Rajd Dakar – Dzienniki Rajdowe Celestyny Kubus. Cz. 4

Oto czwarta część dzienników rajdowych Celestyny Kubus, które spisała podczas Rajdu Dakar w 2009 i 2010 roku. W tej partii prześledzimy środkowe etapy Rajdu Dakar 2010 roku.

Etap V Copiapo – Antofagasta

Wstajemy przed godziną czwartą, pakowanie, prysznic, śniadanie i jedziemy na start, jest bardzo zimno. Różnice temperatur są bardzo duże, w ciągu dnia powyżej trzydziestu stopni w nocy temperatura spada do jakiś dziesięciu i wzrasta dopiero po wschodzie słońca. Zapakowaliśmy samochód i ruszamy na odcinek, ponownie śledzimy Marca Comę, jedziemy za nim aż docieramy do miejsca z którego będą startować zawodnicy, jesteśmy sporo przed czasem, ale to nic nie szkodzi, dzięki temu nikt nas nie kontroluje i podjeżdżamy pod sam start. Znajdujący się po środku ogromnego pustkowia, w oddali widać niewysokie góry, a pod nogami drobniutkie kamienie i skały. Agatka i Michał – Paweł śpią jeszcze w samochodzie, ja z reszta kręcę się wśród motocyklistów. Od nas nikogo jeszcze nie ma, ale jest już Cyril Despres, Juan Pedrero, Chaleco Lopez i inni. Jest bardzo zimno, motocykliści próbują trochę się rozgrzać skacząc w miejscu lub truchtając, choć w ubiorze który mają na sobie zbyt łatwe to nie jest. Ja mam na sobie jeansy, dwie bluzy, kaptur na głowie, szalik i nie powiem żeby było mi za ciepło. Po kolei zjeżdżają się Polacy, zabieram od nich rękawiczki, kurtki, rzeczy które nie będą im potrzebne na odcinku. Zanoszę wszystko do samochodu i budzę resztę towarzystwa. Potem wracam do chłopaków, powoli zaczyna wychodzić słońce i robi się coraz cieplej, ale na razie i tak się nie mam zamiaru rozbierać. Robię sobie zdjęcie z jednym moich idoli, Cyril’em

Carlos Sainz
fot. z archiwum Celestyny Kubus

Despres’em z Francji, uwielbiam go, mam nadzieję, że tym razem to on wygra rajd, strasznie podoba mi się jak jeździ, do tego jest bardzo pewny siebie i wie, że jest świetny, prawdziwy mistrz! Bardzo to mi się podoba, choć myślę że czasami niektórzy mogą odebrać jego zachowanie za aroganckie. Ja tak tego nie odbieram, jest bardzo pewny siebie, no ale ma do tego pełne prawo. To jeden z najlepszych na świecie specjalistów od rajdów terenowych. Oczywiście uwielbiam też Marca Comę, ubiegłorocznego zwycięzcę, jest tak samo wybitnym zawodnikiem jak Despres i są to równorzędni rywale, ale prezentują zupełnie inny styl jazdy i do tego są zupełnie inni prywatnie. Marc wygląda na bardzo spokojnego i poukładanego faceta, zawsze uśmiechnięty, chętnie ze wszystkimi rozmawia i od momentu poznania czujesz do niego ogromną sympatię. Nie da się go po prostu nie lubić! A do tego to jak jeździ na motocyklu, poezja. Ale to trzeba zobaczyć na żywo. Cieszę się, że miałam okazję już dwukrotnie podziwiać tych dwóch wybitnych zawodników i to z tak bliska.  Motocykliści zaczynają startować, żegnamy się z naszymi i jedziemy samochodem trochę dalej już na trasę odcinka, niestety goni nas policja i musimy zawrócić, jednak ja wysiadam i robię zdjęcia. Reszta wraca do punktu startu. W tamtym miejscu byliśmy jedynymi kibicami. Oczywiście na całej trasie jest ich o wiele więcej i zarówno w Argentynie jak i Chile zawodnicy mogą liczyć na ich pomoc w każdej sytuacji. Poza mieszkańcami da się również zauważyć niewielkie grupki kibiców z Europy, z Wielkiej Brytanii, Norwegii, Francji. Podobnie jak my podążają za swoimi ulubieńcami. Oczywiście w przewadze są mieszkańcy Argentyny i Chile, ale fajnie że również pojawiają się inne flagi na trasie.  Tego dnia czekamy na wszystkich zawodników z Polski, tak więc jesteśmy w jednym miejscu przez kilka godzin. Po tym jak przejechali wszyscy motocykliści wracam do samochodu, przebieram się bo robi się coraz cieplej, słońce zaczyna mocno grzać. Niedaleko nas ustawiają się samochody, widzę Robbiego Gordon’a z USA, Carlosa Sainz’a[1] z Hiszpanii, czy Nassera Al- Attiyah z Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Potem szukam polskich kierowców jest już Krzysztof Hołowczyc, widzę też polską ciężarówkę. Jest Grzegorz Baran[2], Rafał Marton[3], Jarek Kazberuk i Robert Szustkowski. Chwilę gadamy, żartujemy jest naprawdę wesoło. Do tego zostałam przechrzczona przez Rafała z Celestyny na Olę. Dlaczego nie wiem, ale niech mu będzie.  Samochody wystartowały, sporo hałasu i kurzu, czyli to z czym kojarzy się rajd. Nigdy bym tego na nic innego nie zamieniła, to niesamowita rywalizacja, to moc, niezwykła potęga i magia tego rajdu. Do tego ci wszyscy niesamowici ludzie, nie widać u nich zawiści i niezdrowej rywalizacji. Myślę, że ten rajd wyzwala ogromne emocje i każdy ma swój cel do którego dąży, ale największym rywalem nie jest zawodnik, który stoi obok nas tylko przyroda, która w tym przypadku nie jest naszym sprzymierzeńcem. Do tego walka z samym sobą i ze swoimi słabościami. Myślę, że to jeden z fenomenów Rajdu Dakar. Bo oni przede wszystkim walczą sami ze sobą. Oczywiście na koniec ważna jest klasyfikacja generalna i to kto zwyciężył, ale to przychodzi dopiero na mecie ostatniego etapu rajdu. Dakar ma w sobie siłę, siłę która naprawdę przyciąga i ja już to wiem! Myślę, że każdy kto choć raz miał okazję, zobaczyć taki rajd na żywo, będzie chciał tu wracać co rok. Jest to silnie uzależniające! Po kilku godzinach ruszamy w dalszą drogę, mamy do przejechania kilkaset kilometrów, jedziemy do Antofagasty. Po drodze zatrzymujemy się w małej miejscowości na obiad, znajdujemy małą knajpkę zlokalizowaną tuż przy plaży nad samym oceanem, fajny klimacik, zaledwie kilka drewnianych stolików, rozstawionych tuż przy samych oknach, tak aby mieć okazję podziwiać przepiękny ocean. W tle słychać klimatyczną muzykę, nie znam lokalnych wykonawców, ale myślę, że był to jeden z chilijskich piosenkarzy, no może hiszpański, ale nie będę zgadywać. Do tego sporo ozdób Bożonarodzeniowych, przy panującej na zewnątrz temperaturze, trudno wyobrazić sobie, że zaledwie dwa tygodnie wcześniej były Święta. Jest sporo osób tak więc na pewno jedzenie musi być tu dobre. Siadamy przy samym oknie tak żeby móc podziwiać ocean i przepiękne krajobrazy. Wszyscy są zachwyceni, składamy zamówienie, ponieważ jesteśmy nad oceanem to trzeba zjeść koniecznie rybę. Kelner przynosi nam przystawkę, małże na sałacie, z pomidorami i oliwą, bardzo smaczne, jako główne danie wybraliśmy rybę poza Agatką, która zdecydowała się na steka, bo za rybami nie przepada. Co to była za ryba nie mam pojęcia ale było bardzo smaczne i to najważniejsze. Obok nas siedzi chilijska rodzina, jest wśród nich mały chłopczyk, który ma niesamowicie czarne oczy, jest po prostu cudny i nie mogę się na niego napatrzeć. Siedzimy sobie, jest okazja żeby trochę nacieszyć się pięknem jakie nas otacza, za oknem spaceruje jaszczurka, latają pelikany, gdyby nie to, że mamy do przejechania jeszcze wiele kilometrów moglibyśmy tam siedzieć w nieskończoność. Na koniec deser którego nie zamawialiśmy, ale to chyba taki zwyczaj, dostajemy gruszkę w syropie. Super miejsce z fajną muzyką takie bardzo klimatyczne, w pewnym momencie rodzina która siedziała obok nas, pyta się czy jesteśmy z rajdu, no i zaczyna się rozmowa. Pokazujemy im zdjęcia, mówimy im,  że nasz dobry kolega jest zawodnikiem i z którym numerem startuje. Oni opowiadają nam o Chile, mówią że najpiękniejsze plaże są w Iquique i koniecznie musimy tam pojechać, na koniec robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. I dajemy im jedną koszulkę, od razu zakłada ją chłopak, który jest wielkim fanem motocykli, jest wniebowzięty, potem opowiada nam o wypadku który miał na motorze, ma bliznę na prawej nodze i zdeformowaną prawą rękę. Wcześniej zupełnie tego nie zauważyłam. Żegnamy się z nimi i idziemy jeszcze na plażę pomoczyć nogi. Stoję sobie w wodzie i chcąc uciec przed falą potykam się o wystający konar i wpadam do wody, po prostu bosko. Oczywiście całe ubranie mokre, chociaż reszta miała się z kogo pośmiać. W sumie to śmiałam się sama z siebie, sierota ze mnie i tyle. Idę przebrać się do samochodu. Rzeczy wrzucam do reklamówki, wyschną mi na biwaku. Jedziemy dalej, za jakieś pięć kilometrów znowu zatrzymujemy się na plaży, Michał i Antek postanawiają się wykąpać, mnie już przeszła ochota… Po pół godziny jedziemy dalej, droga prowadzi wzdłuż wybrzeża, po prawo góry po lewo ocean, jest pięknie. Nie mogę się napatrzeć. Do Antofagasty, to jedno z większych miast w Chile, docieramy późno. Czekamy przed biwakiem na wejściówki, myśleliśmy, że uda nam się wbić na stare, ale tym razem ten numer nie przeszedł. Z pomocą przychodzi nam Kuba Przygoński z Orlen Teamu i dostajemy od niego opaski na rękę, dobrze wiedzieć, że możemy liczyć również na niego. Wchodzimy na biwak już całkiem legalnie, zostawiamy rzeczy i jedziemy do miasta, chcieliśmy coś zjeść, a ponieważ było już dość późno bo koło północy, jedyna opcja to McDonald’s z którego najbardziej ucieszyła się Agata. Wielka fanka tej „restauracji”. Czekamy w kolejce jakąś godzinę, składamy zamówienie i dostajemy niezbyt zdrowy, ale ważne że jakikolwiek posiłek. Zaparkowaliśmy samochód i poszliśmy usiąść na ławki, znajdujące się niedaleko parkingu. Ponieważ praktycznie cały dzień spędzaliśmy w samochodzie, była to miła odmiana. Rozłożyliśmy się obok, niestety tak szybko jak się rozłożyliśmy tak szybko też się zebraliśmy bo biegające gigantyczne karaluchy, nigdy wcześniej nie widziałam nic takiego na żywo i szczury nie były najlepszymi towarzyszami przy kolacji. Do tej pory jak o tym myślę to przechodzą mnie ciarki. Zjedliśmy i wróciliśmy na biwak, było już bardzo późno, myślę że dobrze po pierwszej. Za dwie godziny pobudka.

Etap VI Antofagasta – Iquique

Rano do przejechania mamy jakieś sto może sto pięćdziesiąt kilometrów, wyjeżdżamy z biwaku razem z zawodnikami, jest zimno, ciemno i średnio przyjemnie. Do tego zmęczenie jest coraz większe  a drzemki w samochodzie naprawdę niewiele dają. Praktycznie nie sypiamy, mamy już za sobą wielogodzinne maratony bez snu, a to dopiero połowa rajdu. Ja podjęłam się prowadzenia samochodu, nie był to najlepszy pomysł bo strasznie chciało mi się spać, ale dałam radę i jakoś dotarliśmy do miejsca w którym zaczynał się odcinek.  Dotarliśmy na pustynię, wielka niezagospodarowana przestrzeń, po środku jedna droga, a kilka kilometrów od niej zawodnicy Rajdu Dakar. Stoimy z naszymi, tradycyjnie zostawiają nam swoje rzeczy. Położyliśmy wszystko na ziemi bo nie chciało nam się tego trzymać, w pewnym momencie górka z ciuchami zaczyna rosnąć, co chwilę któryś z zawodników coś nam dokładał, a to kurtkę a to plecak. Ciekawe jak my się później zorientujemy co do kogo należy? Najlepszy był Helder Rodrigues[4], poza koszulką i kurtką zostawił nam swoją MP3. Fajnie, że mają do nas takie zaufanie, w sumie to nas zupełnie nie znali, a powierzyli nam swoje rzeczy, czasami dość wartościowe. Zawodnicy zaczynają startować, robimy zdjęcia naszym. Zabieramy z Agatą rzeczy chłopaków i idziemy do samochodu, nie wytrzymałam i zakładam koszulkę Rodrigues’a, mam krótką sesję zdjęciową. No dobra przesłuchałyśmy jeszcze szybko jego MP3, chciałyśmy tylko się zorientować jakiej muzyki słucha, przecież to nic złego. Dobrze, że on tego wszystkiego nie widział. Pakujemy rzeczy i jedziemy szybko do Iquique gdzie niedaleko biwaku zlokalizowana jest meta odcinka, a tam gigantyczna wydma z której będą zjeżdżać zawodnicy. Po kilku godzinach docieramy na miejsce, w momencie kiedy podjeżdżamy mija nas Kuba Przygoński wiemy już, że jest w pierwszej dziesiątce. Zostawiamy samochód i idziemy w górę, tak żeby znaleźć jakieś fajne miejsce, gdzieś gdzie nie ma aż tylu kibiców. Wpadamy na Marcina Paluszkiewicza i kilku innych operatorów. Z Marcinem poznałam się rok wcześniej i od czasu do czasu udaje nam się znaleźć w tym samym miejscu i trochę pogadać. Mega zakręcony gość, oczywiście w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dziwna pogoda dzisiaj, jest potwornie gorąco, choć słońce jest za chmurami, nie ma czym oddychać. Za nami wielkie wydmy przed nami ocean. Niesamowite miejsce, mogłabym na to patrzeć godzinami. Czekamy na kolejnych zawodników, miejsce robi niesamowite wrażenie, motocykliści z takiej odległości wyglądają jak mróweczki. Nie wiem czy bym z czegoś takiego zjechała, siedzimy na piasku i czekamy. Przejechali pozostali Polacy, zauważyłam też innych znajomych, Alaina Duclosa, Rodolpho Mattheisa i

Celestyna Kubus w koszulce Rodriguesa.
fot. z archiwum Celestyny Kubus

kilku Holendrów. Czekamy jeszcze na pierwsze samochody, wszystko wygląda niesamowicie, po jakiś dwóch może trzech godzinach wracamy do samochodu i jedziemy na biwak. Cały czas jedziemy po piasku no i w końcu po drodze zakopujemy się w dość dziwnym miejscu, niby prosta droga, a tu taka przygoda, chłopaki próbują nas wyciągnąć, niestety zapadamy się coraz bardziej i żadne nasze metody, podkładanie wycieraczek pod koła i inne rzeczy nie skutkują. Ktoś przejeżdża, macham mu żeby nam pomógł, mówi że nie ma linki, na całe szczęście my mieliśmy… podjeżdża i nas wyciąga, w ramach podziękowania dajemy mu koszulkę teamową. Możemy jechać dalej. Wchodzimy na biwak, szukamy naszych, po drodze rozmawiamy z Jackiem Czachorem, a przy okazji oddajemy chłopakom ich rzeczy. Chwilę rozmawiamy, podchodzą do nas pozostali zawodnicy Orlen Teamu, Jakub i Marek. Jest okazja, żeby pogadać i podzielić się dotychczasowymi wrażeniami. Niedaleko zauważamy Krzyśka, idziemy do niego. Rozbijamy namioty, chowamy swoje rzeczy i idziemy porozdawać to co nie nasze. Jak na razie trafiamy w stu procentach, nie pomyliłyśmy się ani razu. Razem z Agatą zaglądamy do Heldera Rodriguesa, akurat trafiamy na niego i jego mechaników, wszyscy witają nas z uśmiechem. Zagadujemy, pytamy się jak mu się dzisiaj jechało i czy wszystko ok. On się chyba nigdy nie przestaje uśmiechać, o każdej porze dnia, za każdym razem jak go widzę to jest uśmiechnięty. Nie da się go nie polubić, nawet nie znając go nie można powiedzieć o nim, że nie jest fajny. Uwielbiam takich ludzi jak on, pozytywnie zakręcony do tego bardzo dobry zawodnik. Urzekł mnie od samego początku, swoją otwartością i niezwykłą sympatią. Po krótkim spacerze wracamy do siebie a potem idziemy wziąć prysznic, jednak zanim tam dotarłyśmy po drodze rozmawiamy jeszcze z Markiem Dąbrowskim. Dzielimy się naszymi spostrzeżeniami, Marek opowiada nam o tym jak się mu jedzie i czy tym razem żadne urazy nie pokrzyżują mu planów i tym razem dojedzie do mety. Jest raczej spokojny o swój wynik i przekonany o tym, że tym razem będzie zupełnie inaczej. Rok wcześniej z rywalizacji wykluczyła go odnowiona kontuzja, na razie jest wszystko ok i oby tak do końca.  Na rozmowie schodzi nam sporo czasu i zanim się obejrzeliśmy zaczęło się ściemniać. W końcu trafiamy pod prysznice, tym razem super warunki, łazienki są usytuowane w budynku, woda w miarę ciepła, choć tak na prawdę to nie ma to dla nas już większego znaczenia. Siedzimy tam jakieś półtorej godziny w tym czasie zdążyło się zrobić już ciemno. Wracamy do namiotów, siedzimy z chłopakami, rozmawiamy, obserwujemy ich przygotowania do kolejnego etapu. Ja zaczynam się zaprzyjaźniać z Patrickiem Trahanem z Kanady. Jest to jego trzeci Dakar, dwóch poprzednich afrykańskich nie ukończył, ale założył sobie, że chociaż raz w życiu ukończy ten rajd, jak na razie był na jak najlepszej drodze do tego. W pewnym momencie zza samochodu serwisowego pojawia się Mirjam[5], która ledwo idzie. Krzysztof powiedział nam, że miała bardzo poważny wypadek, ma poobijane żebra i  jest ogólnie w kiepskim stanie. Kiepskim to mało powiedziane, nie była w stanie sama iść, prowadził ją Henk. Nie pytałyśmy się jej co i jak bo widać było, że jest z nią źle. Powiedziała nam tylko, że pewnie następnego dnia wystartuje, nie wierzyłam w to co słyszę. Henk przyniósł, jej kolację, którą ostatecznie pomogli jej dokończyć Krzysztof i Patrick bo ewidentnie nie miała apetytu, w przeciwieństwie do chłopaków. Agata odprowadziła Mirjam do namiotu, zapytałyśmy się jej jeszcze czy może czegoś potrzebuje a potem same poszłyśmy spać. W końcu musimy się trzymać razem, tak niewiele kobiet jest na tym rajdzie a tych co startują tym bardziej. Mam tylko nadzieję, że Mirjam dobrze wie co robi i nie będzie zbytnio ryzykować.

Etap VIII Iquique – Antofagasta

Pobudka wcześnie rano, ale to przecież żadna nowość, spałam chyba trzy godziny, szczerze mówiąc to już coraz bardziej zaczynam odczuwać brak snu, na całe szczęście jeszcze ten etap a potem dzień wolny. Jedziemy na start, wychodząc z biwaku mijamy kilku zawodników których pozdrawiamy, jest tam też Juan, z którym serdecznie się witam i chwilę rozmawiam, tradycyjnie już życzę mu powodzenia i proszę żeby na siebie uważał. Nie mamy zbyt wielu okazji, żeby się ze sobą spotkać, ale bardzo miłe są nawet te krótkie chwile.  Za bramą tłum ludzi, podziwiam ich, czasami całą noc siedzą pod bramą i czekają na zawodników. Ciekawa jestem czy gdyby w Polsce zorganizowano taki rajd, oczywiście nigdy to się nie zdarzy, no ale gdyby jednak, to czy ludzie też staliby na ulicach, okupowali nocami biwaki i z takim entuzjazmem podchodzili do tego, chyba nie. Myślę że to nie ta mentalności i nie te charaktery co u Latynosów. Na start docieramy śledząc zawodników, strasznie fajnie to wygląda, musimy uważać żeby ich nie zgubić, czasami miałam wrażenie, że oni wiedzą, że są naszymi przewodnikami. Docieramy do startu, wjeżdżamy choć z małymi problemami, ale ostatecznie udaje się dotrzeć na miejsce i całe szczęście bo start znajdował się od drogi jakieś dwa kilometry. Nie chciało mi się o szóstej rano robić aż tak długiego spacerku. No ale podjechaliśmy pod sam start, podeszliśmy do chłopaków, przechadzaliśmy się między zawodnikami i nikt nas nie przeganiał. Uwielbiam to, wizyt na starcie nie zamieniłabym tego na nic na świecie. Sprawia mi to mega frajdę i daje szansę na bliższe poznanie zawodników. Jest to jedna z niewielu okazji kiedy mamy możliwość porozmawiać i trochę z nimi pożartować tak żeby nie myśleli o czekającym ich trudzie. Choć jak powiedział mi jeden z zawodników, kiedy stoją już na starcie nie myślą o niczym innym i nie widzą niczego innego jak tylko trasę którą mają danego dnia do pokonania. Nic innego się nie liczy. Tradycyjnie już zabrałyśmy rzeczy od kilku chłopaków. Ponownie podszedł do mnie Rodrigues i zapytał się czy może mi dać swoje rzeczy, oczywiście że tak! Po chwili wraca i  tym razem w ramach wdzięczności daje mi swoją koszulkę, ale super! Byłam przeszczęśliwa, lubię takie gadżety. Naprawdę było to bardzo miłe z jego strony. W pewnym momencie Krzysiek, powiedział nam, że właśnie przyjechała Mirjam, nie uwierzyłam. Rano ledwo chodziła, a przyjechała na start. Razem z Agatą szybko pobiegłyśmy ją zobaczyć, w tym momencie dla mnie była wielka, powiedziałyśmy jej, że jest dla nas bohaterką. Bardzo się ucieszyła, że przyszłyśmy z nią porozmawiać i że ją wspieramy. Niesamowita dziewczyna, życzyłyśmy jej powodzenia i prosiłyśmy żeby uważała na siebie. Naprawdę byłam pod niesamowitym wrażeniem, choć wiem, że w tym sporcie, najważniejsze jest m.in. pokonywanie własnych słabości i mierzenie się z sobą samym. Widocznie w tamtym momencie Mirjam, mimo poważniej kontuzji była przekonana, że jeszcze za wcześnie na to żeby się poddać i że da radę. Do tej pory odpadło wielu mężczyzn, a ona mimo poważnego wypadku, stanęła do dalszej rywalizacji. Wróciłyśmy do Krzyśka, po chwili zaczął się start, życzyłam wszystkim powodzenia i poszłyśmy kawałek dalej żeby porobić zdjęcia. Kiedy szłyśmy zaczepił nas jeszcze Juan, ehh co ja wam będę opowiadać. Lubię go i to coraz bardziej i to nie tylko dlatego, że jest wysokim, przystojnym brunetem z Hiszpanii z cudownym uśmiechem. Zaczęło się robić coraz cieplej tak więc wróciłyśmy do samochodu, żeby się przebrać a ponieważ czekamy na wszystkich Polaków, łącznie z ciężarówką Grześka Barana jest czas żeby zrobić porządki w samochodzie i uporządkować ciuchy. Tak się złożyło, że moje rzeczy z oceanicznej kąpieli nadal nie były suche, tak więc była okazja żeby się wreszcie wysuszyły. Samochód wygląda potwornie obraz nędzy i rozpaczy, kurz i piasek jest wszędzie, do tego pełno papierków i butelek. No ale jak się jeździ po pustyni i wydmach to normalne. Ponownie mamy czas z Agatą, żeby pogadać i podzielić się wrażeniami. Prawda jest taka, że stworzyły się dwa obozy, ja z Agatą i Antek z Michałem a Paweł mam wrażenie trochę trzyma z nami trochę z nimi. Ale pewnie wynika to z tego, że nie każdego dnia z nami podróżuje i nie ma całego obrazu panującej sytuacji. Nie da się ukryć, że Michała – Pawła polubiłyśmy od razu, choć na początku było tak, że jak tylko wsiadł do samochodu to momentalnie zasypiał nie odzywając się ani słowem. Nie wiem z czego to wynikało, może nie bardzo nas od początku polubił… nie wiem. Najważniejsze, że z czasem zaczął się rozkręcać i okazało się, że ma niesamowite poczucie humoru i fajnie się z nim dogadujemy. Jak na razie ten układ nam odpowiada, poza tym dobrze się rozumiemy i nie dochodzi między mną a Agatką do zgrzytów. Wiemy, że zawsze staniemy w swojej obronie, a poza tym nigdy nie będziemy same i zawsze mamy z kim pogadać. Było to dla mnie coś nowego, bo po doświadczeniach z pierwszego rajdu, wiedziałam, że taka osoba podczas podróży jest niezbędna. Poza tym szybko zaprzyjaźniłyśmy się z innymi zawodnikami co nie specjalnie podobało się naszym kolegom, ale kto by się przejmował ich zdaniem.  Zabrałyśmy się za porządki i tak szybko zleciał czas, że nawet nie  zorientowałam się kiedy na starcie stanęła polska ciężarówka, pomachałyśmy chłopakom, pozdrowił nas Rafał Marton, a potem wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy dalej. Chcieliśmy złapać zawodników jeszcze w jakimś fajnym miejscu. Do przejechania ponownie kilkaset kilometrów, wracamy do Antofagasty. Docieramy do odcinka specjalnego, do biwaku mamy jakieś piętnaście kilometrów, niestety motocykliści zdążyli już przejechać, za to widzimy samochody i ciężarówki jak walczą z piaskiem i wydmami. Kurzy się niesamowicie, tym bardziej, że stoimy zaledwie kilka metrów od trasy przejazdu. Siedzimy w samochodzie, w pewnym momencie rozmawiamy i mówię ciekawe jak tam Mirjam i w tym momencie mamy ją przed oczami. To był jeden z najtrudniejszych odcinków a ona mimo kontuzji go ukończy, wyskoczyłyśmy razem z Agatą z samochodu i pobiegłyśmy w jej kierunku. Byłam w szoku, zapytałam się czy nie potrzebuje wody, powiedział że wszystko ma i pojechała dalej. Szok, za to podziwiam tych ludzi. Ten rajd to naprawdę nie jest przechadzka, jest

Celestyna Kubus na mecie jednego z odcinków.
fot. z archiwum Celestyny Kubus

bardzo trudny i wyczerpujący. Byłam pod ogromny wrażeniem, zawziętości Mirjam i tego jak bardzo chce ten rajd ukończyć. Spędziliśmy jeszcze jakąś godzinę w tym miejscu po czym pojechaliśmy w stronę miasta. Biwak był w tym samym miejscu co poprzednio. Zdążyło się już zrobić ciemno, było chyba dobrze po 21, może później. Krzysiek śpi na łóżku polowym, większość zawodników pojechała do hoteli, dzień wolny to przede wszystkim okazja żeby porządnie się wyspać i zregenerować siły. Ostatecznie my też postanawiamy poszukać jakiegoś noclegu, Krzysiek zostaje na biwaku my jedziemy w piątkę na poszukiwania hotelu, do tej pory nie wiem po co pojechaliśmy wszyscy. Niestety wszystko pozajmowane, odsyłają nas od hotelu do hotelu, czarno to widzę, chyba jednak czeka nas nocleg w namiotach. Michał idzie do kolejnego hotelu, reszta czeka  w samochodzie, ponieważ długo nie wychodził, pomyśleliśmy że są wolne miejsca.  Razem z nim z hotelu wychodzi jakiś mężczyzna, Michał mówi że ten człowiek zaprowadzi nas do pensjonatu jego znajomego, gdzie są prawdopodobnie wolne miejsca. Jechaliśmy w głąb miasta za obcym facetem, nie wiem czy było to do końca rozsądne, ale ostatecznie dowozi nas do jakiegoś domu. Okazuje się, że jest to coś w rodzaju  pensjonatu, prywatnych  kwater i akurat mają sześć wolnych miejsc. Jesteśmy uratowani, nic nie sprawiło mi chyba większej radości jak perspektywa ciepłej kąpieli i wyspania się w wygodnym łóżku. Podjęliśmy decyzję, że zostajemy. Antek jedzie po Krzyśka na biwak my już zostajemy na miejscu, właścicielka zanim nas wpuściła do środka wzięła szczotkę i odkurzyła nam bagaże, fakt torby wyglądały strasznie. Ja miałam granatową torbę, a była siwa. Weszliśmy do środka, każdy miał swój pokój, były trzy łazienki z ciepłą wodą, jedna nawet z wanną, mogliśmy zrobić sobie pranie, żyć nie umierać. W takich sytuacjach zdajemy sobie sprawę jakim luksusem jest dach nad głową i bieżąca woda, niby nic a jednak jak wiele. Miałam jedynie obiekcje co do ceny noclegu, bo 50 dolarów za noc to lekkie przegięcie, no ale w sumie to pierwszy nocleg za który musieliśmy płacić, więc co mi tam. Zajęłam swój pokój, poszłam wziąć kąpiel, długą, ciepłą, przyjemną kąpiel,  pomyślałam jak  to niewiele potrzeba nam czasem do szczęścia. Przebrałam się, umalowałam i czekałam na chłopaków ponieważ mieliśmy pójść na kolację. Ponieważ długo nie przyjeżdżali położyłam się na chwilę. Obudziłam się o szóstej rano w ubraniu, owinięta w narzutkę, przy zapalonym świetle i włączonym radiu jedyne co mi pozostało to przebrać się i pójść dalej spać w końcu przed nami dzień wolny!

Dzień przerwy…

Wstaję o 10, dłużej już nie mogę spać, zbieramy się śniadaniu, chłopaki jak zwykle narzekają, dowiaduję się, że oni ostatecznie wyszli wieczorem, ale ponieważ ani mnie ani Agaty nie mogli dobudzić to poszli sami. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć no ale niech im będzie. Przynajmniej się wyspałam. Jemy śniadanie w bardzo przyjemnym saloniku, potem jest okazja żeby sprawdzić maile i zadzwonić do rodzinki. Ze względu na notoryczny brak zasięgu telefonów komórkowych, nie mamy zbyt wielu okazji żeby dzwonić do Polski, mnie udaje się tylko pogadać z mamą, ani mój brat Sebastian ani babcia nie odebrali telefonu. Mama mówiła mi, że słyszała mnie w radiu, jest szczęśliwa, że wreszcie mamy okazję pogadać, ja też się cieszę, mówi że u nich wszystko ok, tylko bardzo duże mrozy bo jest na minusie nawet dwadzieścia stopni. Przerażająca perspektywa powrotu do zimowej Polski. Wolałam o tym nie myśleć. Cieszę się, że miałam okazję chociaż z nią porozmawiać i co nieco opowiedzieć. Wracam do swojego pokoju, zakładam sukienkę, w sumie to się chyba przebierałam ze trzy razy, czego nie omieszkał wypomnieć mi Krzysztof. Pierwszy raz od początku Dakaru, mam na sobie sukienkę miło znowu poczuć się jak prawdziwa kobieta. Zbieramy brudne rzeczy i oddajemy je gospodyni do prania. Ponieważ i mnie i Agacie nie chciało się siedzieć w pensjonacie, zabrałyśmy chłopakom samochód i pojechałyśmy na plażę. Jak na złość nie było słońca, cały dzień zachmurzone niebo. Ale nawet to nas nie odstraszyło. Jedziemy na plażę koło biwaku, niestety ze względu na bardzo silny wiatr jest zamknięta. Po drodze wchodzimy na biwak, odwiedzić Honda Europe, wyglądamy mało biwakowo, czym wzbudzamy spore zainteresowanie i nawet pozujemy do zdjęć, śmiesznie ale jest to bardzo przyjemne. Szukamy jakiejś innej plaży, jedziemy w stronę miasta, plaża obok biwaku była piaszczysta, wszystkie pozostałe są już kamieniste. Znajdujemy miejsce gdzie jest niewiele osób, raz świeci słońce raz nadchodzą chmury. Pogoda mało plażowa, ale lepsze to niż siedzenie w czterech ścianach lub podróż samochodem. Po kilku godzinach dostajemy wiadomość: „Wracajcie, Krzyśka trzeba zawieźć na biwak!”. No cóż jak mus to mus, zresztą zrobiło się już chłodno. Zabieramy Krzyśka i Michała i jedziemy z powrotem na biwak. Nie przebieramy się, więc ja w sukience do ziemi i w bikini, Agata w spódniczce. A co tam w końcu mam dzień wolny i chodzę ubrana tak jak chcę. Przy wejściu wpadam na Juana, nie ukrywam, że na to bardzo liczyłam bo nie widzieliśmy się od poprzedniego startu. Przywitaliśmy się serdecznie, chwilę porozmawialiśmy. Jak z nim gadałam to non stop się uśmiechałam, zresztą on też ale to musi idiotycznie wyglądać. Reszta na mnie czekała choć myślałam, że sobie pójdą, no ale koledzy oczywiście musieli to skomentować, inaczej byliby chorzy. Idziemy do teamu Krzyśka, mnie uśmiech nie schodzi z buźki, jest fajnie.  Kris robi road booka, zawsze jak patrzę na chłopaków jak to robią, to mówię nasi chłopcy i ich kolorowanki. Bo to tak wygląda, mają kolorowe mazaki i kolorują po kolei każdą kratkę. My czyścimy gogle Krzyśka, jego strój, camel baga, tak żeby wszystko było gotowe na rano. Korzystając z okazji, że możemy pożyczyć szczotkę do zamiatania i ręczniczki jednorazowe i jakąś szmatkę idziemy z Agatą posprzątać samochód, panowie nawet nie mają zamiaru nam w tym pomóc. Zajęło nam to jakieś dwie godziny, zdążyło się już w tym czasie ściemnić, wróciłyśmy na biwak i okazało się, że nasi szanowni koledzy siedzą sobie na stołówce. Byłyśmy wściekłe, my sprzątałyśmy a oni w najlepsze się bawili. Siedziałyśmy z Patrickiem i innymi zawodnikami i czekałyśmy na tych dwóch, oczywiście jak przyszli to byli zdziwieni o co mamy do nich pretensje. Mało istotne, oni i tak nic nie zrozumieją. Do tego jesteśmy jeszcze głodne, bo w sumie jadłyśmy tylko śniadanie. Więc nasza złość była jeszcze większa, bo oni zdążyli zjeść kolację. W drodze do pensjonatu zahaczamy o McDonalda, straszne prawda, jesteśmy w Chile a jemy fast foody. No ale o tej porze nie było innego wyjścia. Jest tylko jeszcze jeden problem, nie mamy już tutejszej kasy, a dolarami płacić nie można. Wysyłamy Krzyśka, żeby ktoś mu wymienił pieniądze, udaje się, z pomocą przychodzi nam dziennikarz pracujący przy rajdzie dogaduje się z jednym miejscowych i ten wymienia nam pieniądze. Jaki zastosował przelicznik, ciężko stwierdzić najważniejsze, że mamy czym zapłacić za jedzenie. Składamy zamówienie, wszyscy nam się dziwnie przyglądają, czasami bywa to dość irytujące, bo nawet jak chcesz spokojnie zjeść to i tak wszyscy cię obserwują.  Dostajemy jedzonko, szybki posiłek i wracamy do pensjonatu, kąpiel i spać.

Etap VIII Antofagasta – Copiapo

Wstaję przed 4 rano, odwożę Krzyśka i Michała (dziennikarza) na biwak, potem wracam po resztę. Zanim pojechałam z chłopakami wszystkich pobudziłam. Mieli być gotowi zanim wrócę, wróciłam a tu wszyscy śpią, po prostu super na pewno spóźnimy się na odcinek. Na start nie udaje nam się już dojechać bo jest za późno, jedziemy dalej. Docieramy na jakiś fragment odcinka specjalnego, na całe szczęście jesteśmy przed pierwszym zawodnikiem. Czekamy tam na naszych, stoję z polską flagą, machamy chłopakom. Byliśmy w dość fajnym miejscu, zawodnicy wyjeżdżali z gór i jechali trasą która przebiegała pomiędzy ruinami starych domów. Przynajmniej tak to wyglądało. Oczywiście bardzo się kurzyło, było strasznie gorąco no ale to żadna nowość. Spędziliśmy tam jeszcze trochę czasu a potem próbowaliśmy dojechać do drogi asfaltowej, niestety musieliśmy trochę pokrążyć bo co chwilę przed nami pojawiały się gigantyczne dziury i nie było przejazdu. Ostatecznie jakoś dotarliśmy do trasy, szybka wizyta na stacji benzynowej podczas której, zaczepia nas grupa mężczyzn pytając się o drogę, pokazują nam mapę. W pewnym momencie jeden z nich wykrzykuje „ Jesteście z Polski!” zobaczył na koszulkach chłopaków logo Radia Zet. Ale się uśmialiśmy,  okazało się, że to kibice Krzyśka Hołowczyca tak więc nie byliśmy jedynymi kibicami z Polski na tym rajdzie. Po chwili wracamy do samochodu i

Kwiaty pustyni
fot. z archiwum Celestyny Kubus

jedziemy dalej, ponownie zawitamy do Copiapo. Biwak zlokalizowany w tym samym miejscu co poprzednio, jakieś dziesięć kilometrów od miasta. Zostawiamy samochód i idziemy na pizzę, nasza przenośna pizzeria ponownie tam była, czekaliśmy na to przez całą drogę. Oczywiście wpadamy tam na Krzyśka, jest potworny upał, nic nam się nie chce, szukamy jakiegoś cienia, bo inaczej nie da się wysiedzieć. Zamawiamy coś do jedzenia, bierzemy napoje po raz kolejny okazuje się, że są przeterminowane. Do tej pory nie udało nam się kupić nic co miało by odpowiednią datę ważności, jakaś kompletna pomyłka, w Polsce byłoby to niedopuszczalne. Tutaj nikt się nie przejmuje przeterminowanym piwem czy colą. Do tej pory nikt się nie zatruł więc, nie robimy z tego zbyt dużego problemu. Po jakiejś godzinie idziemy na biwak rozłożyć namioty i wziąć zimny, długi prysznic. Zauważyłam, że ostatnio coraz więcej czasu spędzamy nazwijmy to w łazienkach może dlatego, że mamy okazję pobyć tylko we dwie bez obecności naszych szanownych kolegów. Szczerze mówiąc to nasza grupa się podzieliła i każdy robi to co mu pasuje, jak dla mnie to super, nie specjalnie za wszystkimi przepadałam, oczywiście z wzajemnością. Jeżeli chodzi o Agatę to bardzo cieszyłam się, że jest na tym rajdzie, we dwie zawsze raźniej w tym męskim świecie. Bo nie da się ukryć, że było nas niewiele, nie miałam z tym zupełnie problemu, ale od czasu do czasu było fajnie pogadać o typowo babskich sprawach. Wróciłyśmy do naszego miejsca na biwaku, chłopaków nie było, Patrick wypełniał road booka, ja zajęłam łóżko polowe Krzyśka, otuliłam się śpiworem i położyłam się na nim. Agata wybrała ławkę, leżała w śpiworze i czytała książkę. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wzbudzimy tym aż takie zainteresowanie, przechodzący ludzie robili nam zdjęcia, kompletnie nie wiem po co. Ale jak to stwierdził jeden Amerykanin wyglądam tak jakby było mi całkiem wygodnie, no i w sumie tak było. Odwiedził nas też Alain Duclos, zawodnik z Francji. Zaczęło się już ściemniać i robić coraz chłodniej, poszłyśmy jeszcze coś zjeść na kolacji ponownie wpadłam na Juana, uwielbiam go. W naprawdę dobrym nastroju poszłam jeszcze zrobić rundkę obowiązkową po biwaku, zajrzałam m. in. do Grzegorza Barana, chwilę pogadaliśmy no i wróciłam do siebie. Byłam już zmęczona więc poszłam spać, kolejnego dnia start jest dość późno więc spokojnie możemy pospać do szóstej. To już coś, w sumie druga z rzędu noc przespana. Zdążyłam dopiero co zasnąć, kiedy wrócili moi drodzy koledzy i zaczęli trząść moim namiotem, kłaść się na niego. Kolesie koło trzydziestki a czasami zachowują się gorzej niż małe dzieci, byłam na nich zła bo potem bardzo długo nie mogłam zasnąć. Do tego mój namiot był ustawiony zaraz przy drodze i przez całą noc miałam wrażenie, że zaraz rozjedzie mnie jakaś ciężarówka. Oczywiście nie było o tym mowy, ale słyszałam wszystko co działo się na zewnątrz i każdy przejeżdżający samochód wzbudzał mój niepokój.

Etap IX Copiapo – La Serena

Mimo, iż mogliśmy dzisiaj pospać trochę dłużej ja byłam nieprzytomna, w sumie to może spałam ze dwie godziny. Poszłam wziąć prysznic a tu brak wody, ciekawe co jeszcze. Nie dość, że się nie wyspałam to jeszcze nie mogłam się wykąpać dobrze, że miałam gdzie umyć zęby. Potem szybkie śniadanie, pakowanie rzeczy i do samochodu. Chciałyśmy z Agatą jechać na start, ponieważ dzisiaj zawodnicy startowali z jednej linii, najpierw po dziesięciu zawodników potem po dwudziestu i była to nowość na tym rajdzie. Oczywiście nikt się z naszym zdaniem nie liczył, wszyscy nas olali i pojechaliśmy na odcinek, zaczynało mnie to już poważnie wkurzać. Najgorsze, że nie miałyśmy żadnego poparcia, mogłyśmy liczyć tylko na siebie, bo kolesie trzymali ze sobą. Miałyśmy nadzieję, że może chociaż Krzysiek nas poprze, ale gdzie tam. No cóż pojechaliśmy jakieś dwadzieścia kilometrów za start, trasa wiodła przez wydmy, piasek był żółty i bardzo przyjemny, zostawiliśmy samochód, my poszłyśmy w swoją stronę, a reszta w swoją. Kiedy przejechali motocykliści, wróciłyśmy do samochodu, przebrać się w jakieś lżejsze rzeczy i nałożyć grubą warstwę kremu z filtrem bo zapowiadał się gigantyczny upał, a na pustyni odczuwa się go jeszcze bardziej. Będąc przy samochodzie wypatrzyłam fajną wydmę i postanowiłam się na nią wdrapać, kiedy tam dotarłam okazało się, że to super miejscówka i wszystko świetnie z tego miejsca widać. Dołączyła do mnie też Agata. Siedziałyśmy tam nie wiem, może dwie, może trzy godziny, wiał lekki wiaterek i nie wzięłyśmy pod uwagę tego jak mocne może być słońce. To znaczy posmarowałyśmy się kremem z bardzo wysokim filtrem, ale okazało się to mało skuteczną

Piaski Atakamy
fot. z archiwum Celestyny Kubus

ochroną przed palącym słońcem o czym w szczególności przekonały się nasze plecy. Przejechali już wszyscy polscy zawodnicy, reszta ekipy zjawiła się przy samochodzie, tak więc zeszłyśmy z naszej wydmy, ja oczywiście w japonkach i trochę poparzyłam sobie stopy. Pojechaliśmy dalej na inny fragment OSu, ponieważ mieliśmy jeszcze sporo czasu, postanowiliśmy złapać zawodników jeszcze w jednym miejscu. Przejechaliśmy kilka kilometrów ale do końca nie wiedzieliśmy gdzie punkt który sobie wyznaczyliśmy się znajduje, trochę krążyliśmy ale ostatecznie dotarliśmy do miejsca w którym przebiegała trasa odcinka specjalnego. Też pustynia ale tutaj piasek był zupełnie biały i kompletnie inny niż ten na którym byliśmy chwilę wcześniej, jedyne co się nie zmieniło to to, że identycznie parzył w stopy. Na polskich motocyklistów nie zdążyliśmy ale postanowiliśmy poczekać na samochody i ciężarówkę. W oddali zauważyliśmy załogę teamu startującego Mitshubishi, mieli jakieś problemy z samochodem. Kierowca próbował naprawiać samochód a pilot stał na wzniesieniu i pokazywał innym ekipom żeby na nich nie wjechali. Prawdziwy rajd, trasa wiodła po piasku, zawodnicy musieli podjechać pod górę, wielu z nich miało spore problemy. Zauważyliśmy motocyklistę, który miał wywrotkę i nie mógł odpalić motocykla. Razem z Agatą pobiegłyśmy do niego, zapytać się czy jakoś możemy mu pomóc. Przez kilka minut próbował bezskutecznie odpalić motocykl, a ten jak zaczarowany nie chciał. Był to zawodnik z numerem 138, reprezentant Argentyny, trzymałyśmy mu motocykl a ten bezskutecznie z nim walczył. Widać było, że nie ma już siły, ale mimo wszystko się nie poddawał. W końcu udało się, zapytał się nas skąd jesteśmy, podziękował za pomoc i odjechał. Ponieważ stałyśmy centralnie na trasie, a było to trochę niebezpieczne, bo pędzące ciężarówki mogły nas nie zauważyć, wróciłyśmy do samochodu, poza tym miałam już serdecznie dość słońca. Mijający nas ludzie pytają się Agaty czy nie potrzebuje żadnego kremu. Rzeczywiście była bardzo czerwona. Posiadówka na wydmie dała nam nieźle w kość, mnie plecy piekły niemiłosiernie, źle się czułam. Resztę czasu spędziłam w samochodzie, przejeżdżającym Polakom machaliśmy stojąc na samochodzie i trąbiąc klaksonem, maiłam wrażenie, że nam odpowiedzieli, ale nie wiem tego na sto procent. To był strasznie męczący dzień, sam spacer po piasku jest niezwykle wyczerpujący, wreszcie ruszyliśmy w drogę na kolejny biwak, tym razem jedziemy do La Serena i było to przedostatnie chilijskie miasto na naszej dakarowej mapie. Jednak zanim wyruszyliśmy w drogę zatrzymaliśmy się jeszcze w restauracji w Copiapo na obiad. Przypominała klimatem kubańskie knajpki, niebieskie ściany, stoliki jak z lat 80 – tych, wiatraki pod sufitem i głośna rytmiczna muzyka. Zamawiamy solidarnie ryby. Później pojawia się problem z zapłaceniem za rachunek, nie chcą przyjąć od nas dolarów, a waluty chilijskiej nie mamy. Właścicielka knajpki razem z Michałem i Antkiem jedzie do kantoru a my zostajemy z Agatą na miejscu. Później jedziemy w kierunku La Serena.  Do miasta dojechaliśmy bardzo późno, było chyba koło 23, biwak był zorganizowany w centrum miasta, jechaliśmy strasznie długo próbując przebić się przez tłum ludzi spacerujących po ulicach. Zostawiamy samochód, Agata postanawia nigdzie się nie ruszać i zostaje w aucie. Nie wiem czy była to dobra decyzja, ale widziałam po niej że nikt ani nic nie będzie w stanie przekonać jej do zmiany decyzji. Zabraliśmy swoje rzeczy, okazało się, że ktoś ukradł mi buty z paki, choć przypuszczam, że to moi wredni koledzy je wyrzucili tak dla zabawy. Szczerz mówiąc to po nich wszystkiego się można było spodziewać, więc taką opcję też przyjęłam. Byłam wściekła, ale też zbyt zmęczona żeby się o to kłócić. Zresztą po co i tak do nich nic nie dociera. Choć nie było to miłe. Jedyne o czym marzyłam, to żeby rozłożyć namiot, wziąć prysznic i położyć się spać i tak też zrobiłam.

[1] Carlos Sainz Cenamor (ur. 12 kwietnia 1962 w Madrycie) – hiszpański kierowca rajdowy od 1980. Pierwszy duży sukces sportowy Carlos Sainz odniósł w wieku 16 lat – zdobył mistrzostwo Hiszpanii w squasha. Startował w rajdach terenowych w zespole Volkswagena, jego pilotami byli kolejno: Andreas Schulz, Michel Périn oraz Lucas Cruz. W 2007 roku zdobył Puchar Świata w Rajdach Terenowych. Startował też w Rajdzie Dakar, w 2007 roku zajął w nim 9. miejsce, a w 2009 odpadł po wypadku na 12. etapie będąc w tym czasie liderem rajdu. Wygrał Rajd Dakar 2010, a w kolejnym Dakarze zajął 3. pozycję

[2] Grzegorz Baran (ur. 29 grudnia 1953 w Warszawie) – polski kierowca i pilot rajdowy startujący w rajdach terenowych. Po raz pierwszy w Rajdzie Dakar wystartował w 2004 roku  jako pilot francuskiego kierowcy – Bernarda Malferiola, samochodem ciężarowym Mercedes-Benz Unimog. Od roku 2007 startuje w Rajdzie Dakar jako kierowca ciężarówki. W 2010 roku razem z Rafałem Martonem i Pawłem Zborowskim ukończyli rajd na 20 pozycji, co nadal jest najlepszym wynikiem polskiej ciężarówki w historii.

[3] Rafał Marton (ur. 7 maja 1971 w Warszawie) – polski pilot rajdowy, wielokrotny zdobywca tytułu Mistrza Polski, uczestnik Rajdu Dakar.Jeden z najbardziej utytułowanych rajdowców w Polsce i najbardziej doświadczony polski pilot pod względem udziału i osiągnięć w Rajdzie Dakar. Największym sukcesem Rafała Martona jest 14. miejsce w Rajdzie Dakar 2004, 15. miejsce w Rajdzie Dakar 2013 jako pilot Adama Małysza oraz 3. miejsce w Silk Way Rally 2012.

[4] Hélder Fernando Simões Cerqueira Rodrigues (ur. 28 lutego 1978 w Lizbonie) – portugalski motocyklista enduro oraz specjalista od rajdów terenowych. Od roku 2006 do teraz  uczestnik Rajdu Dakar. Najlepsze wyniki uzyskał w 2011 i 2012 roku zajmując trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej.

[5] Mirjam Pol (Gesina Maria Pol) – (ur. 03.06.1983r.) holenderska motocyklistka, uczestniczka Rajdu Dakar w 2009 roku zajęła wysokie miejsce – 53. w klasie motocykli – to do tej pory rekordowo wysokie dla niej miejsce. W 2010 roku  nie ukończyła rajdu ulegając poważnemu wypadkowi. Natomiast w 2011 zajęła 66 pozycję i był to jej ostatni start w tym rajdzie.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze