Mozart na drodze głaszcze nas po główkach

Minister Transportu Niemiec wypuścił na rynek uspokajającą płytę CD. Wypełniona utworami Mozarta ma sprawić, by choć w niewielki sposób zrelaksować wściekłych kierowców jeżdżących po niemieckich autostradach. Minister się myli.

fot. sxc

Ostatnio zauważyłam, że ten nieszczęsny Mozart jest traktowany jako lek na całe zło tego świata. Mozart dobry na naukę, na uspokojenie, na koncentrację. Niedługo powiedzą nam, że dobry jest na próchnicę, odciski i swędzenie pod pachami. USA pewnie w tej chwili kombinuje, jak przesłać terrorystom płyty Mozarta, by skruszeni przeszli na jasną stronę mocy. Coś mi się zdaje, że będzie jednak odwrotnie i już wyjaśniam dlaczego.

Teoretyczna, ale bardzo prawdopodobna sytuacja: Jedziecie sobie, a właściwie stoicie jak co popołudnie w korku. Komuś kilometr przed wami złuszczył się lakier na samochodzie więc ulica jest zwężona, czeka was jeszcze przynajmniej pół godziny pełzania metr za metrem. Mieliście kiepski dzień w pracy, w domu czeka sprzątanie i obiad z rodzinką. Wiecie, że to nie jest dobry dzień na siedzenie za kółkiem i jedyne czego pragniecie, to zimne piwko i ogłupiający serial w telewizji. Atmosfera nerwów zaczyna się wam udzielać i już przeklinacie na czym świat stoi, gdy nagle we wstecznym lusterku widzicie jakiegoś barana przepychającego się swoim kiczowozem w sam środek korku. Pech chciał, że się gnojek ustawia tuż za wami i trąbi, jakby to miało spowodować, że samochodom wyrosną skrzydełka. Próba uspokojenia delikwenta kończy się machaniem środkowym palcem w naszą stronę. Gdy już jesteśmy u szczytu wytrzymałości, z głośników nagle wyrywa się piskliwa Wiosna Vivaldiego…

Nie wiem jak wy, ale w moim przypadku, przy tak wielkiej dawce nerwów jedyny użytek jaki zrobiłabym wtedy z mojego systemu audio, to wepchnięcie go wkurzającemu gnojkowi do gardła i podczepienie do akumulatora. Nieadekwatność muzyki do powagi sytuacji sprawia, że zamiast uspokoić nerwy zamieniam się w rozjuszone tornado i wszelkie cuda na niebie mi świadkiem, wtedy lepiej już tylko uciekać.

Zatem gdzie mamy szukać leku na to drogowe zło? Otóż dawno temu zauważyłyśmy z moją znajomą, że najspokojniejszą subkulturę stanowią, o dziwo, metalowcy. Nie jest to poparte żadnymi statystykami, ale nawet brat znajomej, słuchający tego typu muzyki przyznał, że wściekły ryk w słuchawki uspokaja go lepiej, niż odmóżdżające reality show.

Mam na ten temat swoją teorię. Długowłosi panowie ubrani na czarno idą na koncert, gdzie zarzucą kilkakrotnie włosami, poryczą wniebogłosy i nabiją sobie i innym kilka siniaków, po czym zmordowani wrócą potulnie do swojego domu i położą się grzecznie spać, przed snem wysyłając smsowego buziaczka do swojej dziewczyny. Następnego dnia, jeśli ktoś zajedzie im drogę, włączają chociażby Behemota i myślą „O, ten utwór to dokładnie to, co ja teraz myślę. Nie jestem sam w tym bagnie, więc jest ok.” Po prostu muzyka wyładowuje wściekłość za nich, więc oni sami mogą być nadal milutcy jak troskliwe misie. Zaś kretyn w burakomobilu tuli uszy po sobie, bo we wstecznym lusterku widzi szatańską osobę i słyszy dudniące na pół miasta „Kaka demona”. Ani myśli więc ruszać się z fotela by rozstrzygnąć spór o to, komu bliżej do piekła. Konflikt zażegnany i wszyscy wracają do domu bez dodatkowych obrażeń.

Mimo wszystko zdaje mi się, że przy mnogości muzycznych preferencji mówienie nam czego mamy słuchać by się zrelaksować w aucie graniczy z bezczelnością. Mozart podziała pozytywnie na tych, którzy go lubią, a nie łudźmy się – nie jest takich ludzi aż tak wiele. Na innych podziała Metallica, na innych Kaliber 44, a na innych Lady Gaga.

Ministrowie powinni zająć się prawdziwymi problemami, zamiast wmawiać nam, że Mozart zamieni nas w drogowe aniołki. Ludzie sami najlepiej wiedzą, jakiej muzyki chcą słuchać.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze