Edyta Klim

Powrót do dzieciństwa w Fiacie 126p Joaannn

Joanna Mielewczyk „Joaannn” ma słodką, różową wersję Fiata 126p. Jazda nim jest jak powrót do przeszłości, a dokładniej do czasów dzieciństwa.

Jestem pewna, że Twoja wersja Fiata 126p spodobałaby się Barbie! Może to była inspiracja na taki kolor i stylizację „Maluszka”?

Po części można tak powiedzieć, bo inspiruję się dzieciństwem. Staram się, by te wspaniałe wspomnienia były ciągle żywe i „Maluszek” idealnie sprawdza się w tej roli. Mój Fiacik wyposażony jest w przeróżne pluszaki, poduszki i gadżety. Zwraca uwagę wszystkich, a szczególnie cieszy mnie widok zaciekawionej młodzieży. Dorastanie to nie problem, tylko zbyt szybko zapominamy o tym, że byliśmy dziećmi. Ja chcę cały czas pamiętać i dlatego też jeździ sobie po drogach mój różowy Fiat 126p – zlepek wspomnień z dzieciństwa. 

 

Jaki był początek Twojego zamiłowania do klasyków i dlaczego Fiat 126p został Twoim faworytem?

Dla mnie indywidualnie Fiat 126p jest wspomnieniem taty, od którego zaczęła się cała przygoda z motoryzacją. Był mechanikiem samochodowym, a te prawie 30 lat wstecz, przez serwis przewijały się dzisiejsze „klasyki”. I tak siedząc często z tatą w garażu, pokochałam te auta i starą motoryzację. Pamiętam, jak ledwo sięgając do pedałów, pomagałam odpowietrzać hamulce. Dla mnie to była wielka frajda, a dla nas oboje – dobrze spędzony czas. Fiat 126p to również był mój pierwszy i własny samochód, zaraz po zdaniu prawa jazdy.

Jest to kosztowna pasja, ale daje tyle radości, że naprawdę warto. I „dłubać” przy nim również lubię – to jedne z najmilszych chwil w życiu. Hmm, chyba mogę szczerze powiedzieć, że kocham ten samochód!

 

Zobacz także: Fiat 126p najbardziej kultowym samochodem PRL

Jaka jest jego historia?

Historia tego „Maluszka” jest prosta, tak jak i spontaniczny jego zakup. Po prostu przeglądałam ogłoszenia motoryzacyjne, szukając „normalnego” auta do jazdy, tak na co dzień. Jednak, jak to zawsze bywa – zaczęłam przeglądać „Maluszki” i ten od razu przykuł mój wzrok. No i na drugi dzień już go miałam! To była miłość od  pierwszego wejrzenia! Jak go kupiłam, to był w kolorze srebrnym i pierwszy zamysł był taki, by go po prostu odświeżyć, czyli srebrny lakier plus różowe dodatki. No ale…coś mi to było, jednak zbyt mało wyraziście. Jak szaleć, to na całego, więc zapadła decyzja, że maluch będzie cały różowy plus czarne detale.

Ile pracy trzeba było włożyć w stworzenie tak wyjątkowego Fiata i jaki był Twój osobisty wkład w tę metamorfozę?

Plan na przemalowanie auta był rozłożony na dwa tygodnie, niestety wydłużył się do dwóch miesięcy. Raz, że podczas szlifowania zostały odkryte, pod wierzchnim kolorem, kolejne dwa inne, co wydłużyło pracę, a dwa – niestety do garażu, w którym był malowany, musiałam dojeżdżać spory kawałek, co zostało zniwelowane po urlopie, tylko do weekendów. Chciałam brać czynny udział w jego przemianie, rozkręcałam, szlifowałam (tu nawet mój syn mi pomagał), również malowałam. Wyszło jak wyszło, ważne, że to ja jestem zadowolona. Składanie do kupy to chyba był najgorszy etap. Bo już chciałoby się wsiąść i wyjechać nowym cudeńkiem, a to wcale nie taka szybka sprawa… Pamiętam do dzisiaj, jak przechodziłam z fotelem i szyną przy składaniu auta, i drasnęłam bok maski! No, katastrofa! Myślałam, że wyjdę z siebie!

 

Zobacz także: Ruda 126p i jej kolorowe Fiaty

Do czego służy Ci Fiat 126p? Na co dzień nim jeździsz czy raczej od święta?

Jeżdżę nim na weekendowe wyprawy, krótsze i dłuższe, różnie to bywa. Wyjadę nim nieraz w niedzielę i śmigam w koło komina. Jazda „Maluchem” bez celu jest bardzo rozluźniająca, wypędza całą frustrację, nagromadzoną codziennością tygodnia. Ten samochód ma duszę i ja to czuję! Sam fakt, że poprawia mi nastrój, to potwierdza. Przytrafiła nam się też wyprawa troszkę dłuższa, można by powiedzieć, że wyprawa życia.

To gdzie najdalej wyruszyłaś „Maluszkiem”?

Pojechaliśmy do Hiszpanii przez Włochy i Francję, po drodze zahaczając o Węgry, gdzie odbywał się zlot Fiata 126. „Maluszek” pokonał wtedy około 6 tysięcy km, bez żadnej, większej awarii. W sumie jedyna awaria, to zerwana linka prędkościomierza, więc musiałam zainstalować sobie aplikację na telefonie, by nie złapać mandatu, no ale i tak się nie obyło bez (śmiech). Przyszedł z Francji.

Podróżowanie tak małym autem i bez klimatyzacji nie jest, w tych czasach, za mało komfortowe?

No właśnie, dzisiejsze czasy są zbyt komfortowe. Auto, które samo zmieni biegi, parkuje, czy nawet prowadzi za nas. Ja lubię czuć auto, ten luz na kierownicy, każdy zgrzyt przy wrzucaniu trójki, to ciepło z jego serduszka, wpadające ręcznym… Ja chcę znać to auto i współgrać z nim. Wtedy każda wycieczka nim (i z nim) będzie cudowna. W podróż do Hiszpanii kupiłam bagażnik dachowy i wszystkie nasze, większe walizki były na górze, podręczne rzeczy wewnątrz, a bagażnik przeznaczony był na ewentualne materiały naprawcze. Ogólnie rzecz  biorąc – ciasno, ale bardzo przytulnie. Dystanse jakie pokonywaliśmy dziennie nie przekraczały 600 km, co jednak było męczące i to bardzo. Na tej wyprawie pierwszy raz doświadczyłam tego, iż naprawdę można zasnąć za kierownicą. Dlatego, gdy tylko oczy zaczęły się kleić, robiliśmy przystanek. Nawet na krótką drzemkę, bo podkręcanie muzyki, wystawianie głowy przez okno, czy przekąszenie czegoś słodkiego na pobudzenie – na niewiele się zdaje.

 

Zobacz także: Zaprojektował współczesną wersję malucha

Trochę ze sobą zabraliście, ale jeszcze więcej przywieźliście, bo bogatsi o wspomnienia?

Najpiękniejsze wspomnienia z tej wycieczki to widoki. Tak niebywałe, że zdjęcia nie są w stanie oddać tego, co się zobaczyło na własne oczy. I to wszystko dzięki małemu Fiatowi, aż trudno uwierzyć, prawda? Tu przytoczę pewną anegdotkę z pamięci – gdzieś we Włoszech jechaliśmy górskimi serpentynami, wzdłuż przepięknej krystaliczno-czystej, kamienistej rzeki. Postanowiliśmy znaleźć drogę, by zjechać w dół, na jej brzeg. Pejzaż nie do opisania zwykłymi słowami, niezwykłych też nie znam. Trzy maluszki zaparkowane nad samym brzegiem cudu natury. Wpadłam na pomysł, że fajnie było by mieć ich zdjęcie, jakby oczami rzeki, dlatego weszłam w spokojny nurt. Niestety potknęłam się o jeden z miliona kamieni i wpadłam ręką z telefonem do wody! Mój telefon doznał takiego szoku, że niestety nie pozwolił na odzyskanie zdjęć i filmów z połowy wyprawy. Ale to nic, bo nie zdjęcia są najważniejsze, tylko obrazy i wspomnienia przygód zapisane w naszej pamięci!

Strona Facebook: facebook.com/Fiat126pJoaannn

 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze