Asi oko na Maroko – relacja część II

Przedstawiamy Wam drugą część opowieści Asi Modrzewskiej z RMF FM Marocco Challenge. Tym razem będzie o drugim dniu rajdu, również o tym jak jechać  na motocyklu z obolałą nogą po wyschniętych korytach rzek oraz o tym, jak znaleźć miejsce na wykonanie porannej toalety na środku pustyni...

fot. Terenowo.pl

Po upojnej pustynnej nocy (jak zwykle było około zera i zmarzłam jak przysłowiowy pies) pobudka była wczesna. Rano miałam na sobie komplet ciuchów plus czapkę i rękawiczki. Na szczęście moja Yamaha jest w takich sytuacjach bezobsługowa i tylko musiałam się przyjrzeć (dosłownie) łańcuchowi i stanowi oleju w okienku – i już! Moje zbiorniki świeciły pustką. Na odprawie dowiedzieliśmy się, że w całym obozie nie ma paliwa, a najbliższa stacja benzynowa znajduje się w miasteczku, którego nazwy nie potrafią wypowiedzieć nawet lokalesi. My – jeszcze w kwietniu – nazywaliśmy je czule Hujumuju.

„Tak prozaiczne zajęcie jak poranna toaleta sprawiało nie mały problem…”
fot. Terenowo.pl

Organizatorzy przekazali nam, że w związku z brakiem paliwa oraz tym, że kilka załóg samochodów wyciągnęło się z błota dopiero o świcie, drugi etap będzie liczył tylko trzy zamiast czterech odcinków specjalnych. Bardzo się tym nie zmartwiłam, gdyż etap drugi i tak był najdłuższym w całym rajdzie.

Wróćmy jeszcze na chwilę na biwak do spraw absolutnie życiowych. Namioty rozstawione były na płaskim terenie bez jakichkolwiek krzaczków i większych głazów w zasięgu wzroku. Tak prozaiczne zajęcie jak poranna toaleta sprawiało nie mały problem. Skończyło się na tym, że wszyscy z ok. 200 uczestników pędzili na swoich sprzętach po horyzont, ale gdzie by się człowiek nie zatrzymał i tak widział sylwetki w pozycji zjazdowej. Do tego też się trzeba przyzwyczaić.

fot. Terenowo.pl

Wróćmy na trasę. Żeby dotrzeć do stacji paliw potrzebowałam choć trzy litry „wachy”. Dostałam ją od Maćka, jednego z serwisantów, który miał schowanych kilka kanistrów na „czarną godzinę” (właśnie nadeszła).

Pierwszy OS tego dnia rozpoczął się po zatankowaniu. Razem z Witkiem postanowiliśmy, że już nie będziemy się rozdzielać. Dla odmiany, tego dnia on miał kłopoty z odbiornikiem GPS. Po nocnej lekcji nawigacji chętnie przejęłam rolę pilota. Jechało mi się fantastycznie. Pędziliśmy po ścieżkach, szlakach i czasami na azymut po pustyni poprzecinanej jarami i ouedami (wyschnięte koryta rzek). Wierzcie mi, że taka jazda to kwintesencja afrykańskich rajdów. Człowiek czuje, że żyje! Po nocnych przygodach wszystko za dnia wydawało mi się banalnie proste. Nie myślcie, że było łatwo, zarówno Śnieżynka, jak i KTM Witka parę razy zaliczyły „gleby” – póki co, delikatne. Do czasu!

„Taka jazda to kwintesencja afrykańskich rajdów.”
fot. RMF FM

Tuż przed metą pierwszego i najdłuższego OS-u przy prędkości ponad 70 km/h zaliczyłam fatalny w skutkach upadek. Teraz na poważnie: wielokrotnie w myślach analizowałam tę sytuację. Po przejechaniu ouedu, w którym wyprzedziliśmy kilka samochodów droga się rozwidlała. Część uczestników rajdu pojechała prosto lecz ja byłam pewna, że musimy skręcić w prawo, co też uczyniliśmy. Jechaliśmy szlakiem, a ja dla potwierdzenia chciałam zmienić skalę odwzorowania na ekranie GPS-a. Zajęłam się przyrządami i jechałam jedną ręką. W jakiś idiotyczny sposób zboczyłam lekko ze ścieżki i kiedy podniosłam wzrok zobaczyłam tuż przed kołem spory głaz. Jedno co udało mi się zrobić to przesunąć ciężar ciała do tyłu i dodać gazu. Moto wraz ze mną efektownie wzbiło się w powietrze. Niestety lądowanie nie było już tak fajne. Ciągle prowadziłam jedną ręką i po zetknięciu z planetą skręciło mi się koło.

fot. Joanna Modrzewska

Dużo nie pamiętam, ale jadący za mną Witek miał mocno nietęgą minę, kiedy do mnie podbiegł. Niestety podczas upadku Śnieżynka mnie dogoniła i spadła na nogę. Byłam cała powykręcana i nie mogłam wydostać się spod motocykla. Od razu wiedziałam, że z nogą dobrze nie jest. Byłam też cała wstrząśnięta i poobijana. Do mety etapu dowlekliśmy się za samochodem, który prowadził Piotrek Zelt. Na mecie tego OS-a stała na szczęście karetka. Dostałam dwa Ketonale i wrócił mi humor. Muszę powiedzieć, że nadal jechało mi się bardzo dobrze.

„Pomimo nikłego kręgu światła, jakie dawała czołówka, Piotr jednak koło znalazł.”
fot. Terenowo.pl

Dwa kolejne OS-y zaliczyłam bez większych problemów, czułam tylko jak noga coraz bardziej puchnie w bucie. Godnym odnotowania wydarzeniem na tych odcinkach było przebycie przełęczy Belkassen po wielkich, ruchomych głazach. Zanim do niej dojechaliśmy cały czas popędzałam Witka, gdyż znałam ten odcinek z naszej wyprawy w kwietniu. Wiedziałam, że po ciemku na przełęczy lekko nie będzie. Kolejnym humorystycznym (jak dla kogo) punktem programu tego dnia było spotkanie załogi Piotrka Zelta biegającej po pustyni po ciemku i szukającej zgubionego koła. Pomimo nikłego kręgu światła, jakie dawała czołówka, Piotr jednak koło znalazł. Szczęściarz!

Po trzecim OS-ie, kiedy musiałam na chwilę zsiąść z motocykla, wiedziałam na 100 procent, że z nogą nie jest najlepiej. Ciągle jeszcze mogłam jechać, ale nie mogłam już chodzić. Ostanie 60 km dojazdówki do Merzougi było bardzo ciężkie. Noga bolała, mimo to padałam ze zmęczenia i jechałam zygzakiem. Z ulgą dotarłam do znanego mi hotelu Kasbah le Touareg. cdn…

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze