Edyta Klim

Rozważania plecaczka, czyli życie za plecami motocyklisty

Agata wiele lat broniła się przed bliższym kontaktem z motocyklami. Kiedy jednak jej partner motocykl zakupił - ich wspólne życie zupełnie się zmieniło i obrało kierunek wspólnej jazdy.

Jesteś chyba najbardziej rozpoznawalnym „plecaczkiem” w sieci. Motocykle kochałaś od dzieciństwa, jak to zwykle z tą pasją bywa?

Było odwrotnie! Od wielu, wielu lat zarzekałam się, że żadnych motocykli! Nigdy w życiu, nie ma opcji, że ja i motocykl? Jakieś jazdy? Nie, nie i raz jeszcze nie! A trzeba zaznaczyć, że o motocykle obijałam się na każdym kroku, bo mój brat od 15 roku życia kręcił się na dwóch kółkach po okolicy. Nie było zmiłuj i nie przekonał mnie ani na choppera, ani na ścigacza, ani nawet na Harley’a, którego plakat wisiał u mnie na ścianie w latach młodzieńczych. Obok motocykla spoko, na nim – zdecydowane nie! Proszenie, namawianie nie przynosiło efektów. Nie wiem na ile w tym całym „nie” rolę odegrały opowieści zza grobów o ginących motocyklistach, które słyszałam już od dziecka. Uchowałam się przez „x lat” bez konieczności wożenia tyłka na dwóch kółkach z warczącym między nogami silnikiem. Do czasu…

Przysłowie „Nigdy nie mów nigdy” w moim przypadku pokazało swoją trafność. A może po prostu życie udowodniło, po raz kolejny, że i tak zrobi co będzie chciało i udowodni swoją wyższość nad tym, co ja chcę od życia?

Czyli jednak był jakiś wyjątek. Kto jest Twoim kierowcą i na czym razem latacie?

W 2015 roku zostałam „plecaczkiem”… Mój życiowy partner nabył Yamahę DragStar 1100 Classic. Już rok wcześniej to zapowiedział, kupując „wiewióra” do kluczyków na jakimś zakopiańskim straganie i długotrwałymi rozmowami, ukwieconymi opowieściami o wietrze we włosach, skórzanych kurtkach z frędzelkami (które pasażerki uwielbiają) i mknięciem przez pola ku zachodzącemu słońcu na horyzoncie. A, że Mayky jest już dużym chłopcem i sam sobie buciki wiąże, to sam zdecydował o zakupie. Wiem jedno – ja też dorosłam do decyzji, żeby zostać motocyklową pasażerką. I wiem, że najważniejszą rzeczą, która pomogła mi ją podjąć jest zaufanie! Bez 101% zaufania nie zostałabym „plecaczkiem” i nie pozwoliłabym się wieźć, gdzie oczy poniosą…

Kiedy powstał pomysł na Twojego bloga?

Kiedy Mayky zajęty jest skupianiem się na: kierownicy, drodze, omijaniu dziur, pilnowaniu trasy, pojemności baku, prędkości, skrzyżowaniach, światłach, innych kierowcach, stanie licznika, mijanych stacjach benzynowych, kierunkowskazach, coś tam, coś tam – to „plecaczek” ma czas! Ma duuuuuużo czasu na przemyślenia i takie rozważania o życiu. W tym czasie oddaje się wolności, relaksowi, zwracaniu uwagi na przydrożne „cobytuzoabaczyć”, robieniu zdjęć i filmików z jazdy. I w czasie jednej w pierwszych motoprzygód, bodajże w drodze na Autostradę Sudecką, pojawiła się myśl: „A może by tak napisać, co tam w głowie się lęgnie?”. Od dziecka uwielbiam pisać, składać literki, łączyć słowa.

I masz o czym pisać?

Oczywiście. Staram się przelać na monitor to, co czuję, co myślę, co widzę. Nie opieram się na żadnych publikacjach, tylko piszę o swoich własnych instynktach samozachowawczych, podczas podróży. A dodatkowo chcę coś pokazać, zachęcić do tras, które pokonujemy, do miejsc, które zwiedzamy i do ludzi, których poznajemy.

Czy zawsze będziesz „plecaczkiem”? Myślałaś o zmianie perspektywy na tą zza kierownicy?

Myślałam. Ba! Nawet poszłam na kurs nauki jazdy kat. A. Ale po trzeciej lekcji jazdy, wciąż na pierwszym biegu, po prostej i przy mojej koślawej ósemce, instruktor wyszeptał: „Jesteś uroczym plecaczkiem, po co to zmieniać?”, czyli mówiąc wprost: „Nie nadajesz się”. Ale kto wie, może jeszcze podejmę wyzwanie. Tylko tak się zastanawiam czasem, że jakbym już została tą motocyklistką, to musiałabym się skupić na: kierownicy, drodze, omijaniu dziur, pilnowaniu trasy, pojemności baku, prędkości, skrzyżowaniach, światłach, innych kierowcach, stanie licznika, mijanych stacjach benzynowych, kierunkowskazach, coś tam, coś tam i kto by miał czas na układanie tych wszystkich rozważań „plecaczka”?

I zupełnie nie przeszkadza Ci, że nie masz władzy nad motocyklem? Są chwilę, kiedy zamierasz, bo nie wiesz, jak na daną sytuację zareaguje Twój partner?

Nie, zupełnie mi nie przeszkadza. Nie zamieram, choć czasami dreszczyki są. Jest zaufanie, o którym wspominałam. To taki bezpostaciowy twór codziennie, mozolnie dmuchany własnym zachowaniem, taki kieliszek napełniany sobą od nowa. Kiedy wsiadam za Maykyego, kiedy kładę mu dłonie na ramiona, kiedy łapę go w pasie i usadawiam się wygodnie – staję się z nim jednością. Jedno ciało, jedna bryła, no jednak dwa mózgi, bo ja się nie angażuję w to kierowanie, ale w rozważanie (śmiech). Scalamy się, stajemy się jednym i oddajemy swoje życie w ręce drugiej osoby, chyba jeszcze mocniej, niż w momencie: „…i nie opuszczę Cię aż do…”. I nie jest tak, że to tylko ja oddaję swoje życie w ręce kierowcy, ale i on oddaje mi swoje. Skoro jedność, to jedność. Zamierałabym chyba bardziej, gdybym to ja miała prowadzić! (śmiech)

Jak wygląda Wasz wspólny sezon, kiedy i gdzie wyjeżdżacie motocyklem?

Z racji pracy zawodowej i życia codziennego nie jesteśmy w stanie poświęcić każdego, wolnego momentu na podróże. Staramy się jednak, jak najwięcej wyrwać z sezonu. A że najczęściej są to weekendy, te krótsze i te dłuższe – to chcemy, jak najobficiej je wykorzystywać. Planujemy gdzie, kiedy i co można zobaczyć. Siadamy i wertujemy przewodniki, mapy, ciekawostki, potem ustalamy jak jedziemy, gdzie nocujemy, co zwiedzamy. Bardzo często jest tak, że z zaplanowanej podróży 40% zwiedzania jest niezaliczone, bo pogoda była boska, zakręty nas wzywały i aż grzech było pocić się w skórzanych portkach, zwiedzając np. stare chatki w sanockim skansenie.

To zawsze zaplanowane trasy, czy czasem i spontan? Jakie kierunki obieracie?

Spontan? No oczywiście, że jest spontan! Halo, halo mam wolny weekend, co robimy? To naprawdę dziwne pytanie – jasne, że jedziemy! Wtedy najczęściej Jura i okolice, a jak więcej mamy czasu, to tniemy na południe. Między nami mówiąc, Przełęczy Krowiarki mam już dość! (śmiech) Są jeszcze niespodzianki. To wtedy, kiedy Mayky coś planuje w tajemnicy, mi poleca się spakować, a potem jadę w nieznane i z każdym kilometrem czuję większe podniecenie, zgadując co też wymyślił? I to jest cudowne!

Najczęściej, oprócz Polski, wybieramy się do Czech i na Słowację. Uwielbiamy drogi naszych południowych sąsiadów, jeździmy raczej bocznymi, wąskimi dróżkami. Wijącymi się, krętymi i spokojnymi. Wtedy jest najwięcej czasu na rozważania.

Macie ze sobą komunikację w trasie? Wygłaszasz wtedy swoje rozważania, także na bieżąco?

Kiedy nie mieliśmy intercomu, ustaliśmy sobie sygnały: start, stop, kocham Cię, patrz na lewo, robal mnie udziabał, fajna kiecka na prawej, chce mi się siusiu, zwolnij, zwolnij natychmiast i inne, według własnego uznania i fantazji. I tak przez dwa lata zmagaliśmy się właśnie z wykrzykiwaniem do siebie takich słów – sygnałów, bo ze zdaniami czasem było ciężko. A człowiek chętnie w czasie jazdy by pogadał o tym, jak uniknąć efektu cieplarnianego, albo jak zapobiec wojnom na Dalekim Wschodzie, czy też po prostu, obgadał sąsiada i może nawet poświntuszył. No ale jak to zrobić, gdy muchy atakują migdałki, a wiatr wykrzywia zęby?

Coś trzeba było z tym było zrobić, a zaczęło się od planów na Czechy, bo przed nami było 1500 km. Mój partner nie wyobrażał sobie, że będę się darła w powietrze, cytując przygotowany plan podróży: „za 200 metrów skręć w prawo”… „trzymaj się lewego pasa”… „na rondzie 3 wyjazd”… „w to drugie lewo”… i tak dalej, i tak dalej. Zabawa w GPS-a bez zestawu intercomu bywa żałosna i często zawodzi łączność, a o wyprowadzeniu w pole nie wspomnę. Zakupiliśmy więc intercomy i teraz to rozmowy są na poziomie, pełnymi zdaniami, bez charczenia i łapania much, no poezja. Ale jest jeden minus… Nie można już sobie z nudów pośpiewać (śmiech). Za to Mayky stwierdził, że intercom ma wielką zaletę, bo jak za dużo mu rozważam, to po prostu robi „intercom disconnected” i ma święty spokój. Jego szczęście, że jeszcze z tego nie skorzystał!

Zdarzyło Ci się nudzić w trasie, albo zasnąć (bo ponoć to możliwe)?

Jazda każdym pojazdem staje się w pewnym momencie nużąca i monotonna, ba, nawet nudna, a senność przychodzi w oka mgnieniu. O ile, jako pasażerka w samochodzie mogę się jakoś zwinąć w kłębuszek i oddać marzeniom sennym, nieszczególnie przejmując się jazdą, tak na motocyklu nie ma takiej opcji!

Jak sobie radzę z sennością? Kiedy nadchodzi, wtedy prędziutko otwieram szybę, żeby pęd powietrza owiał mnie z każdej strony, aż do bólu zębów. Takie małe orzeźwienie pomaga. Niestety należę do kobiet ciepłolubnych, więc kask szybciutko zamykam, co powoduje, że za chwil kilka pojawia się znowu znużenie. Dobrze jest się wtedy zatrzymać, może wypić kawę (na mnie niestety nie działa), energetyk (działa na mnie rozweselająco), zrobić kilka przysiadów, jakiś truchcik. Ostatecznie to hotel, albo drzemka pod chmurką. Rozsądek to podstawa.

Jeździcie zawsze sami, czy również w większych grupach? Jak jest lepiej?

Sami. Myślę, że to w głównej mierze dlatego, że mamy nienormowany czas pracy, rodziny i późno rozpoczynamy motoprzygody. Nie mamy towarzystwa motocyklowego, bo nasi znajomi i przyjaciele, kiedy zakupiliśmy motocykl, nie dali się namówić na to samo. Czasami umawiamy się na małą rundkę z moim bratem. Jazda w grupie zobowiązuje do pewnych ustępstw. Nie mówię, że nie potrafimy się dostosować i może kiedyś pojedziemy w większym towarzystwie.

Nie narzekamy jednak na samotność w trasie, bo ma to swoje zalety. Jedziemy tam gdzie chcemy, kiedy chcemy i stajemy, wedle potrzeby. Nie mając własnego, sprawdzonego grona, najlepiej jeździ nam się we dwoje. W większy grupach to tylko na zlotowych paradach.

Starasz się zarażać swoją motocyklową pasją?

Myślę, że tak, ale nie chcę robić tego nachalnie, bo wtedy skutek jest odwrotny. Przecież sama nie dałam się zarazić motopasją przez lata i nie wsiadłam na motocykl z bratem, nawet na rundkę po podwórku! Nalegał, zapraszał, prosił, a ja nieugięta (śmiech). Potem znalazł się ktoś, kto ma magiczną siłę przekonywania i stało się. Dlatego nic na siłę!

Niedawno zostałam poproszona o spotkanie z dziećmi i opowiedzenie o swojej pasji. To było najwspanialsze spotkanie, jakie dane mi było dotychczas przeżyć. Te dzieciaki chłonęły moje opowieści z niekłamanym zachwytem, wszystkimi zmysłami, tak prawdziwie. Miałam możliwość pokazania im, że motocykliści to normalni ludzie, którzy mają domy, rodziny, pracę, a jednocześnie wybrali taką pasję. Chciałam im, tak w ich dziecięcy sposób powiedzieć: „Stop stereotypom o motocyklistach!”. Może mi się udało i kto wie, może któreś z nich zostanie motocyklistą/motocyklistką?

Pisanie bloga pewnie też zmienia to postrzeganie motocyklistów?

Jak najbardziej. Zauważyłam, że dzięki temu co piszę i co opowiadam – zmieniłam postrzeganie osób, które dotychczas uważały motocyklistów za samo zło. Już nie oceniają bezmyślnie i stereotypowo, a starają się słuchać, pytać i obserwować. To miłe, kiedy po weekendzie wracam do pracy i słyszę pytania: „Jak było na Helu?”, „Nie zlało was?”.

Jakie jest Twoje wymarzone miejsce, do którego chciałabyś się udać na motocyklu?

Trudnie pytanie. Nawet bardzo trudne. Jeśli ktoś się spodziewa, że powiem droga Transfogaraska czy trasa Transalpina to raczej rozczaruję (śmiech). Marzą mi się Alpy Bawarskie, ale do kolejnego sezonu może się to jeszcze zmienić…

Blog Agaty: http://zplecaczka.blogspot.com/

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze