Katarzyna Frendl

Test Rolls-Royce Wraith – luksus za dwa miliony

Luksusowy, ekskluzywny, niszowy - te określenia naprawdę nie oddają tego, jaki jest Rolls-Royce Wraith. Dlatego właśnie ten tekst jest z gruntu skazany na porażkę - dopóki sami nie zasiądziecie we wnętrzu tego arystokraty szos, być może nie zrozumiecie, a na pewno nie poczujecie wyjątkowości Rolls Royce’a. Dziś opowiem Wam krótko jak ja się czuję obcując z tak elitarnym autem.

Rolls-Royce Wraith – człowiek za kierownicą tego samochodu czuje się nadzwyczajny, może nawet lepszy niż jest. Jakby posiadł na świecie dosłownie wszelkie dobra, stać go było na wszystko, miał świetne zdrowie, udane relacje z rodziną, po prostu wiódł szczęśliwe życie. Gdy wsiada zatem za gustowny wieniec kierownicy Wraitha chce się poczuć dopieszczony pod każdym względem. I firma Rolls-Royce właśnie takie poczucie mu oferuje – dzięki programowi Bespoke można zamówić absolutnie jedyny, zaprojektowany pod własne potrzeby, egzemplarz na świecie. Tego nie zapewni najbardziej ekskluzywny Mercedes, ani np. BMW 7, do którego najczęściej próbuje się porównać Wraitha – nie bez przyczyny rzecz jasna, bo rzeczywiście to coupe powstało na bazie modelu Ghost, lecz zostało zbudowane na platformie największej beemki.  Jednak takie porównanie jest sporym nadużyciem i oddaje klimat zestawiania ubrań z sieciówek z najbardziej markowymi, unikatowymi dziełami światowych projektantów mody.

Słowo Wraith w języku polskim znaczy widmo – duch tego auta rzeczywiście może być ulotny jak zjawa. Auto jest niebywale szybkie – sprint do setki zajmuje temu kolosowi o masie 2,5 tony i mierzącemu ponad 5 metry długości – zaledwie 4,6 sekundy! Prędkość maksymalna? Jest ograniczona elektronicznie do 250 km/h. To najbardziej potężny i najszybszy samochód z fabryki w Goodwood, jedyny model wybitnie zaprojektowany ze względu na wrażenia kierowcy, a nie pasażerów podróżujących z tyłu., choć i Ci mają tu komfortowo.

Kultowe logo „Double R”, figurka „Flying Lady”, grill w kształcie Partenonu, to uosobienie marki Rolls-Royce. Figurka zmieniała się na przestrzeni lat: była duża i stojąca albo klęcząca i pochylona do przodu. Wykonywana ze złota, srebra, z kryształu i ze stali nierdzewnej, a także ozdabiana klejnotami; świeciła się lub była podświetlana. Na masce Wraitha wysuwa się powolnie po uruchomieniu silnika i chowa, gdy zamykamy auto.

Pod prawym pedałem można ujarzmiać 624 KM drzemiących pod maską, które wyrywają się z jednostki z podwójnym turbodoładowaniem: V12 o pojemności 6,6 litra. Na koła może nawinąć się maksymalnie 800 Nm momentu obrotowego, który jest już dostępny praktycznie od muśnięcia stopą pedału przyspieszenia, czyli od 1500 obr./min. Ale ja obrotów silnika ani nie słyszę, bo wnętrze jest pierwszorzędnie wyciszone, ani też nie zaobserwuje ich wskazań na obrotomierzu, którego… nie ma. Jest za to wskaźnik rezerwy mocy dający informacje, ile procent koni nie może się wprost doczekać aby popuścić im lejce.

8-biegowa, automatyczna skrzynia biegów ZF – w tym wykwintnym wydaniu bez łopatek przy kole kierownicy – jest tu skonfigurowana z danymi z GPS. Jeśli wprowadzę cel do nawigacji – niechaj to będzie jakaś poskręcana jak loki Fernando Alonso droga wysoko w Alpach – to skrzynia, przewidując kolejne zakręty przede mną, wybierze przed winklami najbardziej optymalne biegi. Czy to czuć? Otóż nie! Ta wysublimowana elektronika działa tak wytwornie, aby nie ingerować w żaden sposób w zamysły kierowcy, aby niewyczuwalnie go wspomagać.

Co jeszcze zrobiło na mnie wrażenie? Urokliwe, ręcznie wyszywane w podsufitce światłowody imitujące rozgwieżdżone niebo, puszyste, przemiłe w dotyku dywaniki zrobione ze specjalnej wełny amerykańskich owiec, wysuwana automatycznie parasolka w barwie wnętrza… Pięknie wyglądają też trzy kolory w środku auta – jeden jest identyczny jak lakier karoserii. Panel nawigacji i schowki na panelu centralnym można zakryć drewnianym panelem. Wszystko jest tu szykowne, nie ostentacyjne, delikatne. I ta cisza panująca wewnątrz jest tak odprężająca.

A prowadzenie? Auto płynie niczym stylowy jacht. Jest w swej elegancji dostojne, stabilne. Cieszy tylny napęd, a dodatkowo producent pozwala wyłączyć całkowicie ESP i kontrolę trakcji – choć nie sądzę, aby kiedykolwiek było to zasadne. Poza tym są tu smaczki znane z innych samochodów premium:  head-up display, adaptacyjne oświetlenie, bezkluczykowe otwieranie bagażnika, czy komendy głosowe w stylu: nawiguj do najbliższego salonu Coco Chanel.

Ile to wszystko kosztuje? 1,5 mln złotych plus podatek vat – ale to jedynie kwota wyjściowa. Gdy dorzucimy własne pomysły na indywidualizację wnętrza, gwiaździste niebo w podsufitce, wyrafinowany, 18-głośnikowy system audio, czy wymyślne barwy trzykolorowej karoserii, cena gwałtownie zbliży się do dwóch milionów. Ale już wiecie, że w tym samochodzie kompletnie nie chodzi o pieniądze, ale o spokój, unikatowość i niewątpliwie prestiż.

A ja? Szybko przyzwyczaiłam się do luksusu!

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze