Edyta Klim

„W pogoni za własnym ogonem” – po prostu jak najlepiej ŻYĆ

Iwona w aktywności fizycznej ciągle goni za czymś nowym - „W pogoni za własnym ogonem”. Jednak odkąd wsiadła na motocykl, to emocje podczas jazdy dały jej to, czego właśnie szukała.

Widzę, że jesteś osobą bardzo aktywną fizycznie, motocykl nie jest dla Ciebie zbyt statyczny?

Bardzo często to słyszę, że jestem osobą aktywną fizycznie i za każdym razem zastanawiam się, dlaczego jestem w ten sposób właśnie postrzegana? W mojej ocenie, to co robię w tzw. wolnym czasie jest częścią mojej osobowości, stylu życia – po prostu częścią mnie. Ta aktywność fizyczna to taka swoista cecha mojego charakteru. Czy idzie w parze z motocyklem? No jasne! Może dlatego, że to nim jeżdżę do lasu na bieganie (śmiech).

A tak zupełnie poważnie to o motocyklu myślałam już jako 10-latka. Trochę czasu mi to zajęło, bo prawo jazdy kat. A zrobiłam 30 lat później. Śmieje się teraz w duchu, że na starość szukam nowych podniet. Nie odniosę się do tej statyczności, bo dla mnie ważniejsze są tu emocje. Jako zupełny „świeżak” odczuwam niesamowitą ekscytację, już na etapie zakładania rękawic motocyklowych! A do tego jak jeszcze odpalę silnik to dźwięk, który wydobywa się z rur wydechowych sprawia, że już jestem w niebie! Jak mam opisać to uczucie, gdy odkręcam manetkę? Jak opisać stan, gdy pochylam się do przodu, skręcam barki, wchodzę w zakręt i myślę, że za chwile będę szorować kolanem po asfalcie… choć w rzeczywistości ledwo odchylam się od pionu?! No nie wiem jak. (śmiech)

Co Ci daje motocyklowa pasja?

Motocykl daje mi dreszcz emocji. Poczucie, jakby była z nim zespolona. Jakby każda komórka mojego ciała była skupiona na jeździe. Tutaj nie ma miejsca na brak skupienia i odpływanie myślami gdzieś daleko. Na kursie ciągle słyszałam, że moje oczy mają być dookoła głowy, że musze nieustająco lustrować otoczenie, że musze przewidzieć każdy ruch na drodze. I tak właśnie jest w rzeczywistości.

Motocyklowa pasja otwiera również kolejne drzwi do podróżowania. W innym wymiarze i w innej formie niż dotychczas. Mój pierwszy „moto trip” skończył się po 80 km, gdy ze źle zamkniętego kufra centralnego, wyfrunęła gdzieś po drodze, saszetka z dokumentami. Zauważyłam to dopiero w momencie, kiedy buty też szykowały się do lotu (śmiech).

Sezon motocyklowy się kończy, a Ty zaczynasz sezon sportów zimowych?

Tak, bo u mnie rok dzieli się na sezony, a nie pory roku. Dzięki temu mam co robić cały rok. Nie rozumiem stwierdzenia, że zima jest nudna i nie ma co robić. Jak to nie ma? Jest tyle możliwości! Kilka lat temu ktoś skutecznie namówił mnie na skitury i od tego momentu przepadłam. W związku z tym, że zawsze brakuje mi czasu na wszystkie moje aktywności, to jest idealne połączenie moich dwóch światów: gór wysokich i nart zjazdowych, a do tego to wszystko okraszone dużą dawką wysiłku fizycznego.

Całkiem niedawno pojawiła się na moim Instagramie „Lista Rzeczy Do Zrobienia w 2022-2023 roku” i znalazł się na niej pewien projekt, który siedział mi w głowie od momentu gdy stanęłam na szczycie Rakonia (Tatry Zachodnie) – a mianowicie skiturowa tura od schroniska do schroniska w Tatrach. Wiem, że jeszcze sporo muszę się nauczyć i sporo godzin jeszcze wyjeździć, ale to będzie czysta przyjemność! Zima to też idealny czas na szlifowanie wszelkich technik oraz szykowanie się do kolejnych sezonów. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że formę robi się właśnie zimą. Bo gdy skończę sezon na narty i zimową eksplorację Tatr, to zaczynam sezon na szosówkę oraz deskę sup.

Jakie cele związane z motoryzacją masz na tej liście i dlaczego?

I tutaj znów cofnę się do lat młodzieńczych. Jako nastolatka poznawałam świat, podczas jazdy na rowerze. Była to nie tylko tańsza forma podróżowania, ale też dużo ciekawsza niż podziwianie tego, co mnie otacza zza okna samochodu. Dzięki temu w 1999 roku, jako niespełna dwudziestolatka, pojechałam ze znajomymi na rowerach do Rzymu, a rok później na granicę hiszpańsko- francuską u podnóża Pirenejów.

To właśnie podczas tych wyjazdów, bardzo zapragnęłam podróżować camperem. I to marzenie mam w głowie do dziś – dlatego, jak pytasz mnie o moją listę i cele, to jednym z nich jest właśnie własnoręcznie przerobiony bus. Pierwotnie miał być to VW Transporter T3 w pistacjowych barwach i z kwiecistymi zasłonkami (śmiech), ale na przestrzeni lat ta wizja się zmieniła. Teraz mogę Ci powiedzieć, że będzie to auto z młodszą metryką, żeby dało radę w europejskich podróżach. I takie, w którym znajdzie się miejsce dla psa, na rower i lekkie enduro! I znów, w ten cudowny sposób, będę mogła łączyć swoje zainteresowania w jedno, bez potrzeby dzielenia wyjazdów na te rowerowe i motocyklowe.  Tylko jeszcze muszę znaleźć kupca na nerkę, bo to niemałe koszty i wtedy już mogę śmiało realizować ten plan (śmiech).

A coś z celów motocyklowych?

Z motocyklem u mnie to jest tak, że bardzo długo na niego czekałam. Gdy już pojawił się w moim życiu – to się nim zachłysnęłam i niemalże zamieszkał w salonie (śmiech). Naturalnym krokiem było, że w mojej głowie pojawiły się plany na coś więcej niż tylko „jazda wokół komina”. Pierwsze dwa sezony były bardzo zachowawcze, bez zbytniego ryzyka czy brawury. Tak naprawdę dopiero uczyłam się jeździć, bo nie oszukujmy się, ale kurs niewiele uczy. Zainwestowałam w szkolenie z doskonalenia techniki jazdy, na którym ktoś w końcu pokazał mi do czego służą barki (śmiech). A nowy sezon przyniesie nowe rzeczy: Rajd Tukan czy Latarnik, a może TET? Kto wie?  Kirgistan, Afryka, bądź Olsztyn? Nie ma znaczenia, ważne żeby z uśmiechem na twarzy i radością w sercu!

Czego szukasz w swoich pasjach?

Chyba zabicia nudy i wyjścia poza rutynę. Pewnie dlatego w aktywności fizycznej ciągle gonie za czymś nowym. Generalnie mam poczucie, że czasu jest tak niewiele, a tak wiele jeszcze do zrobienia, trzeba się spieszyć! Bardzo długo nie potrafiłam określić tego stanu, który sprawia, że musze być w ciągłym ruchu – taki wewnętrzny lęk. Czułam go, ale nie potrafiłam zdefiniować. Dopiero całkiem niedawno usłyszałam słowa: „Przestajesz żyć jeszcze przed śmiercią”. I to było właśnie TO! Jakby ktoś włożył w moje usta słowa, których nie potrafiłam wcześniej nazwać. I to chyba jest właściwa odpowiedz na Twoje pytanie – w pasji szukam poczucia, że nie przestałam jeszcze żyć.

A co Ci dało dotychczas najwięcej adrenaliny?

Hmmm, myślę, że to co mam w planach, dopiero da mi tą największą dawkę adrenaliny. Póki co, dostarczam jej sobie na wyścigach kolarskich. Możesz pomyśleć, że to przecież żadna adrenalina… Ale uwierz mi, że jak jedziesz w grupie kolarzy z prędkością 77 km/ h na wąskich, górskich,  krętych zjazdach, a klocki hamulcowe już dymią, to modlisz się tylko, żeby wyrobić na zakręcie i nie zderzyć się przy tym z gościem obok. Taki właśnie jest Tour de Pologne dla amatorów – każdy start jest dla mnie związany ze strachem, choć w wynikach zamykam stawkę. Szczególnie, jak widziałam przed sobą kolarza, który uderzył w barierkę! A sekundę wcześniej już wiedziałam, co się wydarzy, wiedziałam, że nie wyjdzie cało z tej opresji…. Tylne koło wpadło w poślizg, próbował się ratować, ale zmieniła się jego trajektoria, wprost na tą barierkę! Na głowie miał tylko „skorupkę”, a jego strój nie był z kevlaru! Wyobraź to sobie… Tak właśnie było w tym roku w Arłamowie.

To jakimi kryteriami się kierujesz, wybierając sobie kolejną pasję? Lubisz to ryzyko?

Ja nie szukam nowych aktywności, one mnie same znajdują. Tak było w przypadku deski sup, na której stanęłam całkiem przypadkiem. No dobra, stanęłam to za dużo powiedziane, bo wtedy pływałam na niej okrakiem i w kucki (śmiech). Ale to wystarczyło, żeby w mojej głowie pojawił się kolejny plan – jak mi Bóg świadkiem, przepłynę kiedyś norweski fiord na supie!  Może to mrzonki? Nie wiem, ale od trzech miesięcy jest ktoś, z kim szlifuje technikę pływania. Spod jego skrzydeł wyszło wielu świętokrzyskich medalistów, wiec nie mogłam trafić lepiej. Liczę, że w maju pochwalę się doskonałym kraulem, bo póki co Zbyszek poprawia nawet moje palce u stóp!

Pływanie to nie jest mój konik. W moim życiu basen też pojawił się przypadkiem, po prostu zachorowałam. Na boksie, podczas rozgrzewki „odcięło mi prąd”. Nagle z dnia na dzień straciłam kondycję i siłę. Niby nic takiego mi nie było, a pozbawiło mnie energii do wszystkiego. Wysiłkiem stał się dojazd do pracy rowerem czy wyjście z psem. Z biegania wracałam już po 4 km. Szukałam alternatywy, czegoś co pozwoli mi poruszać się, bez obciążania organizmu. Wybór padł właśnie na basen, co było idealnym rozwiązaniem, a jednocześnie pozwala mi przygotować się na nowe dyscypliny sportu. Bo chyba nie wspominałam jeszcze o triatlonie? (śmiech) Mówiłam, że wszystko pojawia się u mnie przypadkiem. Jedno wydarzenie napędza drugie i w miejsce jednej pasji, pojawia się druga. Po co mam tracić czas na osobne starty w biegach górskich czy wyścigach kolarskich, jak mogę to wszystko połączyć w jedno? Widzisz, niebezpiecznie jest pytać mnie o formę spędzania wolnego czasu, bo mogę tak mówić godzinami…

Chyba ciężko Cię złapać w domu przed telewizorem?

Znasz może to uczucie, gdy we własnych czterech ścianach czujesz się jak w więzieniu? Ten stan pogłębia, po części, miasto w którym pracuje. Uciekałam od niego w każdy piątek. Umówić się ze mną w Warszawie? Proszę bardzo, można, ale tylko na tygodniu! Lubię być w ruchu, przez to ciągle żyje na walizkach… i w aucie. A skoro o aucie mowa, to jest w nim śpiwór, a latem też namiot. Jazda autem mnie uspokaja, bardzo lubię siedzieć za kółkiem. Jednak nowy rok dużo zmieni, bo wejdzie w życie ustawa, zaostrzająca przepisy drogowe. Już mnie to boli, bo jeżdżę dużo i dynamicznie, choć z głową.

Ale żebyś nie myślała, że nie jestem na bieżąco z nowinkami filmowymi czy serialowymi (śmiech). Prawda jest taka, że można mnie złapać w domu przed komputerem, ale tylko zimowo- wieczorową porą, gdy trenuje na trenażu, czy podczas niektórych babskich weekendowych wyjazdów, gdzie Netflix wzbogaca nasze wieczory z winem w tle.

Codzienna jazda po ulicach Warszawy nie bywa męcząca?

Ostatnimi czasy, coraz więcej rzeczy u innych kierowców, spotkanych na drodze, mnie drażni. Brawura, egoizm i wieczny pośpiech. Obserwuje też ciekawe zjawisko na warszawskich ulicach – coraz więcej kierowców sądzi, że w momencie, gdy tylko włącza kierunkowskaz, to od razu nabywa prawo zmiany pasa ruchu! A to, że ty akurat na tym pasie jesteś – nie ma dla nich żadnego znaczenia, bo przecież kierunek włączony, co (dla niego) jest jednoznaczne z prawem do zmiany pasa. Kiedy powstał taki przepis nie wiem, chyba coś mi umknęło… No i jeszcze zapominają, że lewy pas na drodze szybkiego ruchu jest do wyprzedzania, a nie do komfortowej jazdy 90 km/ h. Myślę, że jeszcze kilka lat i będę musiała łykać Prozac przed wejściem do auta. (śmiech)

No dobra, jak szczerze to szczerze – sama nie jestem mistrzem kierownicy, jeżdżę na zderzak, prowadzę jedną ręką. Daleko mi do Sobiesława Zasady, który jest dla mnie niekwestionowanym mistrzem kierownicy. Widziałaś go na tegorocznej Barbórce na Karowej? No i powiedz mi, który 90-cio latek tak potrafi?! Czy wiedziałaś, że to on właśnie jest twórcą powiedzenia: „Szerokiej drogi”? Jego wywiady powinny być obowiązkowym materiałem do zapoznania się na kursie prawa jazdy. Mówi w nich o bezpieczeństwie w sposób tak prosty i dobitny, że otwierają się klapki.

Ale są pewnie sytuacje, kiedy jazda samochodem może być ekscytująca?

Oczywiście, że bywają i takie sytuacje. Kilka miesięcy temu wróciłam z Madery. Nie sposób zwiedzić jej inaczej niż autem, chyba że masz mnóstwo czasu i decydujesz się na komunikację publiczną. Jest to wyspa tysiąca zakrętów, wąskich asfaltowych dróg, spadków i podjazdów o nachyleniu, nawet po 40 – 50 % (!!!) , na których „piłujesz” na jedynce, góra dwójce. Maderczycy parkują gdzie popadnie, nawet na samym zakręcie wąskiej i stromej uliczki, a ominięcie takiego auta, to jak gra w rosyjską ruletkę – albo się uda, albo nie… mi się udało na milimetry. Tam panuje zasada, że przepuszcza się tych, co mają „pod górę”, inaczej nie ma szans na ruszenie z miejsca przy nachyleniu 45%.

W Funchal zjeżdżałam bardzo wąską, jednokierunkową ulicą, która kończyła się znakiem STOP.  Była tak bardzo stroma, że myślałam, że nie uda mi się zatrzymać. Nawigacja w tym czasie pokazywała, że mam przeciąć główną i jechać prosto – drogą o jeszcze większym nachyleniu niż ta, na której tylko cudem udało mi się zatrzymać, przy akompaniamencie pisku klocków. I wiesz co? Powiedziałam na głos, że ja to pierdolę i tam nie jadę! (śmiech) Nachylenie było tak duże, że ja po prostu widziałam tylko uskok! Z prawego fotela usłyszałam tylko ciche, słabe „OK” i z tego miejsca dziękuje mojej osobie towarzyszącej, nie tylko za to, że cierpliwie siedziała na prawym, ale też za to, że mimo choroby lokomocyjnej, dzielnie znosiła moją rajdową jazdę. Wykazała się też niebywałą odwagą, bo ja sikałam ze strachu ze sto razy! Wprawdzie wspólni znajomi ostrzegali nas przed wyjazdem, ale nie spodziewałam się tego, co faktycznie tam zastałam jako kierowca. Pierwszy raz w życiu poczułam się niczym „Kajto” na odcinkach specjalnych na Azorach!

Wróćmy do pasji motocyklowej – jakim motocyklem jeździsz? Spełnia Twoje oczekiwania?

Będzie krótko – to Yamaha Fazer 6. Pomimo, iż ma obniżaną kanapę, dosięgam ziemi tylko palcami. Nie jest to komfortowe, przyznaję, a do tego dochodzi jego spora masa. To wszystko sprawiło, że pierwszy sezon przejeździłam bardzo zachowawczo. Drugi już był bardziej odważny, ale generalnie nadal czuje przed tą maszyną respekt. Podobno powyżej 7 tys. obrotów zamienia się w bestię! Nie wiem, nie próbowałam jeszcze. Jego poprzedni właściciel bacznie obserwuje moje poczynania. Miłe jest również wsparcie lokalnych motocyklistów, do których mogę zadzwonić z każdym problemem. Moja pierwsza, w pełni samodzielna, wymiana oleju z filtrem odbyła się przy ich wsparciu, a przy wymianie akumulatora, który w FZ jest pod bakiem (!), pomógł mi tato. I jakoś to idzie…

Z podziwem patrzę na koleżanki z grupy „Baby Na Motory”,dla których nie ma rzeczy niemożliwych. Nie dość, że latają na enduro, jakby się na nich urodziły, to jeszcze potrafią wymienić w nich absolutnie wszystko! Z ich wiedzą i doświadczeniem nawet nie próbuje się mierzyć! Sama docelowo mierzę w lekkie enduro, przyjemną 125-tkę dla frajdy oraz coś mocniejszego, co podoła wyprawowo np. Tenere 700. Z szosy raczej nie zrezygnuje – to poczucie euforii na winklach, jest nie do zastąpienia!

Jakie masz jeszcze motocyklowe marzenia?

Dość długo moje marzenia były tylko marzeniami, do których dokładałam nowe. Niektóre z nich snułam latami i na tym się kończyło… Na szczęście przyszedł moment, w którym mogłam powiedzieć, że już nie spełniam marzeń, ja realizuję plan! Od tego momentu nie używam sformułowania „spełniać marzenia” – zamieniłam je na „tworzę plan”. Motocyklowe mam tylko jedno, a wszystko to za sprawą babskiej grupy ”Tylko Dla Orlic”.To za ich pośrednictwem na kanale YT  zobaczyłam, czym są prawdziwe wyprawy, a mój plan do zrealizowania to Kirgistan. Fajnie by było tam pojechać z babską ekipą „Baby Na Motóry”, z którymi udało mi się zrealizować już jeden projekt w motocyklowym stylu „Don’t Rush Challenge”.

Na przestrzeni kilku ostatnich lat wiele się zmieniło w sposobie postrzegania przeze mnie świata i tego, co mnie w nim otacza. Jestem dla siebie lepsza, trochę bardziej egoistyczna, bo w końcu patrzę na swoje potrzeby. Poczucie uciekającego czasu sprawia, że nie chce go już więcej marnować. Nie próbuje niczego nadrabiać, próbuje bez chorych oczekiwań, wobec samej siebie, po prostu jak najlepiej ŻYĆ.

Instagram: https://www.instagram.com/w_pogoni_za_wlasnym_ogonem/

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze