Edyta Klim

Spełniając marzenia łączy kobiecość z motoryzacyjnym pazurem

Monika (@pyskata_zmija) wytrwale dąży do wyznaczonych celów, choć czasami pod prąd. Sportowy motocykl stał się jej siłą napędową, a swoją zmysłowość i kobiecość odkrywa na zajęciach pole dance.

Ile lat już jesteś motocyklistką i od czego to wszystko się zaczęło?

To mój czwarty sezon jazdy. Zaczynałam jako „plecak”, jeździłam tak jakieś pół roku i wtedy stwierdziłam, że chce jeździć jako kierowca! Kupiłam swój pierwszy motocykl w lutym (a dokładnie 14 lutego), nie mając jeszcze prawa jazdy. Mało tego… kupując motocykl, nawet nie usiadłam na niego, musiałam kierować się głównie jego wyglądem (śmiech). Szukałam motocykla na kategorię A2, a że nie chciałam żadnego nakeda, tylko coś sportowego – to nie miałam dużego wyboru.

Zawsze słyszałam, że nie poradzę sobie z motocyklem, bo jest za ciężki i za duży dla mnie (mam 159 cm wzrostu). I fakt, początki były trudne, ale nie poddałam się! Poszłam na prawo jazdy i tam nauczyłam się wszystkiego, ponieważ nigdy nie jeździłam sama. O ile zdobycie uprawnień nie było wielkim wyzwaniem, to już samodzielna jazda na początku tak. Musiałam się przyzwyczaić do tego motocykla i nauczyć nad nim panować. Jak już pojeździłam trochę, to zakochałam się w tym i nie wyobrażam sobie teraz, że kiedykolwiek wrócę na „plecak”.

Rodzina i znajomi wspierali Cię w Twoich decyzjach?

Rodzice byli przeciwni temu, żebym zaczęła jeździć. Uważali, że nie dam sobie rady, jestem za mała i za słaba, żebym sobie poradziła z tak ciężkim sprzętem. Mama jak to mama, troszkę pogadała i darowała sobie rozmowy na ten temat (wiedziała, że i tak postawię na swoim). Bardziej tata nalegał na to, żebym odpuściła. Poniekąd go rozumiałam, bo sam kiedyś był motocyklistą i miał wypadek – na szczęście nic mu się nie stało, ale od tamtej pory nie jeździł. Chciał mnie odwieść od zakupu motocykla, ponieważ bał się o mnie. Za to znajomi wspierali mnie, mówili, że muszę dążyć do celu i dam sobie radę. Za co bardzo im dziękuję.

Co Cię kręci w motocyklach najbardziej?

Uwielbiam wsiąść na motocykl, włączyć sobie muzykę i jechać przed siebie bez celu. Tak po prostu wsiąść, odciąć się od wszystkiego i od wszystkich. Wtedy nie myślę o niczym innym, tylko o jeździe. Wyłączam się, zapominam o zmartwieniach i sprawach, które muszę ogarnąć. Lubię też czuć tę adrenalinę, związaną z jazdą – lubię czasem poczuć prędkość. Kto z nas tego nie lubi? Pewnie znajdą się i tacy, jednak większość motocyklistów lubi sobie czasem odkręcić mocniej manetkę i w tym ja. Wtedy liczę się tylko ja, motocykl i adrenalina. Lubię słuchać odgłosów silnika i wydechu, lubię zapach palonej gumy. Uwielbiam patrzeć jak ktoś lata na „gumie”, chociaż sama jeszcze się nie odważyłam, ale mam nadzieję, że to się zmieni…

Bliskie Ci są wypady dalekie czy bliskie? Sama wolisz jeździć czy w ekipie?

Jak już wspomniałam – lubię jeździć sama, żeby pomyśleć i się odstresować, bez konkretnego celu. Chętnie jeżdżę też z jakąś małą grupą, żeby coś pozwiedzać, pooglądać krajobrazy i odwiedzić miejsca, w których nie byłam jeszcze. Lubię jeździć w długie, jak i w te krótkie trasy. Niezależnie od tego, każda przejażdżka jest fajna – gdy jadę 500 km, żeby obejrzeć ruiny budynku, a nawet te 3 km po bułki do sklepu, gdzie trzeba dłużej się ubierać niż jechać (śmiech).

Jaki masz obecnie motocykl i dlaczego go wybrałaś?

Obecnie mam Suzuki GSXR 600 K7 – przesiadłam się na niego z Kawasaki er6f z 2009 roku. To są kompletnie dwa różne motocykle, różna praca silnika i pozycja na motocyklu. Kawasaki kupiłam na pierwszy motocykl, bo skradł moje serce. Jak wspomniałam, nie robiłam nim nawet jazdy testowej w dniu zakupu, bo po pierwsze nie miałam uprawnień, a po drugie – warunki w lutym nie były sprzyjające. Po zrobieniu prawa jazdy jeździłam nim dwa sezony. Pozycja na nim była bardzo komfortowa, bo siedzi się całkowicie prosto. Jedyne minusy były takie, że byłam na niego troszkę za niska oraz jego waga była znaczna (205 kg zalany płynami). Strasznie ciężko było mi manewrować na postoju i przy cofaniu. Brakowało mi czasem nóg i sił, musiałam kombinować z odpowiednim parkowaniem lub prosiłam kogoś o pomoc. Na szczęście udało się bez żadnej parkingówki (śmiech).

Gdy całe 72.1 KM w mojej maszynie zaczęło się robić dla mnie już mało zadowalające – postanowiłam kupić Suzuki GSXR 600 K7, bo to było moje marzenie od zawsze. Ciężko mi coś więcej powiedzieć, ponieważ to są moje pierwsze kilometry na tym motocyklu. Jednak już wiem, że to jest to i jestem w nim zakochana! Widzę ogromną różnicę w mocy, porównując z poprzednikiem i już wiem, że to był dobry wybór. Pozycja wprawdzie jest bardziej leżąca, ale ja od zawsze chciałam mieć sporta, więc wiedziałam z czym to się wiąże. Jest troszkę niższy od Kawasaki, co pozwala mi pewniej się czuć na postoju i w manewrach. Wiem, że jeszcze z „Suzi” musimy się lepiej poznać, ale mam pewność, że to był dobry zakup!

Jazda torowa Cię kręci? Z nowym nabytkiem chciałabyś tego spróbować?

Jeszcze nigdy nie miałam okazji jeździć po torze. Mam nadzieję, że w tym sezonie mi się uda pojechać, nauczyć dobrych nawyków i lepszej jazdy. Praktyka mi się przyda, a i nauczy lepszego panowania nad motocyklem. Może w przyszłości uda mi się też kupić drugi motocykl, typowo na tor, bo trochę szkoda obecnego na jakieś przygody. Trzeba dążyć do zamierzonych celów i po kolei spełniać marzenia.

Dobra kondycja też się pewnie przyda. Widzę, że ćwiczysz pole dance?

Od niedawna zaczęłam chodzić na zajęcia i spodobało mi się. Na pewno nie zrezygnuje z tego, tak samo jak z motocykla – będę dalej się w tym realizować. To jednak ciężki sport, na pierwszych zajęciach bałam się, że nie dam sobie rady z moją kondycją. Ale wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mogę tak myśleć i nie mogę się poddać, a dążyć do zamierzonych celów. Skoro daje sobie radę z taką maszyną, to i dam sobie radę na zajęciach! Chcę dalej szlifować swoje umiejętności na rurce i na motocyklu. Bardzo podoba mi się to połączenie – zmysłowość i kobiecość z pole dance i ten pazur z motoryzacji.

Jaka jest historia Twojego konta na Instragramie? Bo trochę „strach się bać” takiej pyskatej żmii (śmiech).

Nie ma się czego bać, bo ja nie gryzę i nie jestem jadowita (śmiech). „Pyskata żmija” to połączenie dwóch moich przezwisk. „Pyskata” to na mnie mówili w technikum, do którego chodziłam, a nazwał mnie tak jeden z nauczycieli (zawsze lubiłam na lekcjach delikatnie się odgryźć w formie żartu). Tak się przyjęło i znajomi z lat technikum nadal tak do mnie mówią. A „żmiją” to nazwał mnie kiedyś kolega w pracy i już tak zostało (nawet wytatuowałam sobie żmiję na ręku) lub zamiennie jestem „podłym gadem” (śmiech). Ale w sumie to prawda, bo bywam „pyskatą żmiją”, a czasem nawet „podłym gadem”, jednak zazwyczaj jestem miła i wesoła. Mówią o mnie: „Wredna, ale kochana” (śmiech). No cóż, taka już jestem…

Instagram: www.instagram.com/pyskata_zmija

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze