Edyta Klim

Teresa „Tess” Chudecka łączy miłość do motoryzacji i podróży z tańcem

Teresa Chudecka zdecydowanie potrafi czerpać z życia garściami. Podróżuje po świecie, planuje swoje życie z dnia na dzień, walczy z przeciwnościami losu, a to wszystko daje jej właśnie poczucie szczęścia i spełnienia.

Jak zakiełkowała w Tobie ciekawość świata? Miałaś ją od dziecka, czy był moment przełomowy, gdy stwierdziłaś, że podróże to jest to, co Cię kręci?

Kocham podróże odkąd pamiętam. Jako dziecko tylko o nich marzyłam, ale jako nastolatka odbyłam swoje pierwsze autostopowe podróże po Polsce. W moją pierwszą zagraniczną podróż wybrałam się tuż po maturze. Wsiadłam do mojego starego VW Polo i pojechałam do Niemiec, Austrii, a w drodze powrotnej również do Wrocławia. Od tego momentu wiedziałam, że podróże to coś, czemu chcę się poświęcić. Na studiach wyjeżdżałam w każdej wolnej chwili, nawet w okresie sesji zabierałam notatki i jechałam w jakieś ciche i spokojne miejsce. Konieczność nauki była wymówką do przemieszczenia się. Kocham ruch, zmiany i mam w sobie olbrzymią chęć poznawania.

A motoryzacja od zawsze Cię interesuje?

Motoryzacja tak, od zawsze. Pierwszy raz siedziałam za kierownicą samochodu mając zaledwie kilka lat, u mojego taty na kolanach. Ten samochód pamiętam do dzisiaj – Audi Coupe B2, kiedy tata go sprzedał, płakałam. Postanowiłam, ze kiedyś kupię takie Audi. Po kilkuletnich poszukiwaniach znalazłam je w trakcie mojej autostopowej podróży do Niemiec i popłakałam się ze szczęścia. Wróciłam do Polski tym samochodem, zabierając przy tym autostopowiczów.

Na dzień ukończenia 18 lat czekałam jak na prezent i nie chodziło bynajmniej o legalne picie alkoholu, ale o prawo jazdy.

Pasja motocyklowa powstała wcześniej czy później?

Zdecydowanie później. Kiedyś mogłabym zamieszkać w samochodzie, dzisiaj jest jeszcze motocykl… Mój tata był motocyklistą – podobno, bo ja tego nie pamiętam. Sprzedał motocykl, kiedy byłam jeszcze mała. Zmienił też o nich zdanie i swoim dzieciom mówił, że to coś, czego nigdy nie powinni dotykać. Wierzyłam mu, bo miałam swoje samochody.

Dopiero kilka lat temu, zadzwonił do mnie mój motoryzacyjny przyjaciel mówiąc, że kupił sobie motocykl i za chwilę przyjedzie, żeby mi go pokazać. Jak go zobaczyłam – jeszcze tego samego dnia zapisałam się na kurs! To była późna jesień. Egzamin zdałam w grudniu, a na początku sezonu miałam już swojego Fazera. Pomiędzy mną a motocyklami zaiskrzyło tak mocno, że nie byłam w stanie tego opanować. Na nic zdały się namowy taty i przekonywanie, że to niebezpieczne. Po prostu nie umiem bez nich żyć! Poza tym, co dają mi samochody, motocykl daje mi jeszcze taką nieograniczoną wolność. Pozwala poczuć zmieniające się zapachy, popatrzeć na świat z innej perspektywy, wyzwala większą adrenalinę.

Jakimi motocyklami do tej pory jeździłaś i jak je wspominasz?

Moim pierwszym motocyklem była Yamaha Fazer. Pierwszym, kiedy nie miałam jeszcze doświadczenia. Przeżyliśmy razem wiele, ponieważ w tym okresie dojeżdżałam nim na studia do Warszawy. Prawie z niego nie schodziłam (śmiech). Mój pierwszy sezon to 11 tysięcy kilometrów, nie mało jak na początkującą motocyklistkę, jeżdżącą tylko po Polsce i ewentualnie Czechach. Fazer wybaczał wiele błędów początkującego, jednak był trochę za ciężki jak na początek. Musiałam go też obniżyć, co znacznie wpłynęło na stabilność jazdy, szczególnie w zakrętach. Mimo wszystko wspominam go bardzo dobrze.

Później wyjechałam z Polski i w trakcie moich kilkumiesięcznych obecności ratował mnie kolega, który miał motocykl, ale nie miał prawa jazdy. W taki sposób dostałam kluczyki do Hondy NC700. Najpierw przeraziła mnie jej niska moc i maksymalna prędkość. Szybko jednak przekonałam się, że jest to idealny motocykl na miasto, no i przekonało mnie jego spalanie – kiedy go tankowałam i pokazywało mi ok. 3l/100 myślałam, że coś się zepsuło (śmiech).

Kolejne motocykle były poza Polską, ale to głównie Enduro, ponieważ w Ameryce Południowej są one najbardziej popularne. To też wpłynęło na zakup mojego obecnego motocykla – Aprilia Pegaso Strada 650. Wiedziałam już, że nie chcę sportowego motocykla, a taki, co bez problemu zjedzie z asfaltu i odnajdzie się na gorszych drogach. Bardzo zależało mi na wygodnej pozycji i pewności, że ten motocykl będzie służył mi nie tylko na mieście, ale również zabierze mnie w podróż przez Bałkany. Moja, trochę sportowa żyłka zamieniła się w chęć wjeżdżania w bezdroża. No i start w Dakarze za 20 lat, więc zaczęłam przygotowania od już, czyli od dobrania odpowiedniego motocykla (śmiech). Większość modeli enduro jest dla mnie zbyt wysoka, a jeździłam kiedyś na takiej Aprilii mojego kolegi i nawet trochę się z niego śmiałam, że taka wolna… Jednak to była najlepsza opcja z możliwych i jestem zadowolona! Pegaso świetnie sprawdza się na mieście i poza nim również. Na pewno nie nadążę za moimi motocyklowymi znajomymi, co trochę mnie wkurza, ale teraz ważniejsze są dla mnie inne rzeczy. Prędkość zamieniłam na oglądanie cudownych widoków i rozkoszowanie się nimi.

Na ile podróżujesz komunikacją ogólnodostępną, a na ile własnym samochodem/motocyklem? I dlaczego, i kiedy wybierasz dany środek transportu?

W normalnym życiu (kiedy nie jestem w podróży) bardzo rzadko jeżdżę komunikacją miejską. Zdecydowanie wolę własne środki transportu. W ładną pogodę wybieram motocykl bądź rower (bo wciąż uwielbiam sport i ruch). Czasami, kiedy szkoda mi Audi, zabieram je na przejażdżkę, ale to raczej dla przyjemności przejechania się nim. Dopiero zimą Audi całkowicie wraca do moich łask. Jeśli jadę gdzieś dalej – również wybieram motocykl. Przez rok studiów, kiedy mieszkałam we Wrocławiu a studiowałam psychologię biznesu w Warszawie, jeździłam tą trasą co dwa tygodnie na motocyklu. Nigdy nawet nie próbowałam przeliczać tego na pieniądz, bo nie umiałam się rozstać z moim motocyklem.

A podczas dłuższych podróży zagranicznych?

W trakcie dłuższych podróży znaczenie częściej korzystam z transportu publicznego, jednak kiedy tylko mogę, usiłuję go omijać i szukam innych alternatyw – w Hiszpanii przeszłam pieszo prawie 900 km, w Brazylii latałam motolotnią, w Argentynie i w Kolumbii znajomi pożyczyli mi motocykl. Kiedy tylko mogę, wybieram również autostop bądź łodziostop, chociaż na ten ostatni raczej już się nie zdecyduję z powodu choroby morskiej.

Czy Twoim zdaniem autostop jest bezpieczną formą podróżowania dla kobiety?

Jak każda inna forma (śmiech). Oczywiście należy mieć na uwadze względy bezpieczeństwa i nie wsiadać do samochodu z kilkoma mężczyznami, bądź kimkolwiek, kto wydaje się podejrzany. Przejechałam autostopem prawie całą Argentynę, Urugwaj, dużo europejskich państw i nigdy mi się nic nie stało, a jedyna nieprzyjemna sytuacja spotkała mnie w Hiszpanii (tam akurat autostop jest zakazany). Mimo wszystko uważam, że jest to super przygoda, a na świecie jest wciąż dużo dobrych ludzi, którzy zabierają stopowiczów – sama tak robię.

Ile lat już podróżujesz i ile celów już zdobyłaś?

Podróżuję od 7 lat, ale na początku były to podróże weekendowe. Swoją pierwszą dłuższą podróż odbyłam 4 lata temu, rzuciłam wtedy pracę i wyjechałam na 2 miesiące do Anglii. Półtora roku temu, dzień po ukończeniu studiów, znów rzuciłam pracę i zaczęłam swoją najdłuższą podróż, która tak naprawdę dopiero się zakończyła (a może nawet nie, bo ciągle gdzieś wyjeżdżam).

Byłam w ponad 30 krajach, jednak nie liczę zdobytych celów i nie spieszy mi się w podróży. Wolę poznać coś dobrze, zagłębić się w życie ludzi, poznać kulturę, niż pojechać gdzieś na tydzień i później opowiadać jak dobrze znam dane miejsce (śmiech). Ewentualnie do moich celów mogę zaliczyć listę marzeń…

Który kraj i jego kultura zachwycił Cię najbardziej? Chciałabyś w nim mieszkać czy stawiasz na kraj ojczysty?

Były dwa: Hiszpania i Brazylia.

Brazylia zachwyciła mnie swoimi kolorami, ludźmi i tańcem. Tam nawet trawa jest bardziej zielona, a ludzie wiecznie uśmiechnięci, żyjący muzyką i tańcem. Szczególnie taniec odgrywa w ich życiu bardzo ważną rolę. Nie bez powodu przez cały rok przygotowują się do karnawału. To również najpiękniejsze plaże i dżungla. W Rio de Janeiro na basen, który był w centrum miasta, przychodziły małpy, które wcale nie bały się ludzi. Tam społeczeństwo i technologia miesza się z dziewiczą dżunglą i niezniszczoną jeszcze przyrodą. Brazylia niestety ma też drugą twarz, tą niebezpieczną. W miastach nie chodzi się samemu po nocach i to jeden z czynników przez które nie chciałabym tam zamieszkać. Drugim są tropikalne choroby. Na własnej skórze przekonałam się jak bardzo są niebezpieczne i wolę ich unikać.

Hiszpania z powodu pięknych krajobrazów, wiecznego słońca, które zdecydowanie wydłuża sezon motocyklowy (na południu Hiszpanii można jeździć cały rok).  Hiszpanie są też bardzo otwarci i przyzwyczajeni wspólnego spędzania czasu – zapraszają się do domów, razem gotują, chodzą na plaże. Są też bardzo rozrywkowi i rodzinni. Mieszkałam tam prawie przez rok i w przyszłości planuję powrót. Co nie oznacza, że na stałe, ponieważ wciąż doceniam Polskę – do której zawsze wracam z wielkim sentymentem.

To jakie masz plany w tym roku?

W tym roku postanowiłam trochę odpocząć (praca na etacie). Chcę napisać książkę z podróży, a do tego też potrzeba czasu. Jestem też trochę zmęczona wieczną niestabilnością, tym że nie wiem, gdzie będę spała kolejnej nocy i co jadła. Ale to tylko chwilowe. Myślę, że rok odpoczynku wystarczy, abym miała wystarczająco dużo siły na kolejne podróże, zresztą już przeglądam oferty biletów do Meksyku (śmiech). Chwilowo również skupiam się na podróżach po Polsce, ale trochę Europy też będzie. Pozostałe plany poza pracą, wciąż są związane z podróżami, bo  nawet nauka języka jest przygotowaniem do kolejnych destynacji.

A dalekosiężne marzenia i plany?

Marzenia? Kiedyś powiedziałam, że będę zwiedzać świat i pisać książki. Świat już zwiedzam, książkę niebawem napiszę, więc moje największe marzenie jest bliskie realizacji. Mimo wszystko nie chciałabym na tym poprzestać. Mam listę marzeń do której realizacji dążę, choć wiem, że nigdy mi się nie uda spełnić ich wszystkich, bo ciągle dopisuję kolejne. Człowiek, który nie ma marzeń jest pusty…

Masz takie swoje TOP5 krajów, które musisz jeszcze odwiedzić

Kuba. Już kilka razy chciałam odwiedzić Kubę i zawsze coś krzyżowało moje plany. Ta wyspa to istna kumulacja – wulkan tańca i motoryzacji. Jak najszybciej chcę dogłębnie poznać korzenie salsy kubańskiej i pojeździć po wyspie Fordem Thunderbirdem (śmiech).

Meksyk. Marzy mi się Meksyk, ale ten mniej znany, mniej komercyjny, może nie do końca tam, gdzie ludzie znikają nawet w biały dzień. Mam dużo znajomych z Meksyku i strasznie podoba mi się ich kultura (kilka tygodni temu, kiedy byłam w Norwegii poznany przypadkowo Kubańczyk powiedział mi, że Kuba i Meksyk należą do Ameryki Południowej. Skoro odwiedziłam już prawie wszystkie kraje tego kontynentu, o nich też nie mogłabym zapomnieć!)

Tanzania. W swoich podróżach podążam za tańcem, a on zawsze przenosi mnie do Afryki. To tam powstały podstawy większości latynoskich tańców, które zostały przywiezione przez niewolników. Chciałabym również wejść na Kilimandżaro i pojeździć jeepem po pustyni.

Stany Zjednoczone. Właściwie nie ciekawią mnie, aż tak – może mylnie wydają mi się podobne do Europy, za to kusi mnie przejechania słynnej Route 66 na motocyklu. Tańczę również Salsę LA, która powstała w Los Angeles, więc znów chciałabym upiec dwie pieczenie na jednym ogniu (śmiech).

Bałkany. To chyba będzie w najbliższym czasie – taką przynajmniej mam nadzieję. Tylko tam nie widzę innej opcji, niż na motocyklu. Bałkany (te mniej znane i odwiedzane) muszą być przepiękne. Powojenna mentalność ludzi, jeszcze nie do końca jest „skażona” naszą cywilizacją i to wielkie przywiązanie do kultury ludowej. Na pewno będzie też dużo tańca.

Opowiedz o swojej przygodzie z Rajdem Dakar, w jakiej roli? Jak Ci się podobało?

Dakar był jednym z moich marzeń. Najpierw chciałam go zobaczyć, a później w nim wystartować. Kiedy się zaczynał, akurat byłam w Argentynie. Ten kraj jednak nie jest taki mały… Do Buenos Aires miałam 1000 km i żadnych pieniędzy na autobus, bo mnie okradli. Przejechałam ten dystans autostopem wierząc w to, że jakoś uda mi się dostać do ekip i sponsorów, choć na żadnego maila nie dostałam odpowiedzi. Nie poddałam się! W dzień rozpoczęcia Dakaru pojechałam na miejsce, stałam na trybunach i mocno wierzyłam w to, że mi się uda! Po kilku godzinach na słońcu zobaczyłam mijającą mnie koszulkę z orzełkiem (nie była czerwona a czarna). Mimo wszystko podbiegłam do jej właściciela i zagadałam po polsku – to był Sebastian Rozwadowski. Zaczęliśmy rozmowę. Powiedziałam mu, że bardzo chciałabym się dostać do strefy kierowców, a on bez chwili zastanowienia zabrał mnie tam ze sobą. Odbyliśmy ciekawą rozmowę, opowiedział mi o tym, jak on sam znalazł się tam prawie przez przypadek (był pilotem w litewskiej załodze) i, że dla niego nie jest ważny tylko wyścig, ale również pokazanie, że Polacy i Litwini są braćmi. Później odwiedziłam motocyklową część polskiej ekipy. Zobaczyłam jak wyglądają motocykle. Kierowcy opowiedzieli mi o nich, a ja zapewniłam, że tam kiedyś wystartuję, a dokładniej za 20 lat, bo podobno tyle potrzebuję na przygotowania (śmiech).

Największą niespodzianką Dakaru jednak nie była dla mnie polska ekipa, ale to co wydarzyło się później. Przez przypadek poznałam jednego z organizatorów – Ricardo. Zaczęliśmy rozmowę i powiedziałam mu o tym, jak bardzo chciałabym dołączyć do ekipy. On bez żadnego zastanowienia popatrzył na moją lustrzankę i zapytał, czy umiem robić zdjęcia, bo mogę być nieoficjalnym fotografem ekipy holenderskiej. Nie żartował. Od razu dostałam opaskę, z którą mogłam wchodzić w każde miejsce, poznałam moją nową ekipę, powiedział co mam spakować i uprzedził, żebym nie liczyła na żadne wygody. Spędziłam z nimi dwa dni i wymiękłam… Odpuściłam Dakar i poleciałam do Ushuaia bo tam czekał już na mnie mój przyjaciel. Dzisiaj trochę żałuję, bo wiem, że pewne okazje nigdy się nie powtarzają. Ale z Ricardo wciąż jestem w kontakcie i wierzę w to, że niebawem do nich wrócę i zostanę na całym Dakarze!

Czym jest dla Ciebie taniec i jak wpadłaś na to, by łączyć go z podróżowaniem?

Tańczę też od zawsze – to jedna z moich największych pasji w życiu (sama nie wiem w jakiej kolejności ustawić te swoje pasje). Podróżując po świecie zawsze szukałam miejsc do tańczenia, zauważyłam, że taniec jest uniwersalnym językiem łączącym ludzi bez względu na bariery komunikacyjne… Zdumiewa mnie jego zbawienne działanie na nasze samopoczucie, a często na całe życie. Taniec bywa początkiem głębszych zmian, tworzenia relacji, budowania własnej tożsamości. Punktem wyjścia moich podróży śladami tańca była chęć lepszego poznania salsy. Szybko okazało się jednak, że równie ciekawych tańców jest bardzo dużo i są fascynujące! Chciałam je poznać, nauczyć się ich, zbadać ich korzenie i zrozumieć, co dają ludziom. Poznawanie tańca i jego kultury pochłonęło mnie całkowicie jako podróżnika i jako psychologa, ponieważ pozwala to zrozumieć wiele ludzkich zachowań i przemian.

Taniec udało Ci się połączyć także z motocyklem?

Udało! Choć może się to wydać dość dziwne, to te dwie rzeczy całkiem nieźle do siebie pasują. Często kręcę taneczne filmy, pokazujące najważniejsze miejsca, jakie odwiedzam. Tym razem postanowiłam pokazać moje najważniejsze pasje i ukochany Wrocław. Tak powstał taneczny film motocyklowy, na którym przy wrocławskim Kościele Garnizonowym (miejscu spotkań motocyklistów) tańczę salsę. Największym wyzwaniem było znalezienie tańczącego motocyklisty, ale to również się udało.

A jak udaje Ci się codzienne życie/obowiązki/pracę łączyć z podróżami?

Nie lubię tego pytania (śmiech), bo nie łączę obowiązków z podróżami. Tzn. na moją pierwszą długą podróż odłożyłam pracując na etacie, potem rzuciłam poukładane życie i wyjechałam. Kiedy pieniądze się kończyły, pojechałam pracować do Luksemburga, bo za jeden miesiąc pracy tam, mogłam przez kilka miesięcy podróżować. Dodatkowo znalazłam sponsora, który wspomógł mnie finansowo. Zawodowo spełniam się pisząc bloga i artykuły podróżnicze, a w planie jest też książka. W międzyczasie planuję powrót na etat, ale sama nie wiem na jak długo. 

Szanuje życie, jednak wiem, że mam je tylko jedno. Nie chciałabym się obudzić pewnego dnia i pomyśleć, że źle je przeżyłam. Wręcz przeciwnie – chcę żyć tak, abym mogła cieszyć się każdym dniem. Nie oznacza to tylko życia dniem dzisiejszym, jednak rozkoszowanie się nim na tyle na ile można. Staram się nie marnować go na rzeczy, które nic do niego nie wnoszą i mnie nie rozwijają…

Czasami w trakcie swoich podróży mówiłam: „w moim normalnym życiu” – mając na myśli, życie w jednym miejscu i pracę na etacie. Dopiero po powrocie uświadomiłam sobie, że moje normalne życie było tam, w podróży. Codziennie zaczynając dzień z niewiadomą, planując wszystko z dnia na dzień i walcząc z wieloma przeciwnościami, ale za to z wielkim poczuciem szczęścia. Teraz na nowo uczę się, jak to jest mieć własne łóżko, okno, własne cztery ściany. Uczę się też gotować, bo już prawie zapomniałam jak to się robi. 

Powiedz, po co właściwie podróżować? Dlaczego warto?

Podróże to nie tylko przemieszczanie się, ale również odkrywanie i poznawanie. Każda nowa wiedza, a tym bardziej ta „doświadczona” – daje nam inny punkt widzenia i pozwala nam lepiej zrozumieć świat. Podróżowanie pomaga w budowaniu zaufania do ludzi, bo często jesteśmy na nich zdani, ale również zabija w nas egoizm, gdy widzimy jak mało inni mają i jeszcze się tym dzielą. Podróże pozwalają również na poznanie siebie, ponieważ dowiadujemy się, jak zachowujemy się w nietypowych sytuacjach. Budują również poczucie własnej wartości, bo przecież nie ma rzeczy niemożliwych!

Przygody Tess możecie śledzić na jej stronie: http://www.adventuretess.com

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze