Kobieta na skuterze w Kambodży – relacja z wyprawy

Ze skuterami skojarzenia mamy różne. Jedni postrzegają je jako idealny miejski środek transportu, inni zaś odnoszą się do nich sceptycznie. My wiemy jedno – skuterem idealnie podróżuje się po Kambodży. Przed Wami druga część relacji Anny Marii Dąbrowskiej z podróży po państwie nad Zatoką Tajlandzką.

Ratanakiri to część Kambodży która jeszcze nie została opanowana przez turystów. Jej atutami są wodospady, jezioro wulkaniczne oraz szerokie możliwości trekkingów w dżungli połączone z wizytami u lokalnych mniejszości etnicznych. Ratanakiri zwiedzam ze skuterowej kanapy.

fot. Anna Maria Dąbrowska

Niestety w Azji pracownikom wypożyczalni skuterowych kompletnie nie zależy na bezpieczeństwie klienta. Kaski są, mówiąc łagodnie, do niczego (raz trafił się taki ze zbitą szybką, kaski orzeszki są bardzo popularne). Same skutery są po wypadkach – nie trzeba być znawcą, żeby stwierdzić, że maszyna była stuknięta, albo w coś wjechała: krzywe kierownice, niedziałające kierunkowskazy lub światła, niedziałające prędkościomierze. Do tego można dodać jeszcze, że nie wiadomo ile jest paliwa w baku, bo licznik paliwa też nie działa. A ci, którzy wypożyczają, bardzo się dziwią, że klient jest niezadowolony. Cały ranek poświęciliśmy na znalezienie skutera, który chociaż trochę pozwalał poczuć się bezpiecznie. Udało się za trzecim razem, choć pojazd nie był w najlepszej kondycji.

fot. Anna Maria Dąbrowska

Inna sprawa to ruch uliczny i jego zasady. Zasad nie ma. No, może kierowcy pilnują się tylko na światłach, poza tym nikt na nikogo nie zwraca uwagi. W Kambodży jest sporo dużych luksusowych aut z napędem 4×4, ich kierowcy to ludzie, którzy są z konkretnego partyjnego rozdania (w Kambodży, mimo jej trudnej historii, rządzi partia komunistyczna, kraj zaś jest w pierwszej piątce najbardziej skorumpowanych państw świata) i wolno im wszystko. W jednej z książek o Kambodży autor opisywał scenę ze stolicy – kierowca takiego samochodu potrącił dziewczynę na rowerze. Tłum ludzi na chwilę się zatrzymał, dziewczyna przysiadła na krawężniku. Kierowca nawet nie mrugnął tylko zmiażdżył kołami rower i pojechał dalej. To idealnie wyraża znieczulicę panująca w społeczeństwie.

Wracając do ruchu ulicznego w Kambodży miałam z nim do czynienia, jako kierowca roweru (doświadczyłam wielu groźnych sytuacji i nierzadko wygrażałam kierowcom pięściami) oraz jako pasażer skutera.

Moja rada jest taka: biorąc pod uwagę ciężkie warunki na drodze, fakt, że drogi gruntowe po deszczu stają się bardzo śliskie – jeśli nie umiesz za dobrze prowadzić motocykla, nie pożyczaj skutera, albo daj prowadzić doświadczonej osobie. Mój kierowca i partner równocześnie jest motocyklistą i dlatego jest nam łatwiej poruszać się po tych drogach. A zajeżdżanie drogi, włączanie się do ruchu bez spojrzenia nawet, czy ktoś nie jedzie, skręcanie z głównej w podporządkowaną, jazda na rondzie na skróty czy wyprzedzanie na „piątego” to normalność kambodżańskich dróg.

A co na to policja? Policja raz zatrzymała nas w biały dzień. „Za co?”, zapytacie. „Za reflektor? Jaki?”,  „Włączony! Tak, za włączony reflektor! Mandat w wysokości jednego dolara.” Nie, nie zapłaciliśmy. W naszym kraju za dnia jeździ się na światłach!

fot. Anna Maria Dąbrowska

 

W miasteczku Kratie widzieliśmy sytuację, kiedy policja zrobiła łapankę na skuterzystów. Polegało to na tym, że na chodniku za biurkiem siedział policjant i wypisywał jakieś papiery, a także przyjmował pieniądze, natomiast dwóch jego kolegów „łapało” kierowców na lizak. Czy ktoś się zatrzymywał? Nie za bardzo. Czy to kobieta, czy mężczyzna kierujący pojazdem – gaz i w długą. Tak wygląda tutaj praca policji.

Wróćmy jednak do Ratanakiri. Odwiedziliśmy trzy wodospady: Katieng, Ka Chhang oraz Cha Ung. Ten ostatni jest naprawdę, a co więcej – można się za nim na chwilę skryć i oglądać firanę spływającej z hukiem wody. Ostatnim punktem intensywnego dnia było jezioro Yak Laom. Jezioro jest tak naprawdę kraterem wulkanicznym. Jego woda ma niezwykły kolor, który nie jest ani niebieskim, ani zielonym, ani też turkusowym, to coś pomiędzy. Można w nim popływać. Ale Khmerzy nie korzystają z kostiumów kąpielowych. Pływają w ubraniach. Dlatego nasz widok bardzo ich dziwi. Wyciągają telefony i fotografują.

Wodospad Chaa Ong
fot. Anna Maria Dąbrowska

Drogi tego dnia były różne – raz zupełnie twarde, raz w ceglastym błocie. Szybko okazuje się, że czasem lepiej przejechać przez kałużę, niż balansować na wąskich płatach ziemi pomiędzy nimi.

Po całym dniu wrażeń wracamy do naszego hoteliku. Dziś z ulgą zsiadam ze skutera.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze