Test BMW R1200 S i BMW R1200 ST w Capetown

Tobie chyba poprzewracało się w głowie?! - rzuciła zaniepokojona o moje zdrowie psychiczne koleżanka. Lecieć prawie 11 tys. km, żeby pojeździć motocyklem? Chyba masz nierówno pod pułapem! - skwitowała. Gdyby wiedziała, co mnie czeka pod Kapsztadem zapewne szybko sugerowałaby zamianę miejsc.

Tyle nowych doświadczeń: pierwszy raz w Afryce, na torze, na najmocniejszym seryjnym bokserze BMW R1200S i to wszystko w okolicach jednego z najpiękniejszych miast świata! Czy to jawa, czy sen?

Ptaków śpiew, silnika ryk…

 

fot. Katarzyna Frendl

W RPA zawitała właśnie jesień, na niebie piękny błękit, gdzieś w oddali puszyste chmury przesuwają się wolno z nad oceanu. Tylko nie wiem którego, bo w tych okolicach mieszają się dwa: Indyjski i Atlantycki. Upał (25 st. w cieniu) daje o sobie znać już od rana, kiedy przywdziewam pozbawione wszelkich podpinek ciuchy. Dosiadam żółtego jak słońce Afryki motocykla nerwowo powtarzając w myślach: keep left. Trochę zbyt wysokie dla mnie siedzenie (na 83 cm) rekompensuje jego wąska konstrukcja, co umożliwia mi w miarę pewny kontakt stóp z podłożem. Zerkam na obrotomierz i z przyjemnością mruczę pod nosem, gdy widzę czerwone pole przy niespotykanych w silnikach przeciwsobnych 8800 tys. obr./min. Odpalam żwawo, by usłyszeć typowy dla bokserów, „chrupiący” gang silnika.

 

Od drogi ku przeznaczeniu dzieli mnie jedynie poprzecinana serpentynami przełęcz. Teraz cel podróży przestał być najważniejszy, esencją stała się droga. Najpierw ostrożnie, bo w górnych partiach gór zastaję mokrą nawierzchnię. Ale zaraz za przełęczą przyczepny asfalt prowokuje do odważnej jazdy. Gdy tylko wydostaję się na długą i suchą prostą rozglądam się dookoła: pusto wszędzie, o nie, wcale nie głucho wszędzie, z silnika dobiega piękny, narastający dźwięk. Nooo.. teraz słyszę! Odkręcam manetkę do oporu, zmieniając biegi już na czerwonym polu. Czuję jak krew buzuje mi w żyłach. 240 km/h w zupełności wystarczy, by widzieć wokół rozmazany krajobraz i mimo hałasu silnika usłyszeć dzikie tętno własnego serca. Nagle widzę przed sobą jakieś niezidentyfikowane (przy tej prędkości) obiekty! Na początku małe jakieś, a za nimi cała gromadka. Hamuje z impetem, przedni wahacz kompensuje nurkowanie przedniego koła, a rozgrzane tarcze konsekwentnie reagują na zaciskanie klamki hamulca.

 

fot. Katarzyna Frendl

Po nieowłosionej części zakończonej długim ogonem poznaję, że mam do czynienia ze stadkiem pawianów, które postanowiły zupełnie nie zwracać na mnie uwagi. Mijając je wężykiem z wrażenia zapominam zredukować do dwójki i przy prędkości 40 km/h wesoło odkręcam manetkę gazu. Ku mojemu zdziwieniu mając włączony czwarty bieg motocykl sprawnie przyśpiesza, nie dławiąc się przy tym ni razu. Ta przyjemna elastyczność przy średnim zakresie obrotów wynika z momentu obrotowego 112 Nm przy 6800 obr./min, choć to raczej wysokoobrotowa jednostka. Przecież to motocykl na tor! Gdzież on wreszcie?! Jeszcze chwileczka, jeszcze momencik… jeszcze tylko krótka sesja zdjęciowa. Jestem trochę nieuczesana, ale pod kaskiem tego nie widać. Będzie mi ciężko: wąska jezdnia, na której mamy jeździć w tę i z powrotem, jest z jednej strony ograniczona przepaścią, z drugiej skałą. W takich okolicznościach zawracanie nie należy do moich ulubionych zadań. Teraz dopiero odczuwam wysoko położony środek ciężkości i spory rozstaw kół, a na wyprofilowanej szosie czasem brakuje mi parę centymetrów stopy, aby podeprzeć się dla pewności. Cieszy za to stosunkowo ostry w tym segmencie motocykli skręt koła (66º). Niby to lekki motocykl (213 kg zalany płynami), ale akurat teraz sobie o tej wadze przypomniałam. Stresującą pracę modelki kończę przyglądając się z bliska maszynie. Prezentuje się doskonale: prężące się po bokach cylindry połyskują w promieniach słońca, podkreślając jednocześnie smukłą, dynamiczną sylwetkę, a wysoko poprowadzony pod siedzeniem tłumik z dwoma rurami wydechowymi w układzie pionowym zapowiada sportowe aspiracje. Widocznie styliści BMW po niezbyt udanym eksperymencie z design’em R1200ST pohamowali swoje zapędy. I dobrze zrobili, bo nowa „ska” jest bardzo zgrabna.

 

Tor Killarney

 

fot. Daniel Kraus

Doczekałam się. Wjeżdżając na tor szybko odłączam ABS, a w oddali podziwiam jeden z 7 cudów geologicznych. To Góra Stołowa. Z oceanu widać ją nawet z odległości 200 km od brzegu. Wystarczy! To nie wycieczka krajoznawcza. Szybko opuszczam wzrok, a kolana zbliżają się do chropowatego asfaltu. To ja tak potrafię?! Ten motocykl prowokuje do głębokiego składania w zakrętach i na wyjściu z winkla „łykam” dziennikarza z RPA! Z radości odkręcam śmiało manetkę na prostej, by na liczniku wskazówka zatrzymała się na 180 km/h. Gdy widzę przed sobą kolejny zawijas, hamuję czym prędzej zrzucając biegi. Wskakuje dwójka, tylna opona „przysmaża” się delikatnie. Za chwilę czuję swąd palonej gumy. Oj tak! Dopiero tutaj zauważam precyzyjną, nie nerwową pracę przedniego zawieszenia (Telelever). Wszystko pod kontrolą? No niezupełnie: czasem ponoszą mnie emocje i ląduje zbyt blisko krańca asfaltu. Dużo jeszcze muszę się nauczyć, R1200S nie chce wybaczać błędów. Jedzie wybranym przeze mnie torem, a gdy tylko wprowadzam jakąś niepewną korektę, równie niepewnie czuję się na wyjściu z zakrętu. Zauważam jednak optymistyczny progres: każde okrążenie wydaje się być szybsze od poprzedniego. Ćwiczenie czyni mistrza! Albo po prostu żmudna praca.

 

 

fot. Daniel Kraus

Ciekawe, że na zwykłej drodze, gdy nie chodziło o czas i możliwie najlepsze pokonywanie zakrętów, nie zwracałam uwagi na własności jezdne. Po prostu jechałam sobie podziwiając przepiękne widoczki. Jak motocyklem turystycznym zupełnie: pozycja wyprostowana, nie męcząca, w miarę gładka praca skrzyni biegów, nic tylko przemierzyć cała Afrykę! Na torze ujawniły się sportowe ambicje tego motocykla. Ale i sportowe zużycie, czymś te 122 konie trzeba napoić. Tankowanie jednak napawa mnie niepokojem. Przecież połowa benzyny sprzedawanej w RPA produkowana jest z węgla kamiennego, czy układ zasilania „ski” rozpozna inne paliwo? Chyba tylko mnie to przyszło do głowy, wszyscy się uśmiechają, no to dalej jazda! Wjeżdżam na autostradę i obserwuję: gdy nadciąga motocykl, każdy samochód z kierownicą po niewłaściwej stronie, który blokuje prawy pas natychmiast usuwa się z pola widzenia. Z okien machają dzieci, czasem nawet dorośli. Czy ja trafiłam do raju? Niech ten sen się nie kończy…

 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze