Rozmowa z Iloną Czaj – mamą i współmenedżerką zawodnika Australian Superbike Championship

Podobno z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach... Ale tylko podobno. Ilona Czaj, mama utalentowanego zawodnika startującego w Australian Superbike Championship, opowiada o sukcesach, porażkach, poświęceniu, miłości do motocykli i o... gęsiach.

Ilona Czaj
fot. archiwum Ilony Czaj

Jak zaczęła się Wasza przygoda z wyścigami?

 W 2007 roku mój syn kupił Aprilię RS 250 – był to jego pierwszy w życiu motocykl, nigdy przedtem nie miał do czynienia z jednośladami. Przez rok jeździł po ulicy, ale pod koniec 2008 zdecydował, że chce jeździć na torze. Na tę okazję mój mąż przygotował mu motocykl na tor i od 2009 Phil zaczął jeździć w zawodach klubowych. Przez dwa lata z rzędu zdobywał tytuł mistrza 250 GP. Stwierdziliśmy, że ma duży talent i zdecydowaliśmy się wszyscy poświęcić realizacji jego marzenia – od samego początku jeździmy razem na wszystkie zawody (on, mój mąż i drugi syn).

Phil już drugi rok bierze udział w National Championship (Superstock 600), jak również w Victoria Championship, gdzie jest najszybszym zawodnikiem. Ja natomiast zajmuję się stroną logistyczną, papierkową robotą i wszystko innym, oprócz mechaniki, ponieważ to zajęcie mojego męża.

Nie jest to łatwe życie, bo Australia jest ogromna i podróże do innych stanów zabierają nam bardzo dużo czasu i pochłaniają niezmierną ilość pieniędzy. Jesteśmy jednak wspaniałą rodziną i wszyscy inwestujemy równo w ten biznes, a z pomocą naszych sponsorów jakoś dajemy radę.

Jesteście z pochodzenia Polakami. Skąd wziął się pomysł na Australię?

Mój mąż Marek i ja pochodzimy z Łodzi. Wyjechaliśmy z Polski w 1981 roku, tuż przed świętami Wielkiej Nocy. Przez prawie rok mieszkaliśmy w Austrii, a w 1982 postanowiliśmy przeprowadzić się do Australii. Każde z naszych dzieci urodziło się w innym kraju: Bartek w Polsce, Christiana w Austrii, a Phil w Australii.

Pierwszy raz na SBK – Philip Island 2011
fot. archiwum Ilony Czaj

Zakładanie teamu to chyba nie taka prosta sprawa.

Upłynęło dużo czasu, zanim przygotowaliśmy w pełni motocykl. Musieliśmy nauczyć się wszystkiego od początku. Mój mąż nigdy wcześniej nie zajmował się motocyklami, dlatego praca ta wymagała od niego wiele uwagi i ciągłego zaangażowania.

Na czym dokładnie polegały Pani zadania?

Moja rola była mniej wymagająca niż rola męża. Zajmowałam się logistyką przed każdymi zawodami, organizowałam zakwaterowanie, wykonywałam „papierkową robotę” i przede wszystkim upewniałam się, czy wszyscy są zadowoleni i skupieni.

Ponadto wszyscy trudziliśmy się szukaniem sponsorów i myślę, że jest to najtrudniejsza rzecz, jednak chyba wszyscy zawodnicy mają ten sam problem. Jesteśmy prywatnym teamem, dlatego musimy pracować, by się ścigać – to kolejna przeszkoda, ponieważ nie mamy aż tyle czasu na treningi Phila pomiędzy zawodami i to mnie martwi. Pomimo tego jego talent rozwija się na tyle, że nie robi to różnicy – wciąż jest równie szybki co wcześniej.

Moja rola nie należy do rzucających się w oczy – jestem tylko kolejną zmartwioną mamą (śmiech).

Radość z zajęcia trzeciego miejsca – Broadford 2010.
fot. archiwum Ilony Czaj

Zdarzały się jeszcze trudniejsze momenty. Phil miał poważny wypadek podczas kwalifikacji do Australian Superbike Championships. Myślała Pani wtedy, że wyścigi to nie jest jednak „to”?

Przeszło mi to przez myśl, ale tylko na samym początku. Odkąd uświadomiłam sobie, jak bardzo ważne są dla mojego syna wyścigi, nie mogę sobie wyobrazić innego rozwiązania. Oczywiście wypadek w Eastern Creek zostawił pewne ślady, jednak jestem nastawiona pozytywnie do kolejnych zawodów.

Czyli pasja jest najważniejsza.

Tak. Stale upewniam się, czy mojego dzieci robią to, co najbardziej lubią – jestem dumna z ich osiągnięć.

Spotykacie również wiele ciekawych osób.

Tak, to prawda, zwłaszcza podczas międzynarodowych imprez. Zdarza mi się spotykać wiele gwiazd z dawnych lat, a także bohaterów mojego syna. ASBK jest jak duża rodzina, wszyscy znamy się bardzo dobrze i jedynym miejscem, gdzie konkurujemy, jest tor.

Były jakieś straszne momenty?

Podczas ostatniej edycji Victorian Championship przeżyliśmy ogromny strach. Phil podczas kwalifikacji doznał poważnie wyglądającego upadku, po czym awansował na drugie miejsce z prawie ostatniego, w dodatku – z najszybszym czasem okrążenia w swojej klasie. Moje płuca chyba nigdy wcześniej nie przeżyły takiego wysiłku – krzyczałam z radości, takie chwile są naprawdę bezcenne.

Zgaduję, że oprócz tych mrożących krew w żyłach były też sytuacje zabawne.

Rzeczywiście, zdarzyła się taka, którą dobrze pamiętam. Zdarzyła się w zeszłym roku, kiedy przyjechał tu Paweł Szkopek i w czasie treningów zderzył się z… gęsią. Bardzo dużą gęsią. Wrócił do punktu kontrolnego w całości pokryty krwią, wnętrznościami i piórami…

 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze