Motocyklem przez Indie – rozmowa z Justyną Leszczuk

Justyna jest lekarzem i podróżnikiem. Kraje, które zwiedziła nie należą do najbardziej turystycznych miejsc na Ziemi. Północną część Indii objechała motocyklem, świeżo po kursie przed zdaniem prawa jazdy - jak tego dokonała?

Justyna Leszczuk jest lekarzem i pracuje w Klinice Anestezjologii i Intensywnej Terapii Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie*. Chodzi po górach, jeździ rowerem, wspina się po skałkach i podróżuje. Do tej pory odwiedziła m.in. Ukrainę, Rumunię, Bałkany, Rosję, Gruzję, Azerbejdżan, Turcję, Syrię, Jordanię, Liban, Iran, Afganistan, Nepal i większą część Europy Zachodniej. Indie przejechała motocyklem. Mam zaszczyt się z nią przyjaźnić.

Więcej o kobiecych podróżach motocyklowych przeczytasz tu.

Podróż przez Indie własnym środkiem transportu to wyzwanie, biorąc pod uwagę jakość tamtejszych dróg, tłok, chaos i mnóstwo przedziwnych „atrakcji”, które wprawiają turystę w zdziwienie. Skąd pomysł na motocyklowe Indie?
Na początku pojawił się po prostu pomysł na Indie. Wtedy dla mnie był to drugi wyjazd do tego kraju, więc fajnie było wprowadzić jakieś urozmaicenie. Mój towarzysz podróży, Bartek, zawsze miał potrzebę robienia czegoś mniej standardowego i to on, po lekturze przewodnika w samolocie, wpadł na pomysł kupienia motocykli. Przetarł szlaki, bo dotarł tam ok 2-3 tygodnie przede mną, a ja do niego dołączyłam.

Galeria zdjęć oraz mapa podróży Justyny Leszczuk i Bartka Tofla tutaj.

Motocykle Bajaj Pulsar 150 i Bajaj Pulsar 180 w górach.
fot. Bartek Tofel

Przed podróżą miałaś jakiś kontakt z motocyklami?
Dwa miesiące przed wylotem zapisałam się na kurs prawa jazdy kat A. Tak z ciekawości i potrzeby zasmakowania nowych emocji – wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że niedługo będę zasuwać na motocyklu przez Himalaje. Do wyjazdu zdążyłam zaliczyć zajęcia teoretyczne i dwie godziny jazdy na placu – nauczyłam się ruszać, hamować, zmieniać biegi, w teorii poznałam przeciwskręt i ideę, żeby motocyklem bardziej kierować „z ciała” niż rękami na kierownicy. Bartek był jeszcze bardziej zielony. Jeśli chodzi o mechanikę, budowę motocykla, rzeczy, na które należy zwrócić uwagę przy wyborze egzemplarza – tu było jeszcze gorzej. Dochodzi też temat dokumentów. Przed wyjazdem wyrobiłam sobie międzynarodowe prawo jazdy kat. B licząc na to, że pomoże ono w dyskusyjnych sytuacjach. Prawda jest taka, że raz tylko na jakimś punkcie kontrolnym zapytano mnie czy mam prawko. Powiedziałam, że tak i na tym się skończyło. Problemy mogły się pojawić gdybym usiłowała uzyskać jakieś odszkodowanie od ubezpieczyciela – myślę, że to mogłoby się nie udać.

W jaki sposób weszłaś w posiadanie motocykla w Indiach? Co to była za maszyna?
Motocykle kupiliśmy w Delhi, na bazarze w dzielnicy Karol Bagh, w sklepie u sympatycznego Sikha o imieniu Sonny. Dobrze mówił po angielsku i to ułatwiało interesy, dlatego m.in. wybór padł na jego sklep. Kupiliśmy dwa używane motocykle hinduskiej produkcji. Były to Bajaj Pulsar 150 i Bajaj Pulsar 180. Przy tych pojemnościach silników były tam uznawane za maszyny o zacięciu sportowym.  Marzył mi się Royal Enfield, ale koszt jednego oscylował w okolicach ceny dwóch indyjskich motocykli, więc trzeba było pożegnać się z marzeniem i zmierzyć z urokami tego, na co było mnie stać. Na podstawie kilku wiadomości z internetowych forów staraliśmy się wybrać możliwie najlepiej, co oczywiście nie do końca wyszło. Kilka przecznic dalej do motocykla można było przyspawać stelaż na sakwy, z innej strony dzielnicy było sporo sklepów z częściami, więc dokupiliśmy to, co wydawało nam się potrzebne. Na koniec jeszcze pozostało kupić kaski, które przynajmniej na pierwszy rzut oka nie sprawiały wrażenia, że przy pierwszym upadku się rozpadną, rękawice i ochraniacze.

Justyna Leszczuk w podróży motocyklowej w Indiach.
fot. Bartek Tofel

Jak ci się przez te Indie jechało? Niespodzianki na drogach? Trudne sytuacje? Jak wspominasz tę podróż?
Nauka jazdy na motocyklu w delhijskim ruchu ulicznym to szalony pomysł, ale teraz to wspomnienie, do którego lubię wracać. System lewostronny łatwo przyszło mi zaakceptować, prawdopodobnie przez znikome doświadczenie w ruchu prawostronnym. Te wszystkie klaksony, riksze, samochody, autobusy, ronda, wysokie krawężniki i przechodnie, ech! Mimo wszechobecnego chaosu całe ulice zdają się płynąć, ruch jest intuicyjny, pierwszeństwo ma większy – motoriksza przed rikszą rowerową, samochód przed motocyklem, a autobus i ciężarówka to królowie szos. Każde wolne miejsce na delhijskiej ulicy natychmiast zajmowane jest przez jakiś wehikuł / zwierzę / człowieka. Nie ma bezsensownego stania na czerwonym, jeśli poprzeczna droga jest pusta. Takie rzeczy to tylko na największych skrzyżowaniach stolicy.

W porównaniu z Europą w Indiach jeździ się dużo wolniej, wynika to chyba ze stanu dróg, zagęszczenia ich użytkowników i mocy silników. Najtrudniejszą psychicznie przygodą był mój wypadek na zjeździe Reckong Peo – stolicy Kinnauru.  Jechałam serpentynami, nawierzchnią z resztkami asfaltu, piachem i kamyczkami, po jednej stronie góra, po drugiej przepaść. Na jednym z zakrętów o 180 st. pojechałam trochę szybciej, zabrakło mi umiejętności i prawidłowych odruchów, w pewnym momencie za mocno wcisnęłam przedni hamulec, zablokowałam koło, które dodatkowo wpadło na większy głaz, wyleciałam saltem przez kierownicę, za mną mój Bajaj, również z obrotem, upadliśmy razem na skraju przepaści, najpierw ja, potem mój motocykl, dzięki gmolom uratowałam łydkę przed większymi obrażeniami. To był moment, w którym zastanowiłam się czy warto, ale doszłam do wniosku, że mimo wszystko tak, że chcę spróbować. Mechanik z Reckong Peo szybko przy pomocy łomu naprawił kilka usterek, złamane lusterko poszło do kosza i byłam gotowa do dalszej podróży.

Piękne krajobrazy Indii widziane z motocykla.
fot. Bartek Tofel

Wśród  najlepszych wspomnień cały czas zachowałam magiczną, zieloną i zamgloną dolinę w Kinnaurze. Odwiedzenie surowego Spiti i okolic Leh z buddyjskimi monastyrami to było marzenie, ze spełnieniem którego czekałam od czasu przeczytania „Tomka na tropach Yeti”. No i Dolina Nubry – mimo kolejnych wyjazdów nadal pozostaje w czołówce najpiękniejszych miejsc, które widziałam. Kaszmir był już inny niż Ladakh – żyzny, zielony. Z polami, spadzistymi dachami i zdezelowanymi autobusami przypominał chwilami ukraińskie Karpaty.

Po drodze oczywiście spotkaliśmy też sporo osób – nie da się ukryć, że dużą część z nich stanowili mechanicy. Panowie w warsztatu Bajaja w Shimli dali nam darmowy nocleg i specjalnie dla nas przyszli do pracy w dzień wolny, żeby dokończyć robotę, którą uraczyliśmy ich w sobotę po południu.  Zaraz za Leh poznaliśmy Sebastiana z Nowej Zelandii, jednego z najbardziej pozytywnych i bezproblemowych ludzi na mojej drodze, który na swoim Enfieldzie pojechał z nami już prawie do końca i udał się z nami na trekking w słabo znane i prawie nie odwiedzane Himalaje Kisztwaru. Dzięki niemu poznałam kilka tajników używania hamulców w motocyklu.

Ile przejechałaś kilometrów i które z nich były  najtrudniejsze?
Udało się przejechać niecałe 3,5 tysiąca kilometrów przez miesiąc (z tego tydzień spędziliśmy w górach). Niektóre były bardzo wolne, podjazdy pod himalajskie przełęcze kończyły się już na tempie kilkunastu km/h – szybciej silniki nie dawały rady). Zaletą była możliwość spokojnego podziwiania krajobrazu.

Dla mnie najtrudniejszy  był pierwszy tydzień – przez brak doświadczenia, pierwsze problemy techniczne, do których później już trochę przywykłam i trudne drogi w Spiti  – cały czas w budowie, okresowo z osuwiskami, strome niezabezpieczone zjazdy po kamieniach.

Niesamowite górskie przełęcze w Indiach.
fot. Bartek Tofel

Przez którą część Indii wiodła Twoja motocyklowa trasa?
Głównie przez Ladakh i Kaszmir. Z Delhi początkowo National Highway No. 1, Shimlę, potem na wschód do Kinnauru i przez etnicznie tybetańskie Spiti, następnie na słynną Leh-Manali Highway do Leh, stamtąd kilkudniowy wypad w stronę Doliny Nubra przy granicy z Pakistanem, potem z Leh do Srinagaru. Po dotarciu w Himalaje Kisztwaru był czas na tydzień trekkingu po górach odwiedzanych przez Europejczyków ostatnio jakieś 20 lat przed nami. Potem już trzeba było wracać do Delhi.

W podróż zabieramy bardzo dużo różnych rzeczy. Nie wszystko się przydaje. Co Twoim zdaniem trzeba zabrać w motocyklową podróż do Indii?
Części i sprzęt do naprawy to oczywistość. Wydaje mi się, że następnym razem zdecydowałabym się na kask i odzież ochronną o europejskim standardzie. Poza tym przydatny był namiot, chociaż myślę, że przy lepszym silniku i odpowiednio zaplanowanej trasie nie jest niezbędny. Wilgotne bobo-chusteczki do ścierania z siebie pyłu zebranego po drodze i jako substytut mycia, bo rzadko nawet nocleg pod dachem dawał możliwość wzięcia prysznica. Jeśli ktoś ma chęć zjedzenia wysoko w górach w okolicach przełęczy czegoś innego niż chińska zupa albo ryż to też warto mieć przy sobie kupione gdzieś po drodze albo w Leh przekąski. Tamtejsze miejsca z pożywieniem niewiele mogą zaoferować, na pewnej wysokości nawet popularne niżej omlety się kończą.

Poza tym jak wszędzie w Indiach koniecznością jest dystans do wstępnych planów i dużo luzu.

Co zrobiłaś ze swoim motocyklem po zakończeniu podróży?
Odkupił go ten sam sprzedawca  – oczywiście sporo taniej, bo za ok 65% – 70% ceny wyjściowej. I w sumie trudno mu się dziwić, bo motocykl przez ten miesiąc nieźle dostał w kość! Zresztą lot powrotny się zbliżał i czasu na szukanie lepszej oferty nie miałam.

Dziękujemy za rozmowę!

* do 31.03 – od 1.04 oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Centrum Onkologii

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

jakie byly koszta motorkow akcesoriow paliwa.. ?

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Bardzo fajny artykuł. Sama mam prawo jazdy A od półrora roku. Zaliczyłam na Suzuki GS 500 F trochę Śląska, Kotlinę Kłodzką. Miałam okazję na Kawasaki D-Tracker zaliczyć szlifa w Tajlandii. Ciągle nie czuję się zbyt pewnie na motorze ale od kilku dni jestem posiadaczką nowiuteńkiej Hondy CB500X i zamierzam pojechać na niej do Szwecji, Norwegii, Finlandii. Zastanawiam się, czy nie jestem zbyt cieńka na taka podróż ale to moje marzenie. Po przeczytaniu artykuł dodał mi nieco otuchy i wiary, że może i mi uda się w końcu pojeździć bardziej wyprawowo. Pozdrawiam

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze