Wywrotki, kangury i cudne plenery – o wyprawie motocyklem dookoła Australii opowiada Kinga Tanajewska

O wywrotce BMW F800 GS przy 80 km/h na totalnym, szutrowym pustkowiu, chodzących po drodze emu i kangurach, samotnych noclegach w buszu i niesamowitych krajobrazach Australii, opowiada nam Kinga Tanajewska, która samodzielnie pokonuje trasę dookoła tego odległego kontynentu.

O samotnej wyprawie Kingi Tanajewskiej po Australii pisałyśmy wcześniej tutaj.

Kinga Tanajewska samototnie pokonuje trasę dookoła Australii przy okazji pomagając niesłyszącym i głuchoniemym.
fot. z archiwum Kingi Tanajewskiej

Jak wspomina Pani swój pierwszy kontakt z motocyklem – moment, w którym stwierdziła Pani „tak, to jest to, to będzie moja pasja”?

Mój pierwszy kontakt z motocyklem był bardzo wcześnie – w wieku siedmiu lat tata woził mnie na baku Jawy, bo byłam za mała, żeby utrzymać się jako pasażer. Rozpłaszczona jak żaba  tak sobie jeździłam i choć było mało wygodnie to podobało mi się. Motocykle pasjonowały mnie odkąd pamiętam. Samodzielnie zaczęłam jeździć jako nastolatka i od tamtej pory nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez dwóch kólek.

Zapraszamy na stronę i fanpage Kingi – warto takim ludziom kibicować!

www.onherbike.com

www.facebook.com/onherbike

Tradycja motocyklowa istniała w Pani rodzinie?

Niestety tata szybko sprzedał Jawę i tradycja w rodzinie „podupadła”. Jako licealistka dostałam  w prezencie od rodziców pierwszy motocykl – Honda Nighthawk  CB450 z 1982 roku (w latach 90-tych w moim mieście to był całkiem niezły sprzęt!). Jak mi się udało nakłonić ich do kupna – nie  wiem. Ale udało się. Do dziś moja mama uważa, że prowokuję los i spać po nocach nie może za każdym razem jak gdzieś wyjeżdżam. Początki były dość ekscytujące – zaliczałam reguralne „gleby” jak tylko wjeżdzałam w piach czy błoto, kończyło się to z reguły kilkoma siniakami  i potłuczonymi kierunkowskazami. Lęk i stres na pewno gdzieś tam były, ale odkąd pamiętam byłam zdeterminowana do dalszego doskonalenia techniki jazdy.

Jak zrodziło się marzenie o samotnej wyprawie przez Australię? Czy zainspirowały Panią opowieści innych motocyklistek-podróżniczek?

Do Australii wyjechałam 7 lat temu z marzeniem, że kiedyś uda mi się przejechać  ten wielki ląd dookoła. Wówczas jednak nie myślałam o samotnej podróży. Będąc jeszcze w Polsce nigdy nie jeździłam sama na dłuższe wyprawy – zawsze była zgrana grupa motocyklistów, z którymi „szwędałam” się tu i tam. W Australii niestety motocykle są rzadkością i z czasem przyzwyczaiłam się do jazdy solo. Kiedy pojawiła się zawodowa okazja zmiany miejsca pracy, bez chwili  namysłu postanowiłam wykorzystać sytuację. Nie przemawiało do mnie  negatywne nastawienie do pomysłu rodziny i znajomych. Miałam wsparcie męża, który ma swoje pasje i rozumiał moją potrzebę. Postanowiłam spełnić swoje marzenie i przejechać samotnie na motocyklu dookoła Australię.

Czy wybrała Pani akurat ten cel i tę fundację z jakiegoś konkretnego powodu?

Wybór Shepherd Centre był dość przypadkowy. W momencie, kiedy podjęłam decyzję o wyprawie, pomyślałam, że dobrze byłoby zrobić przy tym „coś dobrego”, a ponieważ mam kilku bliskich niedosłyszących przyjaciół, zarówno w Polsce jak i w Australii, postanowiłam wesprzeć fundację pomagającą dzieciom głuchym i głuchoniemym.

Czego można się o sobie dowiedzieć, jadąc w zupełnej samotności przez tysiące kilometrów? Czy może Pani uczciwie powiedzieć, że jest obecnie innym człowiekiem niż wtedy, gdy wyruszała Pani w podróż?

Ta podróż zdecydowanie odmieniła moje spojrzenie na świat. To, co wydawało się wyzwaniem, okazało się takie proste, zdałam sobie sprawę, że naprawdę nie ma czego się bać – wystarczy tylko jechać swoim tempem, czasami szybciej, czasami wolniej, bez oglądania się za siebie, bez poczucia, że muszę na kogoś czekać, bądź pośpiechu, że ktoś czeka na mnie. Samotna  jazda przez bezludną część północnej Australii była najlepszym doświadczeniem w moim życiu. Po ukończeniu tej wyprawy już planuję nastepne. Ale jeszcze trochę przede mną.

Ludzie okazywali Pani wsparcie na trasie?

Australijczycy są bardzo przyjaznym i otwartym narodem, po drodze poznałam wielu ciekawych podróżników z różnych zakątków świata i każdy z nich podróżował na swój sposób (samochodem, autostopem, rowerem). Najbardziej w pamięci zapadła mi Francuzka, która objeżdżała Australię rowerem – zrobiło to na mnie  niesamowite wrażenie, bo doskonale zdaję sobie sprawę jak ciężkie są warunki w tropikalnej cześci Australii, gdzie na głównych dogach stacje benzynowe oddalone są od siebie o setki kilometrów, a pomiędzy nimi nie ma żywej duszy – ani wody, ani jedzenia – trzeba mieć nie lada odwagę, żeby przemierzać taką trasę rowerem! Niestety nie spotkałam nikogo z Polski…

Zdarzyła się Pani jakaś chwila załamania, myśl, że już nie da rady dalej, że to był zły pomysł i lepiej zawrócić?

Nie, ani przez moment nie czułam się podłamana, wręcz przeciwnie – z każdym dniem podróży czułam większą pewność siebie. Nic nie wydawało mi się uciążliwe, czerpałam przyjemność z każdego doświadczenia – nawet codziennego pakowania namiotu! Jedynym niebezpieczeństwem według mnie były zwierzęta na drodze – kangury, emu i krowy, były absolutnie nieprzewidywalne i choć wiele z nich przechadzło się przede mną na drodze, to udało mi się uniknąć kolizji.

Poczytaj o podróżach innych motocyklistek – w sekcji moto – podróżekliknij tu.

Mówi Pani, że samotnej jeździe i samotnym biwakom nie towarzyszył lęk, ale poczucie wszechogarniającej wolności. Gdyby Pani miała zdefiniować, co taka wolność oznacza…

Pamiętam, że podczas  pierwszej nocy poczułam się trochę dziwnie i pomyślałam sobie, że to jest mój pierwszy raz kiedy śpię sama w buszu – była to genialna noc, po której już wiedziałam, że nie ma się czego obawiać. Nigdy wcześniej nie czułam takej wolności jak podczas tych tysięcy kilometrów samotnej jazdy i choć byłam sama, to ani na chwilę nie czułam się samotnie. Teraz zdaję sobie sprawę, jak wiele rzeczy przeocza się jadąc w grupie, podejrzewam, że jadąc z kimś nie doświadczyłabym połowy tych wrażeń.

Czy zdarzyły się jakieś groźne, a może po prostu nieprzewidziane sytuacje? I wręcz przeciwnie – pocieszne zdarzenia, z rodzaju tych, które się przytacza wnukom jako anegdoty?

Jedyną kompletnie nieprzewidzianą i dość groźną sytuacją była wywrotka na opustoszłej drodze szutrowej przy 80 km/h. Na szczęście ani mi ani motocyklowi nic się nie stało. Ku mojemu zdziwieniu zdołałam podnieść maszynę dość sprawnie i ruszyć w dalszą drogę. Co do opowieści to mam nadzieję, że cała moja wielka podróż i przygoda będą dla osób, które będą chciały o nich kiedyś posłuchać ciekawe i mam nadzieję, że każdy będzie mógł z nich coś dla siebie wynieść.

Wywrotka BMW F800 GS przy 80 km/h na pustkowiu.
fot. z archiwum Kingi Tanajewskiej

Jak sprawdził się motocykl, którym wybrała się Pani w podróż? Czy po dotychczasowych doświadczeniach myśli Pani o zmianie maszyny na jakiś inny model, a jeśli tak, to z jakiego powodu?

Przez lata jeździłam na japońskich motocyklach sportowo-turystycznich i dopiero kiedy przeprowadziłam się do Australii zdałam sobie sprawę, że jeśli chcę zobaczyć prawdziwy outback – muszę przesiąść się na enduro. Kupno GSa było strzałem w dziesiątkę! To doskonały motocykl na dalekie trasy – wyjątkowo wygodny, pakowny i ekonomiczny. W żadnym przypadku nie planuję zmiany na inny w najblizszych latach.

Jak się Pani odnajduje w Australii, jaki jest Pani stosunek do tego kraju? Co Panią zaskoczyło, jako coś nietypowego, do czego nie była Pani dotąd przyzwyczajona? Co podczas podróży zachwyciło Panią najbardziej?

Odkąd wylądowałam w Australii jestem tym krajem absolutnie zafascynowana. Ludzie, kultura, klimat  powodują, że jest to w mojej ocenie idealne miejsce do życia i nie żałuję podjętej decyzji o wyjeździe z kraju. Podczas podróży nie mogłam się nadziwić jak zróżnicowany jest krajobraz. Na północym wschodzie najbardziej magicznym miejscem był tropikalny Przylądek Tribulation przy Wielkie Rafie Koralowej, pełen wąwozów, wodospadów i  naturalnych basenów. Terytorium Północne to totalne „bezludzie” (co w moim odczuciu i w mojej ocenie było największą atrakcją). Zaskoczeniem natomiast były 40-sto stopniowe temperatury (w zime!) z bardzo wysoką wilgotnością powietrza, gdzie pomimo picia 3 litrów wody dziennie cały czas czułam się odwodniona. Australia Zachodnia z kolei przywitała mnie niesamowitym krajobrazem Kimberly pełnym rzek, jezior i malowniczych gór. Obecnie zatrzymałam się w regionie Pilbary, będę tu pracować przez parę miesięcy. Na szczęście mam czas na jazdę off-roadową i camping w weekendy (oczywiście – sama)!

Jak rysują się dalsze plany, jak będzie wyglądała trasa?

W lutym – marcu planuję zamknąć wyprawę dookoła kontynentu, przez południową część Australii do Sydney. Będzie to 9000 kilometrów w cztery tygodnie. Plany rysują się bardzo podobnie – namiot , zapas jedzienia i byle przed siebie!

A kiedy ta przygoda się skończy… co wtedy? Ma Pani w zanadrzu kolejny wielki plan do zrealizowania?

Planów mam całe mnóstwo… Nowa Zelandia, Himalaje, Afryka… Ale największym moim marzeniem jest „powrót do domu” –  z Australii do Polski przez Azję i Środkowy Wschód. Mam nadzieję, że nie będe musiała długo czekać.

„Terytorium Północne to totalne „bezludzie” (co w moim odczuciu i w mojej ocenie było największą atrakcją)” – uważa Kinga Tanajewska.
fot. z archiwum Kingi Tanajewskiej

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze