Edyta Klim

„Truckerskie” życie Bernadetty w USA

Bernadetta Kaczmarek jest żoną amerykańskiego kierowcy ciężarówki. Towarzyszy mu w życiu i na drodze, a nawet podjęła pierwsze kroki, by też prowadzić ciężarówkę.

Jesteś żoną kierowcy ciężarówki – spędzasz z nim życie w drodze, czy też macie jakieś Wasze miejsce, do którego często wracacie?

Od prawie dziesięciu lat podróżuję z moim mężem wzdłuż i wszerz Ameryki Północnej. Wcześniej jeździliśmy głównie na długie trasy, to znaczy np. z Toronto przez Kanadę do Alberty czy British Columbii, stamtąd na południe USA – do Kalifornii, Arizony czy Teksasu i potem do domu w Toronto. Niestety ze względów ekonomicznych musieliśmy się przestawić na krótsze dystanse, a te już nie są tak ciekawe. „Króciaki” – jak je w żargonie „truckerskim” nazywamy – to trasy, które można przejechać w dwa dni, czyli do 700 mil w jedną stronę, ale zdarzają się trochę dłuższe lub krótsze. Z Toronto to zwykle trasa na wschodnie wybrzeże (Nowy York, New Jersey, Pensylvania, Delaware itd), na południe (Virginia, North Carolina, South Carolina) lub do Chicago, Indianapolis czy Omaha. Trasy te są bardzo męczące, bo przeważnie jeździ się nocą, a w dzień odsypia na raty, dlatego już rzadziej się na te „króciaki” wybieram.

Macie jakiś ulubiony kierunek jazdy?

Raczej nie mamy jakichś ulubionych tras i miejsc, bo w każdym kierunku jest ciekawie, ale jedna trasa zapadła mi w sercu najbardziej, ze względu na niesamowity urok. Mam na myśli naszą wiosenną wyprawę do Jukonu, gdzie spotkaliśmy całą masę dzikich zwierząt, podziwialiśmy cudowne widoki i poznaliśmy przemiłych ludzi. W tamtą trasę, a najlepiej jeszcze dalej, na Alaskę, pojechałabym bez chwili wahania! Niestety takie trasy nie trafiają się często. Taka trasa trwałaby około trzech tygodni i jest możliwa tylko latem.

Tworzysz bloga z Waszego „truckerowego” życia i widać, że naprawdę lubisz to robić.

Dziesięć lat temu zaczęłam pisać książkę na podstawie własnych, życiowych doświadczeń i napisałam już sporo, kiedy mój mąż zaczął sobie ze mnie i mojego pisania żartować. Zarzuciłam to pisanie, ale gdzieś w środku czułam, że powinnam dalej to robić. Postanowiłam wtedy założyć bloga, żeby coś mężowi udowodnić. O „truckowaniu” zaczęłam pisać już na początku 2017 roku, ale pomysł bloga zrealizował się dopiero latem 2017. Pomogła mi go założyć córka mojego kuzyna Ala (skądinąd bardzo zdolna dziewczyna), a jego adres to: https://bernadettawdrodze.wordpress.com/ .

To nie są tylko Twoje przemyślenia, ale i konkretna wiedza?

Pomysły na artykuły rodzą się pod wpływem wydarzeń w trasie i są spisywane na wyrywki, a konkretny tekst powstaje przeważnie podczas załadunku lub rozładunku. Mój mąż w tym czasie kładzie się spać, a ja na przednim siedzeniu, z laptopem na kolanach, zapisuję to, co akurat wydaje mi się ważne lub ciekawe. Początkowo zamierzałam pisać głównie dla kobiet – żon, sióstr, matek „truckerów”, żeby objaśniać im ten świat w drodze. Z czasem jednak okazało się, że sporą grupą odbiorców mojego pisania są sami kierowcy, więc i tematy się trochę zmieniły.

To nie są tylko Twoje przemyślenia, ale i konkretna wiedza?

Jestem mocno związana z tym światem, działam na facebooku w kilku grupach „truckerów” i ich kobiet. Sama prowadzę grupę dla „truckerów”, gdzie staram się na bieżąco informować o stanie dróg, pogodzie, zmianach w przepisach, czy innych wydarzeniach dotyczących ich pracy. Dużo czytam i udzielam się w tym środowisku, stąd mam jakieś pojęcie o bolączkach w tym zawodzie. Właśnie o tym jest mój blog.

Nie masz czasem ochoty poprowadzić sama takiej ciężarówki? A może już próbowałaś?

Trafiłaś tym pytaniem w samo sedno, bo właśnie zaczęłam moją nową przygodę jako kierowca – tzn. zdałam egzaminy na airbrake (hamulec pneumatyczny) i już mogę, pod kuratelą doświadczonego kierowcy, prowadzić „trucka”. Jestem po pierwszej jeździe na yardzie (bazie) i po pierwszej jeździe w mieście ale wszystko jeszcze przede mną. Póki co, bardzo boję się egzaminów, bo nie należą do łatwych, ale dam radę! Może to potrwa, ale wiem, że się uda.

Będziecie wtedy dalej jeździć w duecie, ale na dwa samochody?

Nie zamierzamy jeździć jako team (duet), ale jako 1,5 etatu kierowcy na ciężarówkę. Chodzi głównie o stratę czasu, jaka się tworzy przez elektroniczne logbooki (to coś w rodzaju tacho), bo dzięki dodatkowym godzinom z mojego konta, zamiast stać przepisowe 36 godzin – będziemy mogli już jechać dalej. To szczególnie dotyczy długich tras, bo np. jadąc z towarem do Kalifornii trzeba się liczyć z tym, że 1,5 dnia trzeba będzie odpocząć na truckstopie, żeby móc wracać (pisałam o zasadach logbooka w jednym z moich artykułów: https://bernadettawdrodze.wordpress.com/2017/10/07/logbook-czyli-książka/).

Jeździcie po kraju, który większość Polaków zna tylko z filmów – jak tam trafiliście?

I tu się zrobi długa historia. Z moim mężem znamy się od urodzenia, przeżyliśmy wspólnie całe dzieciństwo i wczesną młodość, a kiedy nastał stan wojenny – nasze drogi rozeszły się na dwadzieścia lat. Mój mąż wyjechał na wycieczkę, podczas której wysiadł w Hamburgu i już do kraju nie wrócił.  Nie było z nim kontaktu, bo czasy były takie, że nawet listy nie docierały. Po kilku latach, kiedy już można było wyjeżdżać na zachód, to ja zdecydowałam się na wyjazd do Włoch, gdzie spędziłam 13 lat. Kiedy powstał portal „Nasza Klasa”, przyjaciele namówili mnie na założenie konta i już niemal następnego dnia Tadeusz do mnie napisał. Zaczęliśmy korespondować, potem dzwonić do siebie, a potem już spędzaliśmy na Skype każdą chwilę. Po kilku miesiącach zaprosił mnie do Kanady na wycieczkę nad Niagarę, uprzedzając, że mnie już z powrotem nie wypuści. Byłam wtedy zdecydowana na powrót do Polski, więc kiedy zniesiono wizy do Kanady, wypowiedziałam umowę o pracę, zlikwidowałam wszystkie sprawy we Włoszech i poleciałam. Po miesiącu wspólnego życia zdecydowaliśmy, że weźmiemy ślub i tak się stało. Nie miałam problemu z tą decyzją, bo w moim mężu zakochana byłam całe życie, ale z jego strony to było cudowne zaskoczenie. No cóż, do prawdziwej miłości oboje musieliśmy dojrzeć. I tak po dwudziestu latach odnaleźliśmy ją na obcym kontynencie (śmiech). Mieliśmy szczęście, bo żadne z nas nie było uwikłane w związki i nikogo nie musieliśmy krzywdzić. Od tamtej pory jesteśmy prawie nierozłączni – razem jeździmy po całej Ameryce i Kanadzie, cieszymy się wspólnie każdą wspólną chwilą.

Wasze życie jest już na stałe związane z tym krajem, czy też nie wykluczacie jakiejś zmiany?

Do niedawna mój mąż twierdził, że jest już bardziej Kanadyjczykiem, niż Polakiem, bo więcej lat spędził w Kanadzie, niż w Polsce. Ja natomiast zawsze czułam się tylko Polką i tak we Włoszech, jak i w Kanadzie czuję się obco. Ciągnie mnie do kraju, rodziny, przyjaciół, miejsc. Zawsze powtarzam „tam dom twój, gdzie serce twoje”, ale gdybym miała wybór, to wolałabym żyć w Polsce. Na szczęście podejście mojego męża do tematu emerytury już się zmieniło i za kilka lat planujemy powrót do kraju.

Czy życie „truckera” w USA różni się bardzo od takiego, jeżdżącego po Europie?

Cała moja wiedza o różnicach opiera się na udziale w grupach „truckerskich”, bo po Europie nigdy „truckiem” nie jeździłam. Ba! Nigdy nawet w ciężarówce europejskiej nie byłam, znam je tylko ze zdjęć i opowiadań kierowców oraz ich żon. Mogę jednak powołać się na opinię mojej przyjaciółki, która w październiku 2018 przyleciała tu z rodziną z Polski, i jeździ po Kanadzie i Stanach. Ania Czarnecka mieszka w Winnipeg i jesteśmy w stałym kontakcie, bo jako nowy imigrant ma trochę pytań, na które mogę jej odpowiedzieć, a ona rewanżuje mi się opowieściami z Europy.

I jakie wnioski wyciągnęłaś z Waszych rozmów?

Widzę trochę różnic, ale też mnóstwo podobieństw. Zasadnicze różnice to komfort życia w „trucku” i jego gabaryty. Amerykańskie „trucki” są olbrzymie w porównaniu z europejskimi, a strefa wypoczynku (sleeper) to duży wygodny pokój, w którym można tańczyć (śmiech). Mieści się tam: szafa, lodówka, dwa wygodne duże łóżka, mikrofalówka, drukarka itp. A reszta? Tak jak w Europie – w każdym kraju są inne zasady, to i w stanach bywa różnie. Są stany gdzie zagęszczenie zamieszkania jest tak duże, że znalezienie miejsca na parkingu graniczy z cudem (tak jest na wschodnim wybrzeżu i w sporej części Californii). Życie towarzyskie na truckstopach też się rożni, bo jeszcze nie widziałam kierowcy zalanego w trupa, a spędziłam tam wiele weekendów. Za to często obserwuję wspólne oglądanie meczów. Choć niedawno byłam w Polsce i zjechałam na truckstop przy polskiej autostradzie, i muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem. Było ślicznie, czysto, wszystko to, co u nas, tylko nowsze i ładniejsze! Wow!

Jakie widzisz główne plusy i minusy „truckerowego” stylu życia?

Największym plusem „truckowania” są w miarę godne zarobki i to, że kierowca sam jest sobie szefem (nie ma nad sobą kierownika, który mu patrzy na ręce). Poza tym, jeśli tak jak mój mąż, kocha się jazdę tym olbrzymem – to o czym więcej marzyć? Jeździmy najczęściej razem, więc nawet tęsknota nie jest tak dokuczliwa (szczególnie w dobie internetu). A minusy – tych też jest kilka i dlatego nie każdy może być „truckerem”. Najpoważniejszy minus to czas spędzony poza domem i rodziną. Drugi minus to nieuregulowany czas pracy, tzn. elektroniczne logbooki mówią Ci, kiedy masz spać, a kiedy jechać. Wielu kierowców cierpi na tzw. sleeping disorder (zaburzenia snu) i notoryczne zmęczenie.

To nie jest łatwy i przyjemny zawód, ale pomimo niewygód, niedoceniania poświęcenia kierowców i niebezpieczeństw, na jakie są narażeni – można pokochać ten styl życia. W końcu wyszłam za mąż za współczesnego „kowboja” i od siebie też wymagam jakichś poświęceń. A to, co wspólnie przeżyjemy, co zobaczymy i cały wspólnie spędzony czas – jest bezcenne!

 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze