Dakar tuż za rogiem. Rozmowa z Hanną „Stokrotką” Sobotą

Pani stomatolog, wychowała trójkę dzieci – brzmi zwyczajnie? Nie w przypadku Hanny Soboty, która z determinacją pokonuje kolejne kilometry do celu, jakim jest start w Rajdzie Dakar. 24-godzinny wyścig na torze w Dubaju to była jedynie rozgrzewka!

Kiedy w Pani życiu ujawniła się miłość do motoryzacji i chęć czynnego uczestniczenia w sportach motorowych? Co stanowiło tę iskrę pasji?

Iskierkę zapaliła we mnie Martyna Wojciechowska swoim startem w rajdzie Dakar w Afryce. Pamiętam, jak siedziałam po nocach, oglądając relacje z kolejnych odcinków. I wtedy błysnęła mi myśl, że ja też bym tak chciała… Niedługo potem na przyjacielskim spotkaniu opowiedziałam o tym mojemu koledze z ławy szkolnej. A on mi powiedział: „ Hania, jeśli chcesz to zrealizować naprawdę, to wyznacz sobie dziś termin. Bez terminu to jest nieskończoność. Bez terminu nie uda się”. I wtedy obiecałam sobie, że zrobię to… do pięćdziesiątki!

Zaczynała Pani od torów i gładkich jak stół asfaltów, a już do kolejnych startów wybrała Pani bezdroża?

Wyścigi na torze – to był tylko etap nauki jazdy sportowej. Celem zawsze był Dakar. Nie zakochałam się nigdy w torach wyścigowych. Choć ich klimat jest niepowtarzalny i  przeżyłam tam mnóstwo wspaniałych chwil. Zakochana jestem w pustyni, szutrach i przestrzeni…

Jak wspomina Pani wspólne starty na torach z Darią Dziwisz i w większym zespole z Pachura Motosport?

Wyścigi pozwoliły mi poznać wielu wspaniałych ludzi. Z Darią – moją „wyścigową” koleżanką – mogłyśmy godzinami gadać o benzynie i palonej gumie. Wystartowałam z nią w moim pierwszym prawdziwym rajdzie – Barbórce Warszawskiej. A Pachura Motosport to już był profesjonalny zespół. Przeżyć z nimi wyścig 24-godzinny w Dubaju to było coś! I do tego trzecie miejsce wśród samochodów z silnikiem diesla. Bezcenne!

Hanna Sobota i Maciej Marton – na pierwszy rzut oka widać, że stokrotka przynosi zawodniczce szczęście!
fot. materiały zawodniczki

Wróci jeszcze Pani na tory, czy już kierunek jest jeden – offroadowy?

„Nigdy nie mów nigdy”. Ale dziś mój mózg jest zarażony nieuleczalnie offroadem. A dokładniej jego szybka odmianą – cross-country.

Który samochód wyścigowy i który rajdowy (z tych do tej pory używanych) najlepiej z Panią współpracował?

Z wielkim sentymentem wspominam moją pierwszą wyścigówkę – Fiata Cinquecento. W nim robiłam pierwsze wyścigowe kroki. Oj, łza się w oku kręci… Ale rzeka płynie do przodu. Potrzebowałam coraz bardziej trudnych i wymagających samochodów. Dziś jeżdżę Mitsubishi Pajero z sekwencyjną skrzynią biegów. Ma na imię… Batman. I chętnie bym spała obok niego – tak go uwielbiam! Ale wiem, że nadejdzie dzień, kiedy „wycisnę” z tego auta wszystko, co się da. I wtedy rozejrzę za nowym. Takie życie…

Lubi Pani duże i długotrwałe wyzwania? Chętnie wybiera długodystansowe wyścigi i długie maratony po bezdrożach?

Tak. Lubię się zmęczyć. To, co łatwe, nie jest pociągające. Na długich maratonach procentuje rozsądna jazda, oszczędzanie samochodu. No i trzeba być nieźle wytrenowanym, żeby przetrwać czasem kilkanaście godzin dziennie w upale. W samochodzie temperatura sięga niekiedy 50-60 stopni! Maraton rajdowy to jest prawdziwa walka z własnymi słabościami. To właśnie daje mi zastrzyk hormonów szczęścia. Na mecie krótkiego, sprinterskiego wyścigu zawsze miałam niedosyt: „jak to, już koniec?”

Takie rajdy wymagają przygotowania?

Tak. Kilka miesięcy przed długodystansowym rajdem zaczynam treningi ogólnorozwojowe. Basen, siłownia, rower, biegi terenowe, tenis, do tego przyzwyczajenie organizmu do upałów w saunie. 

Czy podczas rajdów zagranicznych chętnie Pani zwiedza i poznaje inne kultury? Jest na to czas?

Szczerze? Nie. Kiedy człowiek zjeżdża do parku serwisowego po kilkunastu godzinach, to nie ma siły i ochoty na zwiedzanie. Tego nie da się połączyć. Uwielbiam podróżowanie, ale tu nie można mieć 2 w 1. Na zwiedzanie świata trzeba poświęcić inną część życia. Na rajdach zapamiętuję jednak fotograficznie krajobrazy, zapachy i kolory. A kontakty z ludźmi innych kultur same pojawiają się na trasie, choćby w czasie awarii.

Hanna Sobota. Najważniejsze to mieć odwagę, by realizować swoje marzenia.
fot. materiały zawodniczki

Czy stokrotka przynosi szczęście? Bo na pewno potrafi skakać?

Oj, tak ! Stokrotka towarzyszy mi od początku startów w wyścigach. Nie odważyłabym się wyruszyć rajdówką bez stokrotki. Mój Anioł Stróż uwielbia stokrotki. I dlatego to tak dobrze działa (śmiech).  Nawet w czasie niezaplanowanych skoków!

Jak blisko spełnienia jest Pani marzenie o wystartowaniu w Rajdzie Dakar?

Tuż za rogiem. Przez ostatnie 10 lat zrobiłam milion kroków w tym kierunku. Wiec może nawet w 2013 roku? Niech się dzieje! (śmiech)

Co w maratonach rajdowych jest najtrudniejsze dla kobiety?

Dla kobiety? Brakuje mi zwyczajnie męskiej siły fizycznej. Czasem na trasie, gdy łapiemy awarię, trzeba coś odkręcić, dźwignąć i choćbym nie wiem jak dużo trenowała – to nie dam rady ruszyć zapieczonej śruby, którą mój pilot odkręca jedną ręką. Nie pomoże to, że mogę przebiec maraton i przepłynąć kilka kilometrów.

A drugiej strony niewiarygodne, ile można wykrzesać z własnego ciała w krytycznym momencie. Sama połamałam kiedyś ręką multitoola odkręcając szeklę od haka holowniczego.

Czy znalazła się Pani na rajdzie w sytuacji zupełnej bezradności? 

Bezradność jest nierozerwalnie związana z każdym sportem. Znam też to uczucie z rajdów. Po prostu chcesz, ale już  nie możesz: szybciej, wyżej, dalej… Kilka razy już myślałam, że to koniec zabawy. Tymczasem jednak szczęście nas nie opuszcza, a my staramy się mu pomóc.

Zdecydowała by się Pani na start z kobietą u boku? Jak współpracuje się z Maćkiem w rajdówce?

No jasne, że wystartowałabym z kobietą! Brak siły fizycznej nadrobiłybyśmy innymi zaletami, ale to „gdybanie” dotyczy bliżej nieokreślonej  przyszłości (śmiech).  Tymczasem jeżdżę z Maćkiem Martonem, bo dla mnie bardzo ważny jest profesjonalizm pilota. A Maciek jest przecież ubiegłorocznym wicemistrzem Polski. Ale równie ważne jest nadawanie na podobnych falach. Pilot nie może mnie stresować i musi po prostu śmiać się z tych samych dowcipów. W końcu spędzamy ze sobą wiele godzin w zamkniętej przestrzeni. Maciek spełnia doskonale każde z tych kryteriów, do tego jest doskonałym mechanikiem i…  instruktorem. Jeździ samochodem lepiej ode mnie i wiele się od niego uczę. Jest młodszy od mojego najstarszego syna, a mimo to rozumiemy się bez słów – zero konfliktu pokoleń (śmiech). To zasługa mojego Anioła Stróża, że spotkałam go na drodze do Dakaru.

Co jest dla Pani najbliższym sercu sukcesem w dotychczasowych startach?

To dziwne, ale nie liczą się dla mnie zajęte miejsca w wyścigach czy rajdach. Ja nawet nie pamiętam  statystyk i nie liczę czasów. Tym chyba różnię się od kolegów. Ważna jest przygoda i fun. I jakoś tak zawsze ostatni rajd cieszy mnie najbardziej. 

Teraz szykuje się Pani na wyprawę o długości 4000 km, czy to taka rozgrzewka przed trudami Dakaru?

To będzie rajd Silk Way w Rosji – jeden z najtrudniejszych rajdów terenowych świata. Trasa biegnie z  Placu Czerwonego w Moskwie do Gelendżika nad Morzem Czarnym. Usiądę za kierownicą mojego Batmana. W tydzień mamy do przejechania 4000 km przez błoto, stepy, wydmy i góry. Trenujemy bardzo intensywnie przed tym maratonem. Naszym priorytetem jest dojechać do mety.

To jest próba przed Dakarem. Próba wytrzymałości sprzętu i załogi. Nigdy dotąd żadna Polka nie wystartowała w tym rajdzie. Tym większy mój stres i pokora. Nasz team – SobotaRally –będzie potrzebował wielu trzymanych kciuków!

Dziękujemy za rozmowę i razem z naszymi czytelnikami kibicujemy, i trzymamy kciuki za spełnienie „dakarowych” marzeń!        

 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze