Po co nastolatkom tylny napęd?

Wiele już się mówiło na temat auta odpowiedniego dla nastolatków. Porady sobie, a rodzice sobie i tak mamy kolejne doniesienia o sportowych samochodach witających się ze ścianą.

fot. sxc

Na jednym z portali internetowych, pod kolejnym artykułem o dachowaniu z udziałem dzieciaków rozgorzała ostra dyskusja między zwolennikami i przeciwnikami BMW. Dało mi to do myślenia o tym, dlaczego rodzice kupują tego typu auta dla swoich starszych pociech i świeżo upieczonych kierowców.

Staram się nie stać po żadnej stronie tej barykady, choć nie mogę powiedzieć, że nie jestem względem BMW uprzedzona – nie lubię ich i koniec. Zdaję sobie sprawę, że BMW są dobre, bezpieczne, szybkie i świetnie się prowadzą. Tak samo jak zdaję sobie sprawę z tego, że torebka Luis Vuitton jest porządna, stylowa i posłuży długie lata. Co nie znaczy, że ją kupię.

Tu przechodzimy do zmory wszystkich popularnych aut. Im bardziej popularne auto i im bardziej pozytywne zbiera opinie, tym większa szansa, że samochód zostanie kupiony nie ze względu na wygodę czy bezpieczeństwo, tylko dla szpanu. Tak skończył Opel Calibra, Honda CRX, starsze Golfy i praktycznie większość starych, niemieckich aut. Szpan dla nastolatków to przede wszystkim wygląd, a sportowe auto zza zachodniej granicy to klasa sama w sobie i zawsze daje młodziakom +50 punktów do lansu.

Teraz pomyślmy jak zazwyczaj wygląda proces kupowania auta dla świeżo upieczonego kierowcy: Nastolatki przedstawiają, jakby nie patrzeć, logiczne argumenty – BMW jest niezniszczalne i bezpieczne. Problem w tym, czy rodzice uwierzą pociechom na słowo, czy też przegrzebią nieco czeluści internetu i dojdą do wniosku, że lepiej narwanemu dzieciakowi sprawić Matiza. Bo to, że BMW jest dobre to tylko początek góry lodowej.

Tak, nowe BMW są świetne. Starsze, zadbane BMW też są dobre. Jednak i jedne i drugie kosztują tyle, że przeciętnego rodzica nie stać na taki prezent, zadowoli się więc wybranym przez pociechę autem nie patrząc na to, co się dzieje pod karoserią. Im tańszy samochód, tym większa szansa, że jest po stłuczce, ma nieorygnialne zawieszenie i inne domowe modyfikacje. Matematycznie rzecz biorąc, równanie może się przedstawiać tak:

Moc + tylny napęd + kiepski stan techniczny + niedoświadczenie kierowcy + ciężkie, jesienne warunki = auto prędzej czy później ląduje na dachu.

Kurcze, przecież taki młody osobnik przesiada się do takiego potwora z małej Skody lub Yarisa. Przekonanie „umiesz prowadzić jeden – umiesz prowadzić wszystkie” bywa zrozumiałe, ale czy na pewno w przypadku starych, nie wyposażonych w nowoczesne systemy bezpieczeństwa samochodach?

Nie staram się nikogo przekonać, by nie kupował aut z tylnym napędem. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że nie każde auto nada się dla najmłodszych użytkowników drogi, i że opinia o marce nie wystarczy, by zadowolić się kilkunastoletnim, najtańszym egzemplarzem na jaki akurat trafimy. Zatem rodzice – kupujcie dzieciakom samochód adekwatny do funduszy, jakimi dysponujecie i nie zważajcie na płacze, że bez tylnego napędu nie poderwą koleżanki z klasy. Palić gumę i ślizgać się na ręcznym niech się uczą na torze, a nie na zatłoczonych ulicach.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze