Czarna i Kruszyna z „Moto Hero” – razem przez życie i świat

Monika „Czarna” Czerniejewska pasję motocyklową w pewnym sensie odziedziczyła. Jednak zrobiła z niej własną, pełną przygód, drogę życia, którą dzieli razem z mężem.

W Twoim życiu bliższy związek z motocyklami i z mężem Kruszyną mają prawie taki sam staż?

W sumie moja przygoda z motocyklami nie zaczęła się od męża. To bardziej ja go zmusiłam, żeby zrobił „prawko”, jeśli wciąż chce ze mną być (śmiech). Jednak, odpowiadając na pytanie – dłuższy staż mamy ze sobą, niż z naszym prawo jazdy na kat. A. Mąż uzyskał uprawnienia 13 dni po mnie.

To kto tą iskrę motocyklowej pasji w Tobie rozniecił?

Zaczęło się od momentu, kiedy mój tato przewiózł mnie na swoim nowym nabytku – Suzuki Marauder 800. Miałam jakieś 11 lat i wtedy już wiedziałam, że jak tylko skończę 18-stkę, to będę miała „prawko”, no i motocykl oczywiście. Niedługo po tacie, kat. A zrobiła także moja mama i tak jeździliśmy sobie we trójkę po Europie. Ja jako „plecak”, raz z tatą, raz z mamą. Później pojawił się Kruszyna, więc wiadomo – już się z rodzicami się nie jeździło. W końcu przyszedł wiek 17 lat i 9 miesięcy, kiedy mogłam iść na kurs. Na egzaminie było 10 facetów i ja. Dobrze trzymali za mnie kciuki, bo w ten sam dzień zdałam i na kat. A i B. Cieszyłam się jak dziecko, skacząc po środku placu i wykrzykując, że już więcej tu nie wrócę!

Czyli to pasja przekazywana z pokolenia na pokolenie?

Ja mam bardzo motocyklową rodzinę. Moja babcia z dziadziem jeździli na crossach. Jak byłam dzieckiem, to czasami babcia zabierała mnie na KTM 250 i jechałyśmy do lasu na grzyby. Reszta rodzinki od strony mamy również jest motocyklowa. Od samego początku często jeździliśmy z moimi rodzicami na krótkie wypady przez: Niemcy, Czechy, Słowenię, Austrię, Włochy, Chorwację. Na początku dużo nam pokazywali i uczyli. Do dzisiaj, jak mama mówi, że przesadzamy z tym off-em, dzikimi trasami i noclegami na odludziu – przypominam, że ona przecież 15 lat temu też spała pod namiotem w Albanii i jeździła na zdrapkę swoim Drag Star’em przez pół Europy. I wtedy, jak to zwykle bywa, słyszę ripostę: „Ale to były inne czasy…”. Ehh, ci motocyklowi rodzice (śmiech).

Jakie motocykle wybraliście na początek i na jakich stanęło?

Od tamtej pory jeździłam na kilku motocyklach. Na początek kupiłam CB500, jednak z nim mam same złe wspomnienia. Nie dość, że niewygodny i przez to mało nim jeździłam, to jeszcze na pierwszej przejażdżce, przy prędkości 90km/h, wleciał we mnie bocian! Chyba dlatego do tej pory nie mamy dzieci (śmiech). Później było cudne BMW F650 – motocykl idealny na początek i bardzo żałuję, że nie był to mój pierwszy sprzęt. Na nim, od razu po zakupie, pojechałam na pierwszą dalszą wycieczkę. Wtedy zwiedziliśmy już tylko we dwoje: Czechy, Austrię, Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Grecję, Macedonię i Serbię. Na początku to było dla mnie duże wyzwanie, ale objechałam te trasy na luzie i już wiedziałam, że to dopiero początek tej miłości do motocyklowych podróży.

Kruszyna na początku jeździł na „babci” Super Tenere 750, a jak zmienił ją na Hondę Varadero 1000 XL – to mi już trochę w moim motocyklu brakowało mocy. Kupiłam wtedy większą wersję GS’a 800-tkę, czyli moją ukochaną „Osę”. Kruszynie tak spodobał się GS i jego terenowe możliwości, że kupił swojego wymarzonego GS’a 1200ADV w 2018 roku. Ja, niestety albo stety, cztery miesiące temu, dałam się przejechać mojemu kuzynowi 800-tką. Miał się tylko przejechać 10 minut, a wrócił po prawie godzinie i od razu powiedział, że kupuje mój motocykl, a ja mam sobie poszukać innego, czy mi się to podoba czy nie (śmiech). Nie mogłam zostać bez motocykla, więc dokładnie 3 dni później, w dniu naszej drugiej rocznicy ślubu, kupiliśmy mi w prezencie (chyba zamiast pierścionka z brylantem) – nowszą 800tkę w wersji Adventure.

Jak lubicie najbardziej podróżować motocyklami – asfaltem czy szutrem? Z noclegami pod dachem, czy w namiocie? Gotując czy kupując?

W sumie każda opcja jest fajna, lubimy wszystkie warianty naszych podróży. Jednak oboje (tak pytałam Kruszyny, żeby nie było) najbardziej lubimy, jak jedziemy tylko we dwójkę i miejsca są odludne. Także przeważnie wychodzi tak, że jest to jednak szuter i jakieś oddalone od cywilizacji miejsce pod namiot. Od 2019 pokochaliśmy zjeżdżać z asfaltu i odkrywać to, co mniej odkryte. Bardzo lubimy naturę i staramy się zawsze spać z jakimś fajnym widokiem, czy to z namiotu czy z okna pokoju, żeby było warto wstać. Staramy się też nocować jak najtaniej, aby było więcej kasy na paliwo i inne atrakcje po drodze. Także te 10-15 euro za camping to jeszcze spoko, ale za więcej, to wolimy poszukać jakiś tanich moteli czy pokoi, żeby szybciej się zebrać z samego rana, bez składania całego „majdanu” (śmiech). Oczywiście na dziko też śpimy, ale tam gdzie można. Oszczędzamy głównie po to, żeby pozwolić sobie na dłuższe wyprawy.

Nie jesteśmy wymagający. Ja, jako kobieta w podróży trochę zmieniam priorytety i nieumyte włosy już nie są takim problemem, jak w domu. Ważne, żeby się wyspać, a myć to się mogę wilgotnymi chusteczkami przez 4 dni. Tak było w Azji, bo nie byłam w stanie umyć się w rwącej górskiej rzece, kiedy było 5 stopni. Jak to mówiły babcie: „Od smrodu jeszcze nikt nie umarł”,  ale od zimna to nie jeden (śmiech). Dlatego w podróży wolę śmierdzące pachy, niż zapalenie płuc i w sumie męczy to tylko mój nos, bo Kruszyna nie ma węchu…

Jeśli chodzi o jedzenie – temat rzeka, jak dla mnie, bo uwielbiam dobrze zjeść. Zawsze kufer Kruszyny jest pełny jakiegoś żarcia – nie to, że jestem wybredna, ja po prostu ciągle jestem głodna! Jak już większość wie, jak Monika jest najedzona, to Monika szczęśliwa i wtedy może jechać, podbijać świat! Dlatego najczęstsze pytanie przez intercom, które pada w moja stronę to: „Czy nie jesteś głodna?” (śmiech). Często gotujemy sobie sami, nie pijemy kawy, więc przeważnie jest to szybka jajecznica, sok pomarańczowy, bułeczka i poszli… Oczywiście lubimy próbować nowych potraw i jak jest okazja do spróbowania czegoś innego, lokalnego – to zawsze korzystamy, jeśli tylko cenowo nie przekracza to granic zdrowego rozsądku. 

Wasze wyprawy są z planem czy „na spontanie”?

Przeważnie jest jakiś plan. Taki z grubsza, który wspólnie ustalamy, ale warunki pogodowe i moja późna godzina wstawania z łóżka, weryfikują te plany. Wtedy dostosowujemy go podczas jazdy i lecimy na tzw. spontanie. Czyli takie „fifty – fifty” na ten moment.

Kto i jakie ma zadania (w Waszym związku) przed i w trakcie motocyklowej wyprawy? Są z góry przydzielone, czy raczej role macie zamienne w każdej kwestii?

W sumie to różnie, zależy od sytuacji i chyba tego, na co kto ma siłę podczas podróży. Motocykle ogarnia Kruszyna (spaczenie zawodowe) – jako mechanik chce wszystko robić sam, dlatego ja wtedy nadrabiam publikacje na instagram i facebook’a, ewentualnie szukam atrakcji w okolicy. Gotowanie to w sumie wspólne zadanie. Zwykle z samego rana Kruszyna ogarnia zakupy, bo to ranny ptaszek, a ja późniejsze posiłki. Planowanie tras, przed i w trakcie podróży, to tak pół na pół rozdzielamy, żeby każdy zaplanował to, co chce zobaczyć po drodze. Dużo czytamy i oglądamy, żeby wyłuskać te naprawdę godne uwagi miejsca.

Jeśli chodzi o pakowanie rzeczy przed podróżą, np. ciuchów, kosmetyczki, jedzenia, apteczki, campingu, sprzętu foto/video – to bardziej ja, a te bardziej mechaniczne i własne rzeczy pakuje Kruszyna, bo wie co potrzebuje. Oczywiście jak (chyba) każdy facet robi zamieszanie, że niby uczestniczy w tym ogólnym pakowaniu wszystkiego, ale to tylko pozory, żeby mi nudno przypadkiem nie było (śmiech).

Jak często udaje się Wam wyrwać w świat i jak długie są Wasze wyjazdy motocyklowe?

Staramy się raz w roku pojechać na taki dłuższy wyjazd, ale oczywiście po drodze są ciągle jakieś motocyklowe weekendy i kilkudniowe wypady. W 2019 udało nam się wyrwać na prawie 40 dni do Azji, wow! My pracoholicy, bez pracy przez tyle dni – to dopiero był wyczyn, szczególnie, jak się pracuje na swoim. Wcześniej wypady były takie bardziej urlopowe, czyli max 2 tygodnie, plus wszystkie długie weekendy zaplanowane na motocyklowo. Oprócz 2018 roku, bo wtedy mieliśmy ślub i wesele, także nie było dłuższego urlopu tylko motocyklowa majówka w Toskanii. W 2020 mieliśmy kilka przedłużonych weekendów i jeden dłuższy wyjazd przez Bałkany, na który, przez sytuację z Covid, zdecydowaliśmy się kilka dni wcześniej. Celem był albański odcinek trasy TET w Górach Przeklętych. Udało się wyśmienicie, choć pozostał niedosyt, bo właśnie w 2020 roku mieliśmy spełnić swoje następne, wielkie marzenie i wyjechać, na prawie 2 miesiące, do Pakistanu przez Iran. Pandemia zweryfikowała chyba wszystko, co tylko mogła i byliśmy zdani trochę na jej łaskę i zniesienie obostrzeń. Wiadomo – wyszło jak wyszło, ale chociaż posmakowaliśmy znowu Albanii i było wspaniale. Bardzo doceniamy, że chociaż to mogliśmy zrealizować. 

Teraz tak sobie policzyłam, że już nie jeździmy autem na wakacje od jakiś 6 lat. Każda wolna chwila zaplanowana jest typowo pod motocykle, dopóki nie spadnie śnieg. Chociaż w tamtym roku witaliśmy Nowy Rok właśnie w śniegu w Szklarskiej Porębie. Zamarznięte gile i odmrożone ręce, ale i tak było fajnie!

Monika & Piotrek / let’s ride from Jakub Rożko on Vimeo.

Najwspanialsza Wasza podróż to ta… poślubna?

Tak dokładnie, ta poślubna była najfajniejsza. Była chyba najbardziej nerwowym, ale też wspaniałym, przeżyciem naszego życia. Po drodze sobie tak myślałam, że jeśli to przeżyjemy i się nie pozabijamy – to będzie to znak, że jednak damy radę się dogadać do końca życia! Wiesz, jak jedzie dwóch chłopów, to jak coś jest nie tak, to każdy w swoją stronę i po sprawie. A u nas? No nie mogłam zostawić tak Kruszyny samego, nawet jak doprowadzał mnie do szału, przecież by sobie nie poradził tak sam, daleko od domu (śmiech). Oboje jesteśmy bardzo uparci i czasami, no dobra… bardzo często, lecą brzydkie słowa w interkomie. Takie mamy charaktery, ale już jesteśmy do siebie tak przyzwyczajeni, że z nikim innym nie potrafilibyśmy podróżować.

Ten wyjazd przez to, że po powrocie miałam być świadkową na ślubie swojej kuzynki – nie mógł się przedłużyć, dlatego też było tak nerwowo. Po drodze dużo rzeczy szło nie tak, jak chcieliśmy. Droga do Kirgistanu szła nam dość wolno, ciągle musieliśmy zatrzymywać się na moje drzemki, ponieważ zasypiałam podczas jazdy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy (Kruszynę doprowadzało to do szału), że to było przez chorobę, o której dowiedziałam się jakiś czas później…

W Kirgistanie zatruliśmy się oboje – dwa dni wyjęte z życia, później się zgubiliśmy, bo nielegalnie wjechaliśmy na budowę drogi, której nie było na mapie… I następne dwa dni w plecy, bo trzeba było się wracać kilka razy. W Tadżykistanie, pod koniec trasy pamirskiej miałam następne zatrucie, przez które prawie trafiłam do szpitala, bo traciłam kontakt z rzeczywistością. Znowu nieplanowana strata czasu na walkę o życie (śmiech), a jak już byliśmy przed samym Dushanbe w „Osie” spalił się alternator i poszła pompa paliwa! Następne trzy dni spędziliśmy w stolicy Tadżykistanu, żeby znaleźć „magików” do przewinięcia uzwojenia, bo gotowych części brak….

O rany! Jak tyle razem po ślubie przeszliście, to faktycznie już do końca życia ze sobą dacie radę!

Oj tak, było mega nerwowo, ale to jeszcze nic… Pisząc z kuzynką, u której miałam być na ślubie, dosłownie siedząc na toalecie (ciągłe problemy żołądkowe ) – dostaje od niej pytanie, czy zdążymy wrócić i czy starczy nam rosyjskiej wizy? Nigdy w życiu nie miałam takiej palpitacji serca, jak w tym momencie, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie starczy nam wizy, żeby wrócić do Polski! Zdążyłam wydrzeć się na cały hostel: „Kruszyna kur*a wizaaaaa!!!”. Wszystkie te problemy z zatruciem i motocyklem zupełnie odwróciły naszą uwagę od liczenia dni, żeby zdążyć z wizą. W internecie zero informacji, ambasada nie pomaga i każe jechać na granicę, „Najwyżej Was wrócą do Moskwy” – powiedzieli. No nic, trudno, najwyżej nas zamkną, albo nigdy więcej nie wpuszczą do Rosji. W takich najczarniejszych scenariuszach wyobrażałam już sobie, jak może wyglądać rosyjskie więzienie (śmiech).

Wracaliśmy z taką adrenaliną, po ponad 900 km dziennie. Zdążyliśmy wjechać jeszcze na ważnej wizie, ale na wyjeździe z Rosji byliśmy 2 dni po terminie… Na granicy zaczęliśmy od „grania głupa”, ale się nie udało, zorientowali się (śmiech). Skończyło się na dwóch godzinnych przesłuchaniach w zamkniętym pomieszczeniu, z trójką Rosjan, którzy prawie nie znali angielskiego. Dodatkowo mandat, który trzeba było zapłacić o 22:00, 30 km od granicy, w jakimś wpłatomacie z instrukcją w cyrylicy i 7,5 godziny stania, żeby tylko nas wypuścili. Na dodatek mój przewinięty stator spalił się drugi raz przed samą granicą i przepychaliśmy motocykl między okienkami w nieskończoność… Po wypuszczeniu, na szczęście jakoś poszło i tylko co 120 km wymienialiśmy akumulator, żeby dalej jechać. Jeden ładował się u Kruszyny, a drugi ja rozładowywałam. Mimo takich przygód, zdążyłam na świadkowanie! 

Czyli sprawdza się to, że nie najpiękniejsze widoki się najdłużej wspomina, ale te nieoczekiwane sytuacje i nagłe zwroty akcji?

To prawda, to najczęściej się też opowiada! Było pięknie, niebezpiecznie, nerwowo, nieziemsko i inaczej niż zwykle. To była przygoda życia, którą powtórzyłabym bez zastanowienia nawet jutro! 

Drobną masz budowę ciała, więc czy obecny dość duży motocykl, załadowany w podróży, nie sprawia Ci kłopotów? Poza asfaltem szczególnie?

Bardzo to miłe co piszesz, ale wcale taka drobna nie jestem – mam 176 cm wzrostu i trochę ważę.

No dobra, przy Kruszynie tak właśnie wyglądasz (śmiech).

Możliwe (śmiech), mam to szczęście, że jadę z dwumetrową Kruszyną, dla którego podniesienie motocykla to pikuś i ja się nie muszę tym stresować. Także z podnoszeniem się nie szarpię, skoro nie muszę… Jednak oprócz podnoszenia, raczej nie mam problemów, nawet w terenie, z ogarnięciem załadowanego motocykla i często tej pomocy nie potrzebuję.

Jakie kierunki planujecie zaliczyć w przyszłości?

Chcemy zwiedzić cały świat, mamy bardzo ambitne plany. Jednak na razie musimy skupić się na pracy i odkładaniu pieniędzy na te największe marzenia. W tym roku chcielibyśmy pojechać do Władywostoku, objechać Bajkał dookoła, a wracając zahaczyć o Mongolię, o ile sytuacja z wirusem na to pozwoli. Jeśli nie, to będziemy eksplorować kraje Europy, jak w 2020.

Facebook: https://www.facebook.com/motoheropl/

Instagram: https://instagram.com/motoheroadv

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze