Edyta Klim

Ola Pindras na motocyklu podbija Meksyk

Ola Pindras jest motocyklistką od niedawna, jednak od razu nastawiła się na konkretny cel. Postanowiła zdobyć uprawnienia w USA i pojechać stamtąd do Meksyku.

Skąd motocykle wzięły się w Twoim życiu?

Wszystko zaczęło się od pary moich przyjaciół, którzy wpadli do mnie pewnego wieczoru z propozycją, żebym pojechała z nimi na motocyklach do Japonii. Ale jak to? – pomyślałam, bo przecież nie miałam wtedy ani prawa jazdy, ani motocykla. I tak powstał pomysł, by jedno i drugie zdobyć. Półtora roku później dostałam propozycję wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracując – mogłam zdobyć potrzebny budżet na wyjazd. Jestem harfistką i razem z orkiestrą jeździliśmy po USA przez 5 miesięcy, a potem mogłam liczyć na wakacje. W międzyczasie plan z Japonią przesunął się na nieokreśloną przyszłość, więc zaczęłam odkładać na własną wyprawę do Meksyku. Gdy miałam już YBR 125, to na rozgrzewkę, zmotywowana książką Weroniki Kwapisz, pojeździłam nieco po wschodzie Polski.

Dlaczego akurat do Meksyku?

Kiedy przyjechałam do Ameryki, to zaczęłam się interesować historią powstania tego kraju. A jak zaczęłam zgłębiać te tematy, to zafascynował mnie Meksyk i jego mieszkańcy, pochodzący od Majów i Azteków. I w 2015 roku postanowiłam, że właśnie tam pojadę.

Twoja wyprawa zaczęła się we 2 osoby?

Tak, początkowo jako pasażerka towarzyszyła mi koleżanka Olga, która była zachwycona USA. Miałam od początku lekkie obawy, że to nie wypali i czy moja koleżanka jest dobrze do wyprawy przygotowana. Udało się jej zdobyć wizę, uzbierać pieniądze na bilet i pobyt. Jak przyszło co do czego, to musiałyśmy mocno ograniczyć jej rzeczy, bo do wykorzystania na nas dwie były jedynie trzy kufry. Miałyśmy sporo „zgrzytów” co do oczekiwań, jak ta nasza wycieczka miałaby wyglądać i po pewnym czasie, już w Meksyku rozdzieliłyśmy się. Ja pojechałam dalej, a ona wróciła do Kalifornii. W sumie to jestem wdzięczna, że tak się stało, bo drogi w Meksyku są straszne, mają wiele objazdów w głębokim piachu i razem na jednym motocyklu, byłoby nam bardzo trudno tam podróżować.

Jak wyglądały przygotowania do wyprawy?

Zaczęłam organizować różne pozwolenia, musiałam też zdobyć prawo jazdy i zakupić motocykl. Jedno wiązało się z drugim, bo bez tego dokumentu nie można motocykla tam kupić. A do tego, by zrobić prawo jazdy na motocykl – to trzeba mieć prawo jazdy samochodowe. Musiałam oddać polskie prawo jazdy i jakoś udało mi się przystąpić jedynie do egzaminu praktycznego na motocyklu. Był on banalnie prosty: dwa zakręty w prawo, trzy kółka, dwie ósemki i już. Ostatecznie mogłam też zdawać na własnym motocyklu. Potem przyszedł czas na poszukiwania potrzebnego, wyprawowego wyposażenia, a także sponsora. Firma BikeSpace pomogła mi w doborze kufrów, a Modeka Polska wyposażyła nas w pełne dwa komplety odzieży, bez których ciężko byłoby przemierzać pustynne szlaki. Bardzo dużo wsparcia otrzymałam od przyjaciół, a w szczególności od Oskara Kubickiego. Dziękuję Wam bardzo!

Miałaś z góry zaplanowane dni i noclegi?

Ja nie lubię planować, gdzie będę spać, więc wielokrotnie szukałam miejsca na nocleg pod koniec dnia, wypytując ludzi np. w parku. Korzystałam z gościnności ludzi, małych hoteli i praktycznie nie musiałam rozbijać namiotu – co mnie cieszyło, bo nieco się tego obawiałam.

Na ile sytuacje spięć rasowych w USA między Amerykanami a Meksykanami dają się tam odczuć?

Amerykanie faktycznie nie lubią Meksykanów, bo to nacja o gorącym temperamencie, często porywcza. Słyszałam też o różnych niebezpiecznych sytuacjach i dzielnicach. Jednak to kłóci się z tym, co sama przeżyłam. Poznałam Meksykanów na ich własnych ziemiach – przecudownych, gościnnych i dających wiele z serca. Absolutnie nie doświadczyłam żadnej agresji, wręcz byłam tam gwiazdą. Po pierwsze jako biała kobieta, a po drugie jako motocyklistka. Zapobiegawczo miałam na palcu obrączkę i w wielu przypadkach mi się to przydało (śmiech).

Co w USA i Meksyku ciekawego zwiedziłaś?

W Meksyku zobaczyłam Baja Kalifornia, która jest półwyspem, głównie pustynnym. W San Ignacio jest przepiękna misja, w której się zakochałam. Pomagali ją budować Indianie, więc mieszają się tam indiańsko-chrześcijańskie style, jest tam niesamowity klimat i spokój – magiczne miejsce. Obok jest też oaza, co sprawia, że to taki mini raj. W Santa Rosalia jest kościółek przywieziony przez Francuzów, a zaprojektowany przez Eiffla w podobnym stylu jak jego wieża. W Guerrero Negro zobaczyłam największą fabrykę soli oraz lagunę, w której wieloryby odbywają swoje gody. A Ensenada pożegnała mnie prysznicem słonej wody z przepięknego naturalnego gejzera – la Bufadora.

W USA pojechałam zobaczyć Wielki Kanion, jednak trafiłam w miejsce mocno turystyczne i komercyjne. Byłam bardzo zmęczona i nie zrobiło to na mnie wtedy dużego wrażenia. Teraz gdy oglądam zdjęcia wtedy zrobione, to jestem pod ogromnym wrażeniem!

Nowy Orlean bardzo mi się podobał – urokliwe i bardzo imprezowe miasto. Afroamerykanie imprezują tam pełną parą na ulicach i skwerach, łącznie z robieniem grilla na wrakach samochodów… Las Vegas było ciekawe, choć nie chciałam się tam zatrzymywać. Przesycenie kiczem jest tam przeolbrzymie, sprzedaż na każdym kroku, często tandety, uliczne koncerty, półnagie kobiety zapraszają do robienia sobie z nimi zdjęć. Miałam tam też zabawną sytuację, bo jak przeszłam w jedną i w drugą stronę po ulicy, to od razu otrzymałam propozycję pójścia do hotelu! (śmiech) Wtedy właśnie przydała mi się ta obrączka, a pan przepraszał, że się pomylił.

Ciągnie Cię bardziej kultura i ludzie czy dzika przyroda?

Te całe pustynie i widoki były niesamowite, starałam się ich jak najwięcej zobaczyć i nagrać kamerą w trakcie jazdy. Jednak to poznani po drodze ludzie byli dla mnie największą wartością. Miałam wielu wielbicieli, młodszych i starszych, którzy podziwiali moją odwagę, więc niechcący podbiłam meksykańskie serca (śmiech).

Jak wygląda amerykańska kultura motocyklowa?

W różnych stanach jest różne prawo, w niektórych np. można w prawo skręcać na czerwonym albo jeździć bez kasku. Jak ktoś nie jeździ chopperem to jest dziwne, dziwne jest też, jak się ma na sobie motocyklowe ubranie – bo oni na motocykl wcale nie ubierają ochronnej odzieży. Widać mocno brak umiejętności jeżdżenia, skręcanie nawet bywa problemem. Taki przeciętny, polski motocyklista jest trzy razy lepszy, niż amerykański! Wynika to z pewnością z braku systemu szkolenia, bo gdy mamy już prawo jazdy na samochód, to czas szkolenia motocyklowego wynosi 2 dni! My używamy motocykla także na co dzień, używamy go w jakimś celu, oni używają bez celu, po prostu – bo mają na to ochotę. Dlatego nie spotkałam tam zbyt wielu motocyklistek i odbierana byłam ze sporym zdziwieniem. Wynikało to z mojego, pełnego ubioru i dobrej umiejętności jazdy.

A jak to jest w Meksyku?

W Meksyku widziałam jedynie crossy, bo tam jest problem z drogami. Autostrada u nich ma dużo dziur, zakrętów, powyrywane barierki i widać z niej krzyże oraz wraki samochodów po bokach. Na drodze można także spotkać dzikie konie, dzikie krowy, a także stadka kóz oraz tego co po nich pozostaje (śmiech). Inne drogi to po prostu piasek. Moja Honda CB500X całkiem nieźle dawała sobie radę, tylko raz uszkodziłam oponę i musiałam skorzystać z serwisu. Był to warsztat samochodowy, nikt się na motocyklach tam nie znał, ale wszyscy chcieli pomóc (śmiech). Z duszą na ramieniu patrzyłam na tą naprawę, ale udało się!

Jakie kolejne podróże masz w planie?

Tęsknie za Meksykiem i chciałabym dokończyć tą wyprawę. Przejechałam łącznie 16 tys. kilometrów, ale z różnych względów nie do końca taką trasą, jaką planowałam. Nie udało mi się zobaczyć centrum Meksyku ani azteckich piramid, więc muszę tam wrócić!

Motocyklowe przygody Oli możecie śledzić na jej fanpage: http://www.facebook.com/oolike2wheels/

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze