Into the dust: podróż Marty Kondrackiej dookoła Maroka na motocyklu

"Początek tego roku rozpoczęłam z mocnym postanowieniem zrealizowania podróży, jakiej do tej pory jeszcze nie było" zaczyna swoją relację z motocyklowej podróży pod Maroku Marta Kondracka.

W skrócie:
Into the dust – podróż Marty Kondrackiej dookoła Maroka na motocyklu Yamaha YBR 125. Czas trwania: 35 dni

Trasa: Cadiz – Larache- Casablanca – Safi- Essaouira – Agadir – Tafraoute – Mirleft – Tan-Tan –Tarfaya –Boujdour – Dakhla – Guelmim – Tata – Foim Zguid – Zagora – Boumalne dades – Tinerhir – Erfoud –Merzouga – Midelt – Azrou – Fes – Chefchaouen – Tetouan – Tanger – Tarifa

Przejechane: 6500 km
 
Into the dust – marokańska przygoda na mały motocyklu
Początek tego roku rozpoczęłam z mocnym postanowieniam zrealizowania podróży, jakiej do tej pory jeszcze nie było. Miałam już za sobą całkiem niezłe podróżnicze doświadczenie (autostopem zjechałam całą Europę, podczas rocznej podróży odwiedziłam Australię, Nową Zelandię i cała Azję Płd-Wsch) więc szukałam czegoś naprawdę wyjątkowego. Miesiąc wcześniej kupiłam motocykl i dopiero co oswoiłam się z jazdą. Ponieważ inspiracji przybywało, zdecydowałam się wyruszyć w podróż na dwóch kołach. Mały motocykl, małe doświadczenie, małe zasoby sprzętowe i finansowe. Przynajmniej ambicje były niczemu sobie! Zdobycie zainteresowania mediów i sponsorów, przestudiowanie wszystkiego, co dotyczy wypraw motcyklowych, nauczenie się jak najwięcej o swim motocyklu i wreszcie przejechanie samotnie dookoła Maroko. – Miałam na to dwa miesiące, a w międzyczasie pracowałam i robiłam kurs surfingowy. Przez ten okres czasu nauczyłam się chyba więcej niż przez ostatnie 2 lata. Podróż po Maroko traktuję jako 35 dniowy obóz treningowy przygotowujący mnie do przyszłych podbojów świata na motocyklu. Ale zacznijmy od początku…
 
Przygotowania
Dwa miesiące na przygotowanie wyprawy motocyklowej to dość mało, ze względu na brak doświadczenia i ilość rzeczy do załatwienia.  Uczyłam się wszystkiego od początku, bo startowałam od poziomu zerowego nie wiedząc nawet co to tankbag. Ale krok po kroku. Zacząłam od Yamahy – przyswoiłam sobie wszystko, czego byłam w stanie nauczyć się z internetu czy rozmów ze znajomymi. Wielokrotnie spędzałam długie godziny w garażu, żeby dokładnie przestudiować budowę YBR-ki. W międzyczasie zaczęłam tworzyć program podróży i stronę projektu, nawiązywać kontakty w Maroko i szukać patronatów medialnych. Codziennie jeździłam też po kilka godzin, żeby wyczuć motocykl. Na początku nie mogłam się przyzwyczaić do delikatnej Yamahy, brakowało mi też porad kogoś doświadczonego bo przez maile nie wszystko da się objaśnić. Po miesiącu wsiadałam na motocykl bez obaw, a po dniu bez jeżdżenia zaczynałam tęsknić za moją maszyną. Kiedy pojawiły się pierwsze maile i słowa aprobaty dla projektu – w tym motocainy- zaczęłam szukać sponsorów. To była moja strategia – najpierw nagłośnić temat, potem starać się o sprzęt i poparcie firm. Czas mijał, a nikt się nie odzywał. Zaczęłam więc rozglądać się za używaną odzieżą, ale nawet ta była w Hiszpanii droga. Pewnego dnia, na raz pojawiły się odpowiedzi i oferty współpracy. I tak nie było odwrotu. Sama na małym motocyklu, ale z wielkimi nadziejami ruszyłam w podróż po przepełnione aromatami i kurzem Maroko. Moim marzeniem było przecież – INTO THE DUST!


   
Sama w drodze, czyli największe wyzwania
Kiedy zastanawiam się, co było dla mnie największym wyzwaniem, to od razu przypomina mi się pierwszy dzień podróży. Jeszcze chyba nidgy tak bardzo nie stresowałam się przed wyjazdem. Nawet kiedy leciałam do Nowej Zelandii w roczną podróż z małym pleackiem, a potem w samotną podróż po Azji Poludniwoo-Wschodniej, strach był jakby mniejszy. Tamten dzień w Cadiz był dla mnie przerażający. Odzież motocyklowa zdawała się za ciężka, sakwy ledwo co pomieściły moje graty, a tankbag tylko przeszkadzał. Motocykl pod ciężarem bagażu zachowywał się zupełnie inaczej, a w dodatku w Cadiz i Tarifie były cholernie mocne wiatry i burze. Trzęsąc się ze strachu ruszyłam. I było tylko gorzej! Fatalna pogoda przez kilka pierwszych dni sprawiała, że miałam mnóstwo wątpliwości. Naprawdę bałam się tej podroży. Dlatego też największą trudnością była dla mnie start. Musiałam przekonać siebie, że dam sobie radę w każdej sytuacji i totalnie sobie zaufać. Oczywiście miałam wsparcie ze strony moich przyjaciół więc chociaż na duchu było lżej. Każdy kolejny dzień przynosił nowe doświadczenia i większa pewność siebie. I jakoś poszło.
Jako samotnie podróżująca motocyklistka byłam w Maroko zupełnie inaczej odbierana. Kiedy zatrzymywałam się w kawiarniach, zajętych całkowicie przez mężczyzn, patrzono na mnie z zaciekawieniem i raczej podziwem. Pytano o podróż i o mnie. Kiedy natomiast spacerowałam ulicami sama, byłam traktowana jak zwykła turystka, którą pochłania się wzrokiem. Motocykl był moim atrybutem, który dawał mi siłę i pewność siebie, a blond włosy wystające spod kasku, miały tą kobiecą siłę tylko podkreślać.
   
Początek drogi
Wyruszyłam 17 marca z Cadiz w Hiszpanii, gdzie skończyłam swój staż absolwencki. Po kilku godzinach byłam już w Tanger i rozpoczęłam drogę wzdłuż wybrzeża. Larache, Mohemadia, Casablanca, Safi, Essaouira – te miasta przejechałam w deszczu i mżawce. Pamiętam, że Tanger była dla mnie dużym zaskoczeniem, czułam się jak w chaotycznej grze, w której chodziło tylko o to, żeby nie dać się zepchnąć z drogi. Wielokrotnie czułam jak oblewa mnie zimny pot, kiedy kierowcy mijali mnie niebezpiecznie blisko. Nie było mowy o takim komforcie jak w Hiszpanii. Podłapałam w miarę szybko marokańskie zasady gry i tak jak oni trąbiłam w każdej możliwej sytuacji. Chodziło o to, żeby zakomunikować swoją obecność na drodze. W pieszym tygodniu podróży zdałam sobie sprawę, że nie będzie łatwo zrealizować moje surferskie plany .Prognoza pogody nie były zbyt optymistyczna. Ja zresztą po tych zimnych i mokrych dniach marzyłam tylko o suchym łóżku. Dopiero w Agadir poczułam, że zbliża się marokańska wiosna. Pierwsze wieczory spędziłam z suszarką do włosów w ręku, codziennie musiałam suszyć przemęczoną odzież i buty. Miałam też za sobą pierwsze spotkania z osobami, dzięki którym nabrałam nowego wyobrażenia o Maroko. Dzięki kontaktom poznanym przez CouchSurfing mogłam poznać ten kraj z perspektywy jego mieszkańców, spotkać młodych ludzi, którzy tak jak ja marzą o wielkich podróżach. Swoje 27 urodziny spędziłam w gronie marokańskich kobiet, których solidarność i gościnność sprawiły, że wyjeżdżałam z Safi ze łzami z oczach. A poznani w Mohamedia i Agadir przedstawiciele klubów motocyklowych uświadomili mi, że miłość do motocykli bez względu na różnice kulturowe jest taka sama. Właśnie na takie spotkania miałam nadzieję podczas planowania Into the dust!
Wszystkie spotkania z ludźmi związanymi ze światem motocykli i nie tylko, dały mi generalną lekcję wiedzy o współczesnym społeczeństwie marokańskim. Byłam j w Maroko już wcześniej, ale nie dotarłam tak blisko ludzi, nie odbyłam tylu fascynujących rozmów. Przekrój poznanych osobowości był naprawdę szeroki. Od Aminy, młodej, ułożonej i bardzo wierzącej studentki, Sofi – córki dyplomaty, znającej pięć języków i reprezentującej grono współczesnych, niezależnych muzułmanek, po Simona – przewodniczącego motocyklowego klubu. Dzięki niemu dowiedziały się o mojej podróży inne motocyklowe kluby, a on sam służył mi pomocą w każdym zakątku Maroka. Poznałam też przewodniczącą kobiecego klubu motocyklowego w Casabalnce, która przyjęła mnie pod swój dach i opowiedziała o działalności swojego klubu. Ona i inne dziewczyny z klubu pomogły mi kupić nową oponę bez, której nie było mowy o dalszej podróży
     
Sahara zachodnia
Po deszczowym rozdziale podróży dotarłam do Agadir gdzie spędziłąm kilka dni wypoczywając i szwędając się z Simonem po mieście. Głos wydawany przez silnik jego choppera przyciągał uwagę wszystkich. Miałam motocyklowe zwiedzanie z prywatnym przewodnikiem więc jeździło się znakomiecie. Była więc i wizyta na pobliskich wzgórzach, gdzie znajdują się pierwsze ruiny miasta i kolacja, gdzie za grosze serwowali swieże owoce morza. Agadir jest zupelnie inny niż reszta marokańskich miast. Po trzęsieniu ziemi w latach 60 miasto zostało całkowicie przebudowane według nowoczesnych projektów. Nic więce dziwnego, że zachęca ekspatów szukających mozliwości rozwoju kariery czy biznesu. To miasto jest po porstu przyjemne. Francuzi, anglicy czy beligijczycy szukają tu także domów na wybrzeżu, aby w spokoju spędzić czas na emeryturze. Agadir jest miastem totalnie europejskim, znaleźć w nim można kluby i bary z alkoholem, którego cena jest trzykrtonie wyższa niż w Polsce.
Po przyjemnym odpoczynku podjęłam decyzję, że ruszam na Saharę Zahodnią. To nic, że czekało mnie dodatkowe 2 tyś km. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że tak naprawdę już znalazłam się Saharze. (dlaczego nie wiedziałaś?Po nocy podjęłam decyzję, że ruszam dalej, gdyż nie wiedomo kiedy pojawi się okazja, żeby zjechać tą przedziwną krainę. Otuchy dodał mi też właściciel campingu (co powiedział?– jak się pózniej okazalo Włoch, któy dostał od marokańskiego rządu ziemię całkowicie za darmo, na rozwój swojego biznesu. Jest to standardowa polityka ze strony władz marokańskich i  ma na celu przyciągnięcie mieszkańców na Saharę Zachodnią.
Podróż przez prowadzącą wzdłuż oceanu drogę w kierunku Dakhlii, miejsca słynącego głównie z kitesurfingu zajęła mi 5 dni. Cała trasa ciagnie się przez hammadę – kamienistą pustynię, na której co jakiś czas spotkać można wolno biegające wielbłady i beduinów podążających niewiadomo dokąd. Atrakcją jest wyłaniający się co jakiś czas widok oceanu, postoje na tanie tankowanie ( 2.70zł/litr) i kontrole paszportowe. Na Saharze Zachodniej wciąż toczy się konflikt polityczny. Ta ziemia stanowi dla marokańskiego rządu łakomy kąsek ze względu na bogate złoża fosforanów oraz gigantyczne połacie terenu na ewetualne elektrownie wiatrowe. Stosuje się więc typową politykę neokolonialną – zachęcanie Marokańczyków do osiedlania się stosując przy tym brak opłat za prowadzenie firm, tanią benzynę, darmowy Uniwersytet i stypednia. W Dakhli, która jeszcze w latach 90 należała do Mauretanii – na wielu bilbordach wiszą plakaty z flagą Maroka. Spacerując po szerokich ulicach Dakhli, w której co chwilę powstają nowe inwestycje, centra konferencyjne czy nowe rządowe budynki, nie da się tego pominąc. Generalnie buduje się w Maroko bardzo dużo, a inwestycje są wielokrotnie wspierane przez bogatych inwestorów z Arabii Saudyjskiej. Dla mnie, wielkim zaskoczeniem były kontrole paszportowe, których miałam średnio 6-8 każdego dnia, przy czym każda zajmowała do 10min. Skrupulatnie spisywano moje dane i pytano gdzie spędzę następną noc. Były też sytuacje, kiedy policja dzowniła na konkretny camping pytając czy dotarłam na miejsce.  Każdy wjazd i wyjazd z miasteczka oznacza kontrolę ze strony policji i żandarmerii wojskowej. Dosłownie na każdym postoju pytano czy jadę do Mauretanii (ewidentnie się nie lubią) i gdzie moi znajomi. Na odpowiedź, że podróżuję sama, raz jeszcze upewniali się czy dobrze zrozumieli. Potem były jedynie gesty aprobaty.
Podróż przez Saharę to wyprawa w świat tylko dwóch kolorów – zółtego piasku i błekitu nieba. Wijąca się wzdłuż droga jest jak mała szara kreska prowadząca cały czas na wprost. Sporadyczne zakręty bywają pewnym urozmaiceniem. Mogłoby się wydawać, że nic ciekawego w tej monotonii nie ma. Dla mnie  była to jednak wolność w najlepszym wydaniu.
    
Południe
Guelmim – Tata –Zagora – Ouarzazate – Boumalne Dades – Erfoud
Południe było miłym zaskoczeniem, bo wreszcie zaczęła się pojawiać zieleń w postaci gajów daktylowych, kwitnących łąk i pastwisk. Do tego ciągnące się wzdłuż pasma górskie, sprawiały wrażenie, że prawdziwe Maroko znajduje się właśnie tutaj. Krajobrazy zmieniały się tak szybko, a jeden był lepszy od drugiego, co zmuszało mnie do ciągłych postojów na robienie zdjęć. Klimat też się zmienił. Musiałam już zdjąć bielizne termiczną, bluzę z polaru i przerzucić się na letnie rękawice oraz jeździć w porozpinanej kurtce i spodniach. Zaczęła się upalan wiosna. W Boumalne Dades spotkałam parę polaków, z którymi już wcześniej umawiałam się na wspólną jazdę. Niestety jechali na wybrzeże, a ja dalej na południe więc spędziliśmy razem tylko jeden dzień. Wtedy przekonałam się jak fajnie jest podróżować w małej grupie motocyklistów. Było tak jakbyśmy znali się od lat. Mogłam pojeździć na większym sprzęcie i pobawić się trochę w terenie podczas górskiego przejazdu przez wysuszone koryta rzek. Choć YBR-ce nieźle się oberwało, to dotarliśmy do miejsc, gdzie mieszkają już tylko górskie plemiona. Z Rafałem i Anią rozstaliśmy się (polecam jej bloga: Any road but new) z nadzieją na szybkie spotkanie. Ja pognałam by zobaczyć pustynne diuny, a oni dziką trasą planowali objechać część wybrzeża. Postanowienie po tym spotkaniu było jedne – szosowe enduro będzie moim kolejnym motocyklem, a ja sama ogarnę wszytskie możliwe techniki jazdy w terenie!
      
Północ
Azrou- Fez- Chefchaouen -Tanger
Znowu nowe krajobrazy, momentami czyłam się jak w Irlandii, a za chwilę przypominała mi się moja ukochana Islandia. Maroko zadziwiało mnie coraz bardziej z każdym przejechanym kilometrem. Jego różnorodność fascynuje mnie do dziś i stwierdzam, że to kraj idealnny na motocyklowe podróże. Zielone pastwiska, lasy, owce, gdzieniegdzie w górach wciąż leżał śnieg, a kilka dni wczesniej zakopywałam się w pustynnym piasku w okolicach Erfoud. Jednego wieczoru, całkiem przypadkowo dotarłam na camping w Azrou. Po kilku minutach rozmowy z właścicielem, który poczęstował mnie prawdziiwm marokańskim winem, okazało się, że od kilku miesiący mieszka tu pewna polka. Ola przejechała ze swoim partnerem całą Afrykę południową, a gdy odmówiono im wizy do Nigerii, wrócili do Maroka, aby w nim zamieszkać. I znów niesamowici ludzie i inspirujące spotkanie. A wszystko w momencie, kiedy samotnośc zaczęła mi już trochę doskwierać. Spotkanie z Anka i Rafałem wywołało jakis głód dzielenia drogi we dwójkę. I tak kilka dni póżniej dołaczyła do nas Anka, z którą wspólnie dokończyłam moja marokańską przygodę. Spotkanie trzech polskich motocyklistek w małej marokańskiej wiosce uważam za naprawdę wyjątkowe.
I tak skończył się etap mojej samotnej podróży, od Azrou do Tarify jeździłam w fantastycznym towarzystwie doświadczonej motocyklistki. Jestem Ance bardzo wdzięczna za jej porady motocyklowe, życiowe i cierpliwość. Nieźle musiała spowalniać tym swoim GS 1200, żebym dotrzymać tempa mi i YBR-ce.  Razem zwiedziłysmy Fez, Chefchaouen, Tetuan i wróciłyśmy promem do Hiszpanii. W Fez zatrzymałyśmy się tylko na jeden dzień, żeby zobaczyć jego gigantyczną medinę a Tetuan przejechałyśmy całkiem szybko kiedy zobaczyłyśmy jego bogate dzielnice. Duże miasta szczególnie nas nie interesowały. Jednak niebieskie miasteczko– Chefchaouen –bardzo przypadło nam do gustu. I tak pośród niebieskich murów spędziłyśmy 3 spokojne dni, spacerując, jedząc i szukając upominków dla znajomych i rodziny. Jesnoniebieskie fasady domów czynią to miasteczko naprawdę uroczym. Można gubić się godzinami w ciasnych uliczkach mediny i oglądać małe stoiska lokalnych handlarzy. Nie ma namolstwa czy zaczepek. Przynajmniej nas nic takiego nie spotkało. Co jakis czas zdarzały się jednynie szeptem wyglaszane oferty: „Good hash, Madam…”
    
Koniec drogi i początek nowej
Into the dust było moją prywatną inicjacją, rytuałem przejścia. Patrząc na drogę, którą przebyłam (łącznie 10 tyś km, przez 5 miesiący) i doświadczenie, które zdobyłam czuję niesamowitą satysfakcję, radość i wdzięczność. Spotkałam się z dużą pomocą ze strony przyjaciół, rodziny, patronatów i sponsorów, ale też zwykłych ludzi, dla których taka podróż miała sens. Jestem teraz pewniejsza siebie i bardziej zdecydowana. Motocyklowa podróż dała mi zupełnie nową dawkę energii i inspiracji. Wiem też jak chcę dalej podróżować, że ma to być motocykl, który zabierze mnie tam, gdzie być może nie prowadzi żadna droga. Mam upatrzony kolejny sprzęt i nowe, wielkie marzenia. Kolejne plany podróży już biegają mi po głowie.  

Mam nadzieję, że moja historia zachęci Was do ralizacji własnych celów. Każda podróż ma w sobie magiczną moc uzdrawiania i kształtowania własnej osobowości. Jeśli wciąż się zanstanawiacie, to cza spodjąć wyzwanie i spojrzeć na siebie z nowej perspektywy.

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

Ładnie napisane. Pochłania się jak Sienkiewicza 🙂

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze