. Kontrola paszportu, wymiana uprzejmości. Przez Serbię typowy tranzyt. Żałuję, bo widoki nawet z autostrady ciekawe a im bliżej granicy bułgarskiej tym ładniej. Kręta droga przez góry- pięknie. Szkoda, że duży ruch, zero pobocza, a samochody z przeciwka czasem idą na czołowe.  Do Sofii dojeżdżam o zmierzchu ale zanim znajduję hostel robi się noc. Trochę zła i zmęczona poszukiwaniem noclegu, idę spać.  Backpackersi jak zwykle balują, ale po dzisiejszym dniu, mam ochotę tylko na sen. Zresztą tak będzie już do końca. Poranna pobudka tym razem wychodzi kiepsko. Zapominam o zmianie czasu. A miałam wyruszyć wcześnie… 

fot. Ania Jackowska

Na granicy tureckiej niespodzianka. Biurokracji którą wszyscy straszyli nie ma. Są za to uprzejmi Turcy. Uprzejmość Panów z okienka nie idzie w parze z uprzejmością drogową. Turcy lubują się w zajeżdżanie drogi przy wyprzedzaniu, oczywiście bez użycia kierunkowskazów. Jeżeli nie trzymasz środka pasa zostaniesz delikatnie zepchnięty. Mimo drogowych niemiłych niespodzianek, Turcy zaskakują mnie gościnnością. Zagadują, donoszą herbatkę i ciastka. Lepiej niż w domu. Domowa atmosfera znika przy wjeździe do Stambułu. Istne drogowe szaleństwo. W fali samochodów pędzących przez most bosforski wyjeżdżam z Europy. 100 km za Stambułem odpuszczam – na dzisiaj dość.  Mam dosyć szukania noclegów w nocy, dzisiaj poszukam za dnia. Następny dzień zdecydowanie kryzysowy. Nie mam siły i nie chce mi się jechać. Co chwila się zatrzymuję, przebieram, bo raz zimno raz gorąco. W końcu decyduję się na sen na parkingowym krzesełku pod drzewkiem. Po pół godzinie jedziemy dalej. 

fot. Ania Jackowska

Kolejny dzień w drodze i wreszcie dojeżdżam na granicę turecko-syryjską. Jedyny motocykl, jedyna samotnie podróżująca baba…Wszyscy bardzo uprzejmi i pomocni w załatwianiu formalności. Po 1,5 godzinie jesteśmy wolni. Do Latakii 55 km. Podróżowanie o zmierzchu po Syrii to gratka dla fanów sportów ekstremalnych. Z założenia jeździ się tu bez świateł. Trzeba być wizjonerem aby przewidzieć gdzie i kiedy może pojawić się jakiś pojazd. 

Na szczęście do syryjskich zwyczajów drogowych można się przyzwyczaić. Trzeba tylko zacząć jeździć jak wszyscy, ale koniecznie z uśmiechem na twarzy. Ten uśmiech towarzyszył mi w czasie całego pobytu w Syrii. Bo jak tu się nie uśmiechać skoro na każdym kroku słyszałam pytania czy nie potrzebuję pomocy, czy wszystko w porządku?  Na każdym kroku spotykaliśmy się z GSem z ciekawością i bezinteresowną, ludzką życzliwością, wobec której zwiedzane po drodze zabytki wydawały się mało istotne. W Syrii poczułam, że istotą tej podróży nie są wcale monumentalne ślady przeszłości. Zdałam sobie sprawę, że uroku i wyjątkowości tej podróży nadają właśnie ludzie. Czułam, że czas tej podróży chcę poświęcić właśnie im. Syryjczycy są niezwykle gościnni. Zwykłe zapytanie o drogę kończyło się zaproszeniem do domu, czy na herbatę. 

fot. Ania Jackowska

Przede mną granica z Jordanią. Po syryjskiej gościnności jakoś nie chce mi się tam jechać. Moje nastawienie ma swoje konsekwencje. Szybko tracę cierpliwość, wszystko mnie denerwuje. Na dodatek mam wrażenie, że wszyscy są nieuprzejmi i im się spieszy. A może ze względu na moje sceptyczne nastawienie ludzie odwzajemniają mi tym samym? Do Ammanu dojeżdżam w nocy. Następny dzień przeznaczam na odpoczynek. Jeżeli to oczywiście możliwe w czterdziesto kilku stopniowym upale. Trochę zwiedzam, z właścicielką hostelu idziemy do hammanu, w którym miła Pani ściera ze mnie cały brud. Błogo. Mogę tak codziennie. Z Ammanu ruszam w drogę wypoczęta i jakby czystsza. Przede mną fantastyczna Petra, księżycowe krajobrazy Wadi Rum. Dojazd do Aquaby i zawracamy. Obowiązkowa kąpiel w Morzu Martwym, Madaba i góra Nebo. Czas, który tu spędziłam pokazał mi, że moje początkowe uprzedzenie i ocena Jordańczyków były niesprawiedliwe.  Spotkałam tu ludzi, którzy okazali mi wiele serca i pomogli, w sytuacjach, w których tej pomocy potrzebowałam. Tym razem jakoś trudno wyjeżdżać z Jordanii. Tym bardziej, że mam świadomość, że moja syryjsko-jordańska podróż zbliża się do końca. 

fot. Ania Jackowska

Syryjskie drogowe zwyczaje już znam i nie robią na mnie już wrażenia. Na dwie noce zatrzymuję się w Damaszku. Akurat jest piątek i większość stoisk Wielkiego Bazaru jest dzisiaj zamkniętych. Pozwala mi to zobaczyć inne oblicze tego miejsca. Jest spokojniej, chociaż wielu sprzedawców rozłożyło swoje kramy na chodniku. Ogromne wrażenie robi na mnie targ warzywny. Po dwóch dniach kieruję się na północ. Aleppo to pożegnanie z Syrią i Bliskim Wschodem. Stary bazar tętni życiem i kolorami. Zaczynam odczuwać zmęczenie. Może od nadmiaru bodźców? Nie wiem. Mimo zmęczenia nadal mam niedosyt. Jakoś smutno. Nie spodziewałam się tak pięknej przygody. Ta podróż mimo niewątpliwego  bogactwa historycznego Bliskiego Wschodu, monumentalnych zamków, tajemniczej Petry i niezapomnianych krajobrazów pustyni Wadi Rum, zawsze będzie kojarzyła mi się z ludźmi. To dzięki nim przeżyłam fantastyczną przygodę. I do nich, oglądając wieczorami zdjęcia z tej podróży, wracam wspomnieniami.

Więcej na stronie www.aniajackowska.pl

 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze