Kartingowy wypadek Idalii Czarnockiej w Bruck

Trzecia runda Mistrzostw Słowacji i Pucharu Moraw odbyła się w ostatni weekend maja na austriackim torze w Brucku pod Wiedniem. Idalia Czarnocka - nasz rodzynek kartingowy - relacjonuje przebieg zdarzeń. Niestety wróciła nieco poobijana...

fot. Radim Nemecek

Treningi zaczęliśmy tradycyjnie w piątek rano. Z początku tor wydawał mi się wyjątkowo dziwny i po raz pierwszy ciężko mi było zapamiętać, jak wygląda następny zakręt. Jeździło mi się nienajlepiej, byłam bardzo spięta, bo nie podobała mi się ta konfiguracja toru. Po południu zaczęłam się przyzwyczajać, ale miałam problem z jednym ciasnym zakrętem. Cały dzień ustawialiśmy sprzęt, a ja starałam się jeździć bezbłędnie.

W sobotę czekało nas kilka treningów oraz czasówka. Oczywiście nie obyło się bez problemów z silnikiem, który nie chciał wejść na wyższe obroty. Na szczęście, po wymianie zaworu wszystko wróciło do normy. Na czasówce nie poszło mi zbyt dobrze, wylądowałam na 10 miejscu.

fot. Radim Nemecek

Zarówno w niedzielę jak i w sobotę świeciło piękne słońce, a temperatura przekraczała 25 stopni Celsjusza. W pierwszym zakręcie pierwszego wyścigu dostałam pięknego „strzała” w bok i wykonałam idealny obrót o 90 stopni, tym samym spadając na ostatnią pozycję. Wyścig liczy tylko 10 okrążeń, w związku z czym zdołałam się przebić tylko o pięć pozycji do przodu.

Na starcie do drugiego wyścigu troszkę nabroił mój silnik i nie chciał się rozpędzić wystarczająco szybko, w związku z czym straciłam trzy pozycje, które nie było zbyt łatwo odzyskać. Drugi bieg ukończyłam na 11 miejscu.

Przed trzecim startem moje modły zostały wysłuchane i spadł deszcz. To była szansa, żeby przebić się do czołówki i zająć jakieś wysokie miejsce. Na okrążeniu zapoznawczym dodałam trochę za dużo gazu i wylądowałam w trawie. Zanim dogoniłam stawkę, start został puszczony. Jeżeli powiem, że mnie to zdenerwowało, będzie to bardzo łagodne określenie – gdybym była zeszłorocznym mistrzem Słowacji, start natychmiast zostałby powtórzony, ale jestem „tylko Polką”, więc sędzia nie widział takiej potrzeby. Po raz pierwszy i mam nadzieję ostatni dałam się ponieść emocjom. Chciałam dogonić stawkę jak najszybciej. Niestety, kiedy chciałam się złożyć do pierwszego zakrętu, kart nie zareagował. Ani odjęcie gazu ani przyhamowanie nie pomogło i na pełnej prędkości zaliczyłam spotkanie z betonową ścianą na wprost. Mimo, że była ona zabezpieczona oponami, zawsze ścianą pozostanie i jej twardość będzie odczuwalna.

Idalia z tatą, swoim mentorem.
fot. Radim Nemecek

Nie pamiętam samego zderzenia i tego co było potem. Ponoć bardzo długo trwało, zanim sanitariusze do mnie przybiegli, wydawało mi się, że znaleźli się przy mnie błyskawicznie. Bardzo bolała mnie ręka i noga ale udało mi się wysiąść o własnych siłach i nie potrzebowałam wizyty w karetce. O dziwo kart przeżył wypadek nie ponosząc większych obrażeń – jedynie skrzywiony drążek kierowniczy i lekko wygięta kierownica. Po wyścigu tata opowiadał mi jak mniej więcej wyglądało całe zdarzenie: po uderzeniu w ścianę wzbiłam się razem z kartem na wysokość ok. 1 metra, zakręciłam się dwa razy w powietrzu i spadłam na ziemię kilka metrów dalej. O tym, że spadałam z takowej wysokości przekonałam się w poniedziałek, kiedy chciałam wstać z łóżka. Skończyło się na zbiciu kości ogonowej, kilku siniakach na rękach i nogach oraz usg brzucha, w który na szczęście nic mi się nie stało (wszystko z powodu kierownicy, w którą się wbiłam przy uderzeniu).

Nie takiego zakończenia weekendu oczekiwałam, ale mimo wszystko wciąż kocham deszcz i nie obrażę się, jeśli znów będzie padać na zawodach.

Moja kolejna relacja będzie o następnej rundzie Mistrzostw Słowacji, która odbyła się w ostatni weekend w Vysokim Mycie w Czechach.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze