Spełniając marzenia taty… Rozmowa z Beatą Bublewicz

Beata Bublewicz - posłanka na sejm RP, córka Mariana Bublewicza, wspaniałego człowieka i szanowanego sportowca. Odziedziczyła po nim uśmiech, pozytywne nastawienie do życia i dążenie do poprawiania świata. Zamieszczamy pierwszą część jej niezwykłej historii, w której opowiada nam o swojej działalności w sejmie oraz o programach dotyczących poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach.

Spotkałyśmy się tuż po pierwszym dniu kongresu Europejskiej Partii Ludowej. Jak to się stało, że trafiłaś do świata polityki?

Beata wraz ze swoim ukochanym tatą Marianem Bublewiczem i kibicami
Z archiwum Beaty Bublewicz

– Właściwie większość spraw, które dzieją się w moim życiu zawodowym kiedyś omawiałam z moim tatą. Był takim rodzicem, który zawsze rozmawiał ze swoim dzieckiem poważnie. Czas mieliśmy dla siebie głównie wieczorem, gdy tato załatwił już swoje sprawy, ja kończyłam się uczyć. Pytał jakie są moje przemyślenia, co tam w szkole, jakie mam plany, czy marzenia. Kiedyś powiedział: „wiesz – ty mogłabyś być dobrym politykiem”. Sam był zafascynowany wszystkim, co się działo w Polsce po 1989 roku, tym bardziej, że zawsze uważał, że kiedyś będzie tutaj demokracja, że będzie normalnie. Plan był taki, że to albo on – jak zakończy swoją karierę sportową – zostanie politykiem, a ja będę mu pomagać, albo ja się tym zajmę. Od zawsze lubiłam działać społecznie, byłam w samorządzie szkolnym i chętnie angażowałam się w różne akcje. Kiedy wspólnie zaczęliśmy myśleć o polityce, tato zginął, a ja odłożyłam swoje plany na półkę. Zajęłam się prowadzeniem firmy, bo musiałam zarabiać na życie. Później wyszłam za mąż, urodziłam dziecko. Niebawem zdałam sobie sprawę, że to nie jest ta droga, którą chcę podążać. Bardzo kocham motoryzację, lubiłam prowadzić firmę z nią związaną, ale nie miałam do tego takiego serca, jakie powinnam mieć. Wtedy postanowiłam sprzedać przedsiębiorstwo, skończyć studia i poświęcić się polityce. Wkrótce postanowiłam wystartować w wyborach w 2005 roku. Nie mogłam żyć ze świadomością, że nie spróbowałam. Dostałam się do parlamentu i to z ostatniego miejsca na liście! To efekt ogromnego zaufania, jakim obdarzyli mnie ludzie. Moi konkurenci zarzucali, że udało się dzięki tacie. Uważam, że to wspaniała sprawa mieć takich rodziców, którzy nawet kiedy ich już nie ma na świecie, to ludzie dalej ciepło ich wspominają, a nawet dają szanse ich dzieciom na wykazanie się pracą na rzecz społeczeństwa. Jestem dumna z mojego taty i wdzięczna za to, że pozostawił mi po sobie to, co najcenniejsze – dobrą i piękną pamięć. Ważny jest też fakt, że mieszkańcy mojego regionu (woj. warmińsko-mazurskie) znali mnie także z prowadzonych wcześniej działań – założyłam w 2000 roku Fundację im. Mariana Bublewicza, która pomaga Zespołowi Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego. Drugie wybory okazały się bardziej stresujące; to był dla mnie sprawdzian z tego, co udało mi się zrobić w trakcie poprzedniej, skróconej kadencji. Miałam już na swoim koncie stworzenie ogólnopolskiego programu pilotażowego „Przeciwdziałanie poprzez sport agresji i patologii wśród dzieci i młodzieży”, a także wiele konkretnych działań na rzecz różnych grup społecznych. Myślę, że miało to wpływ na fakt, że wyborcy zaufali mi po raz drugi i dzięki nim uzyskałam trzeci wynik w okręgu. To wielka radość dla mnie, ale jednocześnie ogromna odpowiedzialność, bo wiem, że ludzie pokładają we mnie nadzieje, a ja bardzo się staram by ich nie zawieźć .

Podczas pracy w sejmie
Z archiwum Beaty Bublewicz

Przed Tobą kolejne trudne miesiące związane z polityką.

 

– Tak, teraz zdecydowałam się kandydować do Parlamentu Europejskiego. Tam przecież decyduje się o tym, co jest teraz dla nas najważniejsze. Od kilku lat możemy realizować programy i projekty dotyczące wszystkich dziedzin życia – od dróg, przez akcje kulturalne, kończąc na fotelu dentystycznym. Żałuję tylko, że tak mało osób deklaruje udział w tych wyborach. Będę kandydować z trzeciego miejsca i zobaczymy – jeśli ponownie wyborcy postanowią powierzyć mi tak ważne zadanie, to będę je wypełniać najlepiej jak potrafię.


Wspomniałaś o programie dotyczącym agresji wśród dzieci, ale angażujesz się także w inne akcje.

– Przewodniczę Parlamentarnemu Zespołowi ds. Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Wyznaczyliśmy sobie trzy główne obszary prac. Główny to działania zmierzające do bezpieczeństwa osób niechronionych, które są uczestnikami ruchu drogowego, czyli pieszych i rowerzystów. Skupiamy się na wspieraniu i kontroli projektów dotyczących wydzielenia osobnych miejsc dla nich, ciągów pieszych i rowerowych, by oddzielić je od ruchu samochodowego i zastosować tam, gdzie najczęściej zdarzają się wypadki. Modernizacja wszystkich dróg jednocześnie jest niestety niemożliwa. Nie mamy szansy stworzenia od ręki kilkuset kilometrów dróg rowerowych, ale krok za krokiem, wspierając działania samorządów oraz różnych instytucji, będziemy wdrażać rozwiązania proste, ale skuteczne.

Wiele podróżujesz, zatem widzisz, jaki jest naprawdę stan polskich dróg. Gdzie szukać przyczyn tak beznadziejnej sytuacji?

– W ubiegłym roku rząd oddał do użytku ponad trzysta kilometrów dróg, w tym prawie sto kilometrów to autostrady, reszta to drogi ekspresowe i obwodnice. To faktycznie nie jest dużo, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że wszystkie poprzednie ekipy po macoszemu traktowały budowę dróg. Problem ten nabrzmiał jakieś trzy lata temu, kiedy przelała się czara goryczy i niezadowolenia społecznego. Od grudnia 2007 roku do kwietnia tego roku podpisane zostały umowy na 760 km dróg i autostrad, a kolejne są w trakcie akceptacji. W poprzedniej kadencji sejmu, był czas, że praktycznie przez rok nie podpisano żadnej umowy, miesiącami weryfikowano kontrakty doszukując się nieprawidłowości. Firmy budowlane odwoływały się, bo w efekcie kwestionowania umów nie znaleziono żadnych błedów. Podpisano oczywiście kolejne kontrakty, na wykonanie dokładnie tych samych odcinków dróg, ale już znacznie drożej, bo wzrosły koszty. Dłużej tak być nie mogło!

Z archiwum Beaty Bublewicz

Oprócz dziurawych dróg postrachem są także pijani kierowcy. Jakie są efekty Twoich działań przeciwstawiających się wsiadaniu za kierownicę po spożyciu alkoholu?

 

– W moim rodzinnym Olsztynie Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego w Polsce, należące do Global Road Safety Partnership (GRSP) wprowadziło pilotażowo we współpracy z samorządem i policją, program „Piłeś – nie jedź”. Jest to międzynarodowy projekt i koordynacja wielu działań jednocześnie – to wzmożone kontrole policji, badania ilościowe i jakościowe, szkolenia dotyczące odpowiedzialnej sprzedaży alkoholu w dyskotekach i pubach np. jeśli ktoś pije alkohol w pubie, to osoby pracujące w takim lokalu są specjalnie przeszkolone i powinny zasugerować mu zamówienie taksówki i zostawienie samochodu na parkingu lokalu. Łączy się to ze zmianą myślenia u osób sprzedających alkohol, że też są współodpowiedzialni za to, że ktoś pijący alkohol później wsiądzie za kierownicę – tu trzeba od razu działać! Każde uratowane życie to skarb, to kolejna rodzina, uratowana od tragedii utraty bliskiej osoby… nikomu nie trzeba tłumaczyć, że warto!

Co zatem może dać Unia Europejska polskim drogom?

– Unia już daje. Przede wszystkim środki na dofinansowanie ich budowy oraz możliwość wdrażania sprawdzonych, dobrych rozwiązań z zakresu BRD. Chcemy jako zespół parlamentarny ds. BRD, żeby celem polskiej prezydencji w UE była właśnie poprawa stanu bezpieczeństwa ruchu drogowego. Zajmujemy niestety drugie miejsce w UE, pod względem liczby zabitych na drogach (5.536 osób w 2007 r.). Rocznie straty Polski z tytułu wypadków drogowych wynoszą ok. 2 % produktu krajowego brutto (PKB)! Koszt społeczny jednej zabitej osoby to prawie 1 mln złotych, nie mówiąc o kosztach niepoliczalnych, bo związanych z tragedią, którą przeżywa rodzina ofiary. Musimy dążyć do tego, żeby zmniejszyć liczbę wypadków i ofiar. Jesteśmy postrzegani na świecie przez turystów jako kraj, po którym lepiej nie podróżować samochodem, bo to grozi śmiercią. Ambasady innych krajów ostrzegają swoich obywateli przybywających do Polski, że nasze drogi są bardzo niebezpieczne. Mój region (Warmia i Mazury), atrakcyjny, żyjący z turystyki i rolnictwa jest najgorzej skomunikowany w całej Europie. To granica UE, a jesteśmy najgorzej dostępni, a co gorsza – postrzegani jako niebezpieczni w ruchu drogowym. To naprawdę ważne, by zmienić przyczyny takiego myślenia i jednocześnie wizerunek naszego pięknego kraju.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze