Edyta Klim

„Na koniec świata i jeszcze dalej” z Dorotą Papiernik

Dla Doroty pasja motocyklowa to spełnienie dziecięcych marzeń, jak i lekarstwo na problemy prywatne i zdrowotne. Choć opanowanie jazdy motocyklem nie było dla niej łatwym zadaniem, to uparcie dążyła do tego celu. Teraz, po pokonaniu tysięcy kilometrów na motocyklu, może poświadczyć, że było warto!

Masz duszę podróżnika?

Hmmm, zastanawiam się, kogo można określić tym mianem. Czy osobę, która raz w roku wyjeżdża gdzieś, by odpocząć i celebrować wolną chwilę? Czy kogoś, kto postawił stopę na wszystkich kontynentach? Ja jestem chyba gdzieś pomiędzy, choć nie ukrywam, że miło by było, być wszędzie tam, gdzie się da. 

Jestem zwykłą dziewczyną, która swoje dziecięce marzenia chciała przekuć w rzeczywistość. Nie mam za sobą podróży dookoła świata, nie jeżdżę po torach, nie biorę udziału w żadnych zawodach. Po prostu kontynuuję to, co 5 lat temu stało się częścią mojego życia, a obecnie jest lekarstwem na problemy prywatne i zdrowotne.

Co Cię kręci w poznawaniu świata najbardziej?

Ogólnie mówiąc – ludzie. Możliwość poznania nowych osób, zawarcia nowych znajomości, ale nie tylko… Niesamowicie fajnie jest odkrywać nowe miejsca, pokonywać drogi, które są mi obce, mierzyć się ze swoimi słabościami i lękami. Dodam do tego degustowanie regionalnych potraw, trunków, poznawanie innych kultur. Z każdego miejsca zabieram dla siebie jakieś wspomnienie, pewną cząstkę, która zostaje ze mną już na zawsze.

To motocykl otworzył Cię na podróżowanie, czy wszystko zaczęło się dużo wcześniej? 

Tak naprawdę moje podróże zaczęły się w 2015 roku – od wyjazdu do Hiszpanii z biletem w jedną stronę. Tyle samo było we mnie strachu, co ekscytacji. Jednak podołałam, zobaczyłam Madryt, Barcelonę, Toledo i ukochane Alicante. Dlaczego ukochane? Bo poczułam się tam jak w domu. Miasto zauroczyło mnie na tyle, że rok w rok myślałam o powrocie do niego. Poza tym, udało mi się polecieć do Bułgarii, Porto czy Aten. Podróże samolotem jednak nie dawały mi całkowitej swobody, bo byłam uzależniona od publicznych środków transportu, a to nie do końca mi odpowiadało. Stąd w mojej głowie zaczęły klarować się myśli o podróżach motocyklowych, o których co roku słuchałam podczas Motocyklowych Opowieści w Narolu. Wtedy nie sądziłam, że kiedyś ja stanę po drugiej stronie i będę opowiadała innym, jak niezapomniane potrafią być motocyklowe wojaże.

Miałaś okazję zainspirować innych?

W 2020 roku zostałam poproszona o wygłoszenie prelekcji na Naszych Wyprawach Motocyklowych w Narolu. To cykliczna impreza organizowana dla motocyklistów z całej Polski. Możliwość opowiadania o swojej pasji i dzielenia się wspomnieniami z innymi, było niezwykłym przeżyciem. Szalenie miło było usłyszeć, że robiąc coś tak zwyczajnego jak jazda motocyklem, można kogoś zainspirować do podobnego działania. To wydarzenie było takim miłym podsumowaniem moich wyjazdów. Jedną z podróży opisałam także w Świecie Motocykli. Po tej publikacji odezwały się do mnie osoby, którym artykuł przypadł do gustu i zmotywował do jazdy. To było strasznie miłe uczucie!

Jakie były te początki motocyklowej pasji? Bo obecnie to widać, że nie możesz już żyć bez motocykla…

Nie wychowałam się w rodzinie z motocyklowymi tradycjami. Mniej więcej w okresie gimnazjum zaczęłam kupować Świat Motocykli, zachwycać się sportowymi maszynami i marzyć, że kiedyś będę prowadzić jedną z nich. Po gimnazjum było liceum, potem studia, a motocykl nadal pozostawał w sferze marzeń. Dopiero w 2015 roku, kiedy byłam już kilka lat po 18-tych urodzinach, zdecydowałam, że zrobię prawo jazdy na kategorię A (równocześnie robiłam kategorię B). Przyznam szczerze, że nie było łatwo. Zaliczałam wywrotki, miałam dodatkowe lekcje i nabrałam przekonania, że maszyna o pojemności 600 i wadze ponad 200 kilo – nie jest dla mnie. Pojawiły się wątpliwości, czy zdobędę prawo jazdy kat. A, może tylko A2?

Ale nie poddawałaś się?

Nie odpuszczałam, chociaż wydawało się, że jazda motocyklem nie jest moim powołaniem. Myślę, że nawet rodzice mieli wątpliwości czy zdam, chociaż mimo wszystko mi kibicowali. Nawet instruktor wątpił, bo jak mnie zobaczył to powiedział, że najpierw musimy sprawdzić, czy ja w ogóle sięgnę do ziemi i sobie poradzę. Nie powiem, na początku wysokość motocykla mnie przeraziła… Jednak po każdym upadku, podnosiłam się, otrzepywałam i jechałam dalej.

Po ukończeniu kursu przyszedł czas na egzamin. Ze względu na warunki atmosferyczne, dwukrotnie mi go odwoływano. Kiedy wreszcie nadszedł ten dzień, nogi trzęsły mi się jak galareta. Najpierw pokonałam plac, a gdy wyjechałam na ulicę, to trochę się uspokoiłam. Podobno zadania na placu miały być tą trudniejszą częścią. Gdy wróciłam do WORD-u i zobaczyłam na kartce napis „Pozytywny” – byłam w siódmym niebie! Nie wierzyłam! Ja, taka „sierotka”, po tylu upadkach i zdałam? Dla mnie to było kolosalne osiągnięcie!

Potem mogłaś już samodzielnie szlifować umiejętności?

Z małym opóźnieniem, bo moje życie znacząco się skomplikowało. Złożyły się na to problemy osobiste i zdrowotne, ale myśl o motocyklu nadal tkwiła w głowie. Początkiem 2016 roku, w przerwie między jednym pobytem w szpitalu, a drugim, kupiłam upragnioną namiastkę Bandita (którym wcześniej miałam okazję przejechać się jako pasażerka), czyli Kawasaki ER5. Byłam szczęśliwa, ale jazda bardzo mnie przerażała – wysokość motocykla i moja niepewność powodowały, że w zasadzie „turlałam się” z domu do pracy. Inne trasy nie wchodziły w grę, dopiero potem, stopniowo, zaczęłam się przekonywać do dłuższej jazdy. Najpierw pojechałam odwiedzić babcię, mieszkającą na Lubelszczyźnie, potem objechałam dookoła Tatry.

W tamtym okresie, razem z ówczesnym chłopakiem zdecydowaliśmy, że czas przekuwać marzenia w rzeczywistość i ruszyć na Bałkany, Jednak jazda „Kawą” nie wchodziła w grę. Po pierwsze, nie czułam się jeszcze na siłach, a po drugie – uważałam, że ten motocykl się w taką trasę nie nadaje (hmm, chociaż chyba bardziej to pierwsze…). Dlatego razem z Erykiem, na jednym motocyklu, wybraliśmy się najpierw do Rumunii, a potem na Bałkany. Podsumowując – było nieziemsko! Po tych trasach zaczęłam myśleć, że fajnie by było pojechać gdzieś o własnych siłach, ale znowu życie mi się skomplikowało.

Dopiero w 2018 roku stałam się szczęśliwą posiadaczką XJ6 Diversion F. Motocykl kupiłam w kwietniu, a w maju wyruszyłam nad morze. Po powrocie stwierdziłam, że fajnie by było wrócić do ukochanego Alicante, więc zaczęłam snuć plany. Pierwotnie miałam jechać w trasę z towarzyszem, ten jednak w dniu wyjazdu mnie wystawił… Miałam dwie opcje: jechać sama lub odpuścić. Jednak odpuszczać nie lubię, więc pojechałam. Pojawiła się pierwsza usterka, którą dzięki wspaniałym ludziom z serwisu MotoClinic w Lubinie, udało się naprawić. Dalej też nie było łatwo, awaria telefonu zmusiła mnie do zakupu nowego aparatu. Drogi szutrowe i serpentyny weryfikowały moje umiejętności. Bywały chwile zwątpienia, płaczu, ale mimo wszystko dotarłam do Hiszpanii. Niestety Alicante musiałam już odpuścić. Po tym wyjeździe na tyle się wkręciłam w motocyklowe podróże, że na XJ-ocie spędzałam każdą wolną chwilę.

Tak się rozkręciłaś, że teraz trudno Cię zatrzymać?

Do dnia dzisiejszego udało mi się odwiedzić między innymi: kilkukrotnie Rumunię, Macedonię, Hiszpanię, Szwajcarię, Francję, Słowenię, Czarnogórę, Kosowo, Chorwację, Andorę, Maroko oraz wiele innych krajów. Nie ominęłam także Polski i objechałam ją dookoła. Byłam w Poznaniu, na Mazurach, w Trójmieście, okolicach Szczecina, Gór Stołowych i w wielu innych, bajkowych miejscach.

Każde z nich zauroczyło mnie czymś innym, a z wyprawy na wyprawę łaknęłam jeszcze więcej… Plany jednak mocno zweryfikował Covid i mój stan zdrowia. Ostatnią podróżą motocyklową był wyjazd do Rumunii w 2021 roku. Mam nadzieję, że w sezonie 2022 nie tylko moje zdrowie się poprawi, ale także sytuacja związana z pandemią się wyklaruje i będę mogła kontynuować to, co już dawno zaczęłam… 

Jak najczęściej podróżujesz – sama czy w grupie? Bardziej z namiotem czy zawsze pod dachem? 

Najczęściej podróżuję sama, zgranie terminów z innymi graniczy z cudem, ale to nie jedyny powód. Czasami jestem typem samotnika, jadąc gdzieś chcę odpocząć i mieć czas na zebranie myśli, pobycie samej ze sobą. Gdzie śpię? Hmm, nie ma reguły. Jadąc do Hiszpanii, Macedonii czy Rumunii wybierałam pensjonaty, hostele, a luksusowe ośrodki omijałam szerokim łukiem. Z prostej przyczyny, wolę zainwestować w paliwo, żeby więcej zobaczyć. Wybierając się do Maroka, zabrałam ze sobą śpiwór i namiot z racji tego, że w trasie zaplanowanej na 10 000 km, trzeba było obniżyć koszty. Nie specjalnie dbam o walory wizualne miejsc noclegowych, chociaż czasami miło jest się wyspać w miejscu, które aż się prosi o dłuższy pobyt. Jeśli jest taka możliwość, to wybieram nocleg ze śniadaniem, dzięki temu nie muszę się martwić o to gdzie i co zjeść.

Jak powstają trasy Twoich wycieczek? Na ile szczegółowo wszystko planujesz i starasz się przewidzieć?

Trasy moich wyjazdów nie są szczegółowe. Planując podróż, spisuję wcześniej punkty i drogi, które warto odwiedzić, przejechać. Na tej podstawie wyznaczam cały szlak. Patrzę także na Street View, dzięki któremu trafiłam na Andorę – pierwotnie miałam ją ominąć, ale szczęka mi opadła, gdy zobaczyłam te krajobrazy. Czytam też relacje z podróży innych osób, pytam na grupach motocyklowych, gdzie warto pojechać i co warto zobaczyć.

Po jednym z pierwszych wyjazdów, jeszcze jako plecak, zweryfikowałam szczegółowe planowanie. Rozpiska trasy dzień po dniu wylądowała w koszu. Od tamtej pory przestałam ustalać, co zobaczę w poniedziałek, gdzie pojadę we wtorek. Chyba jestem też typem człowieka, który nie lubi zamykać się w schematach. Nie wyznaczam sobie wcześniej przystanków na trasie, nie ustalam nic, poza ogólnikami. Nie lubię tego dostosowywania się do założeń. Pozostawiam sobie miejsce na ewentualne spontaniczne, nieprzewidziane sytuacje. Na trasie może zdarzyć się awaria, mogę poznać innych motocyklistów, którzy wskażą mi warte uwagi punkty, nieznajdujące się na mojej trasie lub po prostu, najzwyczajniej w świecie, mogę być zmęczona (np. całodzienną jazdą w deszczu). 

Czy ta spontaniczność i elastyczność w samotnej podróży zaprowadziła Cię w jakieś wyjątkowe miejsca? Czy może sprawiła kiedyś dodatkowe kłopoty?

Nie przypominam sobie momentów, w których spontaniczność stałaby się problemem. Miałam sytuacje podbramkowe, kiedy motocykl odmówił posłuszeństwa, kiedy zepsuł się telefon lub zabrakło mi oleju, ale jakoś wychodziłam z tego wszystkiego cało. Nie bałam się prosić o pomoc, a zazwyczaj trafiałam na życzliwych ludzi. Z racji tego, iż w moich wyprawach jest duża spontaniczność, to można powiedzieć, że każda z wypraw zaprowadziła mnie do wyjątkowych miejsc. Będąc w Macedonii nie planowałam zobaczenia Kanionu Matka, ale na stacji benzynowej poznałam mężczyznę, który zachęcił mnie do jazdy tam. Powiedział, że pojedzie przede mną autem i pokaże mi drogę. Pomyślałam raz się żyje, więc pojechałam i nie żałuję. 

Miałaś okazję jeździć poza granicami UE – jakie to było dla Ciebie przeżycie? Taka podróż to większa adrenalina?

Najdalej dotarłam do Maroka. To było dla mnie zderzenie z innym światem, innymi krajobrazami, ludźmi. Adrenaliny nie brakowało, ale chyba bardziej bałam się jadąc w pierwszą, samotną podróż. W Maroku sama nie byłam. Niemniej jednak pojawiały się tam momenty, w których chciałam rzucić motocykl w kąt i się rozbeczeć. Szkoda było mi XJ-oty na szutry, a te wkalkulowane są w trasy po Maroku. Brakowało tam asfaltów, za to były wielkie kałuże, trudne tereny, wyskakujące przed motocykl dzieci. Ale była też pyszna herbata, ogromna, niezagospodarowana przestrzeń i inna kultura do poznania.

Gdzie na ten przysłowiowy „koniec świata” chciałabyś jeszcze dojechać motocyklem?

Wszędzie! (śmiech) Od dawna marzę o NordKapp – w zasadzie miałam tam być już rok temu, ale pandemia zdecydowanie pokrzyżowała mi szyki, więc czekam na dogodny moment i ruszam. Co potem? Nie wiem, bo rzadko kiedy planuję, moje podróże mają w sobie dużo chaosu, ale mi akurat to pasuje. Sama bywam chaotyczna i nieraz wolę zdać się na… przypadek. 

Sporo kobiet ma podobne problemy z nauką jazdy na motocyklu, jak Ty miałaś. Jesteś dowodem na to, że nie warto się poddawać. Z perspektywy czasu, co byś im doradziła?

Ucząc się jazdy miałam wiele wywrotek, z bardzo prozaicznych przyczyn. Bywałam na siebie wręcz wściekła, a momentów zwątpień nie zliczę. Nawet ostatnio, podczas trasy po Polsce, nawigacja wyprowadziła mnie w pole i trafiłam na leśną drogę, myślałam, że przejadę nią bez problemu. Ale ta ścieżka stawała się coraz bardziej zarośnięta i podmokła, wtedy zaliczyłam uślizg. Nie było wokół mnie ludzi, więc sama musiałam dźwignąć ponad 200 kilo i to zrobiłam.

Moje rady dla początkującej motocyklistki byłyby takie: „Jeśli początki bywają trudne, to musisz znaleźć w sobie uparciucha, przeć do przodu i po prostu skupić się na osiągnięciu celu! Prawdziwej jazdy i tak nauczysz się później ­- powolutku, ostrożnie zaczniesz jeździć coraz dalej i częściej. Tylko nie możesz się poddawać! Jasne, że będzie różnie, nie od razu będziesz mistrzem kierownicy. Ja nim zdecydowanie nie jestem, ale mimo to, zwiedziłam kawałek Europy. Sama na początku byłam typem motocyklistki, która omijała zawrotki i ronda, serio! Teraz stało się to zwyczajne, a nawet czerpię z tego radość (śmiech). Bo umiejętności jazdy motocyklem zależą tylko od tego, na ile jesteś uparta i zdeterminowana!”

Starasz się także jednoczyć motocyklistów w celu niesienia pomocy – to trudne zadanie, żeby otworzyć im serca? Czy wprost przeciwnie?

Dzielenie się pasją napędza ludzi, ale pasja może prowadzić także do stworzenia czegoś wyjątkowego. W tym roku stałam się częścią Stowarzyszenia Motocykliści Dzieciom. Od kilku lat angażuję się w Motomikołajki i jeżdżę z prezentami do Domów Dziecka. Motocykliści mają naprawdę otwarte serca i chcą pomagać, tym, którzy mieli znacznie mniej szczęścia w życiu. W grudniu, jako Stowarzyszenie Motocykliści Dzieciom i Forum Podkarpackich Motocyklistów, wybieramy się aż do 5-ciu Domów Dziecka! Zawozimy dzieciom prezenty, a one odwdzięczają się swoimi uśmiechami. A ta radość na ich twarzach jest najcenniejszym prezentem dla nas. Pomagamy nie tylko w święta – dzięki zebranym funduszom w sezonie letnim, organizujemy dzieciom wakacyjne wyjazdy. Staramy się, żeby mimo trudnej sytuacji nie traciły tej prawdziwej, dziecięcej radości.

Podkarpackie Motomikołajki 2021: https://www.facebook.com/events/426943832334681

Za co jesteś wdzięczna motocyklowej pasji najbardziej?

Motocykl jest dla mnie pewnego rodzaju ucieczką od codzienności, od problemów. Jadąc, muszę się skupiać, przewidywać zachowania innych i nie mogę sobie pozwolić na nadmiernie zaprzątnie głowy przez problemy. Jestem w dość trudnym dla siebie okresie, bo od początku roku zmagam się z nasiloną depresją, a motocykl jest swego rodzaju lekarstwem na moją chorobę. Wycisza umysł. I to nie jest tak, że zamykam się przez to w domu – chorowałam także jadąc w swoją pierwszą podróż motocyklową, skąd zdawałam barwne relacje… Ale w którymś momencie przyszedł taki czas, że trafiłam do szpitala i zdecydowałam się o tym napisać. Do choroby przyznałam się na Instagramie w jednym z ostatnich postów. Chciałam żeby inni zrozumieli, że to może dotknąć każdego z nas, także osobę z pasją, pozornie nie mającą problemów.

Fanapge: https://www.facebook.com/jeszczedalej

Instagram: https://www.instagram.com/dziennik_motocyklistki/

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze