Motopomorzanki na tropie bursztynowej przygody

Tym razem Motopomorzanki podbijały motocyklami kraje nadbałtyckie oraz „carską” Rosję - oto ich relacja z wyprawy.

W czasach kiedy turystyczne eskapady wakacyjne odbywają się głównie nad turkusowe morze, do miasteczek upstrzonych hotelami z opcją all inclusive, nęcąc nas bajecznymi plażami i słodkim lenistwem, dziewczyny jeżdżące na motocyklach wybrały wschód. Tam bowiem rozpoczyna się Bursztynowy Szlak– jeden z najstarszych traktów handlowych w tej części Europy. Dzięki zamiłowaniu do jazdy na motocyklu oraz fascynacją złotem północy rozpoczęła się nasza bursztynowa przygoda na dwóch kółkach. Tym razem Motopomorzanki podbijały kraje nadbałtyckie oraz „carską” Rosję. Dzięki swoim zamiłowaniom i niestrudzonej silnej woli udało się zorganizować  wyprawę na miarę odważnych podróżniczek zwiedzających coraz odleglejsze zakątki świata. Z całej wyprawy Sankt Petresburg – miasto carów urzekło nas najbardziej. Niezapomniana przygoda prowadząca szlakiem do Wenecji  Północy zapisała się w naszej pamięci na długie lata.

Gdyby ktoś kiedyś próbował Motopomorzankom zasugerować, że wywieje nas na rosyjskie tereny i to w dodatku na motocyklach, pewnie bym nie uwierzyła. A jednak stało się inaczej. Okazuje się, że my kobiety, na co dzień zajmujące się całkiem rutynowymi i standardowymi rzeczami, całkiem nieźle radzimy sobie w ekstremalnych sytuacjach. Dzięki determinacji i ferworze walki, który nie ustępuje nam na krok, potrafimy urządzić kapitalny wyjazd i  nie będę ukrywać, iż całkiem klawo podróżuje się w towarzystwie nieustraszonych babeczek. Może odwaga i nieustanna chęć poznawania świata, smakowania go na nowo zwieńczyło ten wyjazd sukcesem ? Nie ma co dłużej debatować, lepiej przeczytać historię tej motocyklowej przygody widzianej oczami samej uczestniczki do czego serdecznie zapraszam. Mam nadzieję,  że ta opowieść szczerze zachęci chociażby niektórych z szerokiego grona czytelników do poznawania świata na dwóch kółkach.

Nasza tegoroczna przygoda z bursztynem i podróż śladami jego historii rozpoczęła się dwudziestego dziewiątego czerwca przy Urzędzie Stanu Cywilnego w Gdańsku. (Ciekawe czy to jakiś szczególny znak dla którejś z nas?) Start rozpoczął się planowo o godzinie dziesiątej. Jeszcze zostało tylko kilka uściskać  najbliższych,  pożegnać  gości z Urzędu Miasta Gdańska, którzy zaszczycili nas swoją obecnością i mogłyśmy startować. Pogoda dopisywała w stu procentach, więc entuzjastyczna jazda szła nam jak po maśle. Granica z Obwodem Kaliningradzkim nie przyniosła żadnych niespodzianek. Na specjalne zaproszenie Siergieja Pietrowa, dyrektora Instytutu Bursztynu i Zasobów Naturalnych odwiedziłyśmy jego rzemieślniczą Inicjatywę „Sambię”. Zostałyśmy ugoszczone ciepłym posiłkiem, tak nawiasem mówiąc nie spodziewałam się, iż Torbut może być tak smaczny. Gościnny Rosjanin oprowadził nas po swoim małym imperium, które bez wątpienia absorbuje całe jego życie. Dzięki tej krótkiej wizycie dowiedziałyśmy się m.in. jak produkowana jest nalewka bursztynowa. Siergiej opowiadał o warsztatach organizowanych dla najmłodszych, o tym jakie znaczenie w przyszłości może mieć bursztyn dla światowego handlu i przemysłu. Miałyśmy niepowtarzalną okazję zobaczyć na własne oczy czerwony bursztyn. Krótki spacer na plażę oraz wizyta w rosyjskiej bani zakończyły pierwszy dzień naszej wyprawy.

Następny poranek nie był już tak owocny w pogodę, ale czas naglił więc razem z naszym przewodnikiem wybrałyśmy się do muzeum i kopalni bursztynu. Pozostało tylko pożegnać nowych przyjaciół i udać się ku dalszej destynacji, przemierzając granice kolejnego państwa. Krótki przystanek w Nidzie pozwolił nam skosztować litewskich specjałów oraz wpaść z wizytą do domu Tomasza Manna. Wieczorem odwiedziłyśmy miasto w zachodniej Litwie gdzie spędziłyśmy kolejną noc. Nie bez powodu Połąga stanęła na naszej trasie, Pałac Tyszkiewiczów z muzeum bursztynu to tylko jeden z nielicznych powodów dla których wybrałyśmy ten nadmorski kurort. Urocze i znane uzdrowisko bogate w dużą ilość jodu i wyjątkowo korzystny klimat przyciąga turystów z całej Europy. Nocą mogłyśmy się przekonać jak urzeka widok mola, który oświetla cały szereg lamp i blask księżyca. Obfity w atrakcje deptak nie odstaje od europejskich standardów. Tam dotarłyśmy do  dobrej kawiarni z muzyką na żywo i smacznym jedzeniem.

Niemalże cały poniedziałek spędziłyśmy w trasie, pogoda wyjątkowo nie chciała z nami współpracować. Zanim zdecydowałyśmy się na postój w celu przyodziania swoich apetycznych wdzianek przeciwdeszczowych, woda w najlepsze zagościła w naszych butach przy czym bezczelnie i ostentacyjnie chlupała w rytm deszczu.

Wreszcie dotarłyśmy do upragnionego celu i naszym oczom ukazał się widok stolicy Łotwy. Dzięki pomocny mieszkańcom Rygi bezproblemowo udało nam się dobrnąć do hotelu na przedmieściach miasta. Centrum nie jest niebezpiecznym miejscem toteż postanowiłyśmy zostawić nasze maszyny na ulicy niedaleko miejsca zakwaterowania.

Ryga to miasto wielokulturowe, kryje w sobie wiele tajemnic oraz zakamarków, w których warto się zgubić. Bogata w architektoniczne perły w pełni zadowala najwybredniejszych turystów. Jako miasto typowo mieszczańskie, chętnie przyjęła nowy, oryginalny styl i jego bogatą ornamentykę.  Po takich opisach zaczerpniętych z przewodników zapragnęłyśmy zbadać to własnym okiem, więc wybrałyśmy się na spacer starym miastem,  podczas którego podziwiałyśmy sztukę budowania. Całkiem  przypadkowo trafiłyśmy na społeczną inicjatywę pt. „Free Hugs”. Uczestnicy podczas akcji oferują nieznajomym w miejscach publicznych darmowe uściski.

Kolejnego dnia odwiedzamy miejsce, które powstało z myślą o mieszkańcach dla nas było tym, dzięki czemu możemy śmiało stwierdzić „poznałam Rygę”. Dlatego postanowiłyśmy zobaczyć ogromny targ z całym mnóstwem produktów, które tworzą mozaikę barw i zapachów. Można na nim kupić warzywa, owoce, bakalie, a także kwiaty i oczywiście, jak na nadmorskie miasto przystało – świeże ryby. Przechadzając się ulicami miasta dotarłyśmy do zamku, nie sprawiał on wrażenia budowli warownej, wręcz przeciętnej wymagającej remontu, aczkolwiek warto było zajrzeć również tam. Dzielnica Art Nouveau, to tak zwana dzielnica ambasad nie omieszkałyśmy pominąć takiej okazji i nasze stopy zawitały w tych rejonach . Rzeczywiście, jest ich tam wiele i udało nam się przekonać o tym na własnej skórze.

Mówią, że to co dobre szybko się kończy, zatem nadszedł czas wyjazdu i  Motopomorzanki musiały opuścić jedną z ładniejszych nadbałtyckich stolic. Jednak nie załamałyśmy się na długo. Żartobliwie mówiąc, otarłyśmy łzy, przestałyśmy się ciąć wzdłuż żył i ruszyłyśmy dalej w trasę. W końcu moc atrakcji jeszcze przed nami, mam nadzieję…

Tallin udowodnił, że jest stolicą wartą odwiedzenia. Liczne zakamarki, kręte uliczki tętnią życiem nawet do późnych godzin nocnych. Portowa tradycja oraz bryza unosząca się znad Zatoki Fińskiej sprawia, że chce się odwiedzić to miasto ponownie. Tallin nosi miano najlepiej zachowanego średniowiecznego miasta w Europie. Krótka wizyta pozwoliła Motopomorzankom utwierdzić się w tej formule  i przyznać jej stuprocentową słuszność. Tu można poczuć historię, rozsmakować się w niej- wystarczy przejść się uliczkami, podziwiać widoki, posiedzieć na jednym z miejskich placów, pomodlić się w którymś z zabytkowych kościołów, posłuchać muzyki…

Mijał piąty dzień wyprawy, a architektura miast nadbałtyckich ciągle nas zaskakiwała. Po akomodacji w przytulnym hostelu położonym w okolicach starego miasta, wybrałyśmy się na przechadzkę średniowiecznymi uliczkami, które pamiętają jeszcze czasy rycerzy i kupców hanzeatyckich. Na pierwszy punkt wycieczki wybrałyśmy serce starego  miasta czyli rynek, gdzie odbywał się średniowieczny festyn. Tam mogłyśmy obejrzeć turniej rycerski, skosztować specjałów rodem sprzed sześciuset lat. Magiczny klimat miasta udzielił się wszystkim toteż postanowiłyśmy zaszaleć i skosztować lodów czosnkowych w jednej z tutejszych knajp. Było to nieco ryzykowane posunięcie z naszej strony, ale śmiało mogę stwierdzić, że opłacało się. Przepyszny skarmelizowany czosnek zanurzony w lodach waniliowych zadowoliłby niejedne wybredne podniebienie. Ze względu na niepowtarzalną atmosferę panującą w mieście czas leciał nam miło i leniwie. Po drodze odwiedziłyśmy najstarszą w Europie aptekę magistracką, gdzie mogłyśmy podziwiać najstarszą aparaturę do ważenia i obróbki ówczesnych medykamentów. Zaglądamy również na plac ratuszowy, którego budynek pochodzi z XII wieku. Wieczór spędziłyśmy na kosztowaniu dań kuchni regionalnej

Dwa dni na zwiedzenie Tallina okazały idealnym rozwiązaniem. Dobrze zorganizowany i przemyślany plan dnia pozwolił nam zajrzeć również do  portu. Po sycącym posiłku  wspięłyśmy się na wzgórze Toompe, gdzie znajdują się punkty widokowe Patkuli i Kohtuotsa, z których można podziwiać niesamowitą panoramę na Starówkę i Zatokę Fińską. Ostatnim celem naszej wizyty w średniowiecznej stolicy był Kościół św. Mikołaja oraz Katedra św. Aleksandra Newskiego. Świątynia została wzniesiona w XIII w., ale w znacznym stopniu ucierpiała w czasie radzieckich bombardowań w czasie II wojny światowej. Aby przespacerować się wszystkim uliczkami Starego Miasta i zapoznać się z  jego najbardziej skrzętnie skrywanymi sekretami potrzeba co najmniej kilku dni. Parę godzin wystarczy jednak, aby zobaczyć najatrakcyjniejsze miejsca. Tallin najprzyjemniej zwiedza się latem, ale każda pora roku ma tutaj niepowtarzalny urok.

Najważniejszy punkt wyprawy jeszcze przed nami. Siódmego dnia wyruszyłyśmy do upragnionego Petersburga. Drobne kłopoty na granicy zostały szybko zażegnane dzięki pomocy motocyklisty z miasta Narwa. Od Wenecji Północy dzieliło nas już jedyne sto pięćdziesiąt kilometrów…

Motopomorzanki na bursztynowym szlaku.

Doskonały, perfekcyjny, pierwszorzędny to tylko nieliczna ilość przymiotników przychodzących na myśl o mieście carów. Kto nigdy nie widział Sankt Petersburga na własne oczy nie uwierzy, że tego miasta się nie zapomina, marzy się aby móc ponownie je zobaczyć.  Jest to miejsce, które swoim klimatem, zabytkami oraz krasnymi widokami popieści zmysły niejednego wybrednego konesera. Zbudowane na kilkudziesięciu wyspach nie bez powodu nazywane jest Wenecją Północy. Petersburg  nieustannie tętni życiem. Na jego głównych ulicach odnajdziemy najbardziej luksusowe butiki, modne restauracje i nowoczesne  kluby muzyczne. Warto zauważyć, że nawet nazwa McDonald – znak firmowy sieci fast-foodów pisany jest cyrylicą, a przechadzając się po mieście dostrzeżemy pozostałości dawnych czasów – pięcioramienne gwiazdy CCCP czy pomniki Lenina. Przez UNESCO Petersburg został ogłoszony ósmym najbardziej atrakcyjnym turystycznie miastem świata.

Po trudnej i mozolnej podróży przez obrzeża miasta, przy której zwiedziłyśmy większą przemysłową  część metropolii dotarłyśmy do naszego apartamentu gdzie przywitała nas gościnna Rosjanka Lena. Po szybkim prysznicu i kawce na orzeźwienie wybrałyśmy się na mały rekonesans szlakiem starego miastem. Gdy tylko przekroczyłyśmy pierwszy mostek na jednym z kanałów Newy oczom naszym ukazał się widok rozpościerający się  na cerkiew Zbawiciela na Krwi. który przeszedł on nasze najśmielsze oczekiwania oraz wynagrodził wszelkie niedogodności  napotykające nas na trasie. Wnętrze soboru zdobią artystyczne mozaiki sprawiają, że miejsce to staje się niemal mistyczne. Dzięki jednym z najpiękniejszych cudów natury jakimi są białe noce mogłyśmy bez oporów kontynuować nasz spacer po Sankt Petersburgu nieopodal wszystkich znaczących zabytków. Zjawisko białych nocy jakże niesamowicie niezwykłe, a zarazem trudne do absorpcji dla przyjezdnych. Na naszych zegarkach wybiła godzina dwudziesta trzecia, a słońce miało się całkiem dobrze i ani mu się śniło zachodzić. Na szlaku naszej wieczornej przechadzki pojawił się Ermitaż- jedno z trzech największych muzeów świata, które swoją nazwę zawdzięcza pałacowi zimowemu Piotra I. Dalej spacerowałyśmy nadbrzeżem Newy między Zimowym kompleksem Pałacowym a Placem Pałacowym napawając się widokami największych pereł architektonicznych miasta. Przy okazji mogłyśmy zaobserwować drugie oblicza mostów, które okryły się płaszczem różnorakich barw i świateł dzięki zjawisku iluminacji.

Warto wspomnieć, iż Petersburg to miasto wielkich kontrastów, społeczeństwo jest albo bardzo bogate, albo bardzo biedne. Nie bez powodu w opisach Fiodora Dostojewskiego spotykamy się z opinią sugerującą, że jest to miejsce demoniczne, współczesna Sodoma, miasto grzechu. Nie miałabym wątpliwości, że nie wypada odmówić temu miastu, swoją historią i architekturą potrafi prawdziwie oczarować. Dzień się kończył, szkoda było marnować czas na sen w takim miejscu gdzie chce się oddychać pełną piersią i chwytać każdą chwilę pełnymi garściami. Niestety, ale zmęczenie z nami wygrało, 1:0 dla niego.

Z samego rana obudziły nas promienie słoneczne, co zapowiadało kolejny pogodny dzień. W planach jawił się szczytny cel, a mianowicie Ermitaż. Bardzo istotny punkt naszej wycieczki. Amatorowi sztuki pragnącemu obejrzeć większość zbiorów zgromadzonych przez carycę Katarzynę II w Ermitażu zabrałoby to kilka dni. Informacja z przewodnika nie była pocieszająca: „W celu dokładnego obejrzenia wszystkich zbiorów Ermitażu warto poświęcić temu co najmniej dwa dni” Niestety nasz czas był nieco ograniczony wobec powyższego próbowałyśmy skoncentrować się przede wszystkim na sztuce XX wieku – impresjonistach oraz słynnych kubistach zerkając przy tym na kilka perełek doby renesansu takich jak obrazy Rubensa czy Da Vinci’ego oraz wspaniałe rzeźby takie jak Pocałunek Amora i Psyche. Nasza uwaga została przyciągnięta przez świetną konstrukcję zegara „Paw”. W pełni usatysfakcjonowane wybieramy się w dalszą podróż, tym razem śladami II wojny światowej i odwiedzamy stary poczciwy krążownik „Aurora”. Jeszcze tylko kilka pamiątkowych zdjęć i można było większych wyrzutów zjeść jakieś słowiańskie danie. Po zregenerowaniu sił kolejne kroki skierowałyśmy do Twierdzy Pietropawłowskiej – najstarszej budowli w mieście, położonej na wyspie Wasilijewskiej, zwanej wcześniej Wyspą Zajęczą. Wewnątrz murów znajduje się okazały sobór św. Piotra i Pawła zakończony ponad  – metrową iglicą, na szczycie, której obraca się uskrzydlony anioł trzymający krzyż. Kierując się z Twierdzy w stronę brzegu Newy naszym oczom ukazał się cudowny widok – turkusowo-zielonych fasad Ermitażu odbijających się w wodzie. Kolejny dzień chylił się ku końcowi.  Wieczór zakończyłyśmy spacerkiem po Newskim Prospekcie, gdzie w jednej z knajpek próbowałyśmy blinów oraz innych specjałów kuchni rosyjskiej.

Wizyta w Peterhofie okazała się strzałem w dziesiątkę. Nie bez powodu nazywany skarbem światowej sztuki i architektury. Do letniej rezydencji carskiej rodziny wybrałyśmy się na motocyklach. Z informacji jakie udało nam się uzyskać od jednego z poznanych dzień wcześniej motocyklistów, dowiedziałyśmy się, że można podróżować bez kasków. Nie omieszkam nadmienić, że nie trzeba było nikogo długo namawiać do takiej frywolnej jazdy.    Światowa stolica fontann jaką nazywany jest potocznie Peterhof, oczarowała nas. Kompleks Peterhof to nie tylko sam pałac, ale także dwa przedzielone długim tarasem parki: Dolny i Górny. Na terenie całego parku o powierzchni blisko sześciuset hektarów znajduje się około stu pięćdziesięciu fontann. W parku mieszczą się również cztery zabytkowe kaskady. Cały obiekt bardzo przypadł nam do gustu, niestety trzeba było pożegnać piękną rezydencje, ponieważ dzisiejszy dzień bogaty był w kolejne niespodzianki. Aby móc obejrzeć miasto z innej perspektywy wybrałyśmy się na wycieczkę po kanałach miasta. Podczas godzinnej ekskursji obejrzałyśmy cały splendor Petersburga z całkiem nowej odmienionej perspektywy. Wieczorem przy blasku słońca, (pamiętajmy, że cały czas towarzyszą nam białe noce) spotykamy się z innymi turystami w celu obejrzenia otwarcia mostów. Przy poprzednim podejściu niestety nie udało się nam zdążyć na owe wydarzenie, mimo wyścigu z czasem po Newskim Prospekcie.

Petersburg, który okazał się miastem pełnym niespodzianek oczarował nas tak mocno, że postanowiłyśmy zostać jeden dzień dłużej i na sam koniec zostawić sobie najbardziej apetyczny kompleks architektoniczny, a mianowicie Carskie Sioło wraz z bursztynową komnatą w roli głównej. Istotnym aspektem owej wizyty okazał się problem transportu wokół, którego oscylował nasz wyjazd. W przewodniku wyczytałyśmy o taksówce zbiorowej z  egzotyczną nazwą, „Marszrutka”- cóż to za dziw ? Ostatecznie wybór padł jednak na rosyjskie metro wspólnie uznane za najbezpieczniejszy środek komunikacji miejskiej. Przy okazji architektonicznie ukazujący spuściznę czasów świetności Lenina o czym świadczyć mogły wystroje stacji metra. Po dotarciu do Carskiego Sioła zwiedzanie rozpoczęłyśmy od kompleksu ogrodów, które otaczają Pałac Katarzyny oraz Ermitaż. Podziwiałyśmy aleje skrupulatnie przystrzyżonych cisów, grabów i bukszpanów.  Krótki, ale intensywny marsz pozwolił odwiedzić większość interesujących nas miejsc. W końcu dotarłyśmy do upragnionego miejsca, a mianowicie do Pałacu Katarzyny, który jest najznakomitszym symbolem rosyjskiego baroku. Widoki komnat wprowadził nas w niemałe osłupienie. Rezydencja carów rzeczywiście jest spektakularna, każda komnata ma swój odrębny charakter i pozostawia w pamięci przepiękne wspomnienia. Do tego miejsca rzeczywiście chce się powracać. Jednak naszym celem numer jeden jest bez wątpienia Bursztynowa Komnata. Szczególną uwagę przykuwa ze względu na nutkę tajemnicy, która owiewa jej historię. W Carskim Siole mamy do czynienia z repliką oryginalnego zabytku. Nadal wielu poszukiwaczy zaginionych skarbów twierdzi, iż jest o krok od rozwiązania zagadki związanej z miejscem jej ukrycia. Bursztynowa Komnata nikogo nie rozczarowała, bo rozczarować nie mogła. To czysta przyjemność oglądać tak fantastyczne arcydzieła wykonane ludzką niestrudzoną ręką.

Jak każda przygoda ma swój początek i koniec, tak właśnie w tym miejscu niestety zakończyła się nasz krótki romans z carską Rosją. Pozostały tylko fotografie i szumne wspomnienia, których niejeden motocyklista może nam pozazdrościć. W drodze powrotnej postanowiłyśmy zabukować nocleg na Łotwie w celu regeneracji sił. Ostatnie dni naszej wyprawy zapragnęłyśmy spędzić w Wilnie. Wielokulturowa stolica Litwy dała się poznać Motopomorzankom ze swojej najlepszej strony. Urokliwe wąskie uliczki, barokowe świątynie, pełne uroku podwórka, ciche zaułki z rodzimymi kawiarenkami pozwoliły w pełni zasmakować się w historii i kulturze miasta. Jako, iż Wilno szczyci się mianem kolebki romantyzmu polskiego, postanowiłyśmy odwiedzić otwartą w 2009 roku celę Konrada, w której więziono poetę Adama Mickiewicza. Przebywał w niej na czas procesu filomatów i filaretów.

Najważniejszym punktem naszej wycieczki była bez wątpienia Ostra Brama, gdzie mieści się wiodące prym sanktuarium na Litwie z przepięknym obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej. Dalej wybrałyśmy się w stronę zespołu ratuszowego, który od sześciuset lat pełni rolę najważniejszego placu w stolicy. Kolejnym miejscem, które odwiedziłyśmy był Plac Katedralny. Tutaj zwiedzanie zaczęłyśmy od Pomnika Giedymina – założyciela Wilna. Przedstawia on wielkiego księcia Giedymina, stojącego z wyciągniętymi przed siebie ramionami i wskazującego miejsce powstania miasta. Z Placu Katedralnego bardzo blisko miałyśmy do Pałacu Prezydenckiego. Jest to oficjalna rezydencja litewskiej głowy państwa mieszcząca się w obrębie wileńskiej Starówki przy S.Daukanto aikšte. Nasze zmęczone nogi zasłużyły sobie na krótką przerwę w zwiedzaniu. Należało, więc spróbować wyśmienitego litewskiego piwa. Nie zapomniałyśmy również o przekąskach do pszenicznego trunku czyli o smażonym chlebie z czosnkiem i wędzonych uszach, ryjkach i ozorkach wieprzowych. Finalnie udało nam się trafić na ulicę Zamkową. Jest to najstarsza oraz najbardziej wystawna ulica na starym mieście. Z racji naszych zainteresowań oraz celowi jaki przyświecał naszej wyprawie grzechem byłoby nie odwiedzić Galerii Muzeum Bursztynu. Właśnie tam zaprezentowano unikalną kolekcję inkluzji, w interesujący sposób udokumentowano przebieg kształtowania się bałtyckiego bursztynu. Zapoznałyśmy się z najważniejszymi właściwościami owego minerału i jego rolą w zamierzchłych pogańskich obrzędach.

W ciągu tych dwóch dni udało nam się również wybrać z wizytą na górę Trzykrzyską. Według legendy na Górze Łysej za czasów Olgierda umęczono siedmiu franciszkanów. Czterech strącono do Wilejki, zaś trzy Krzyże z ciałami męczenników ustawiono na górze. Tego samego dnia odwiedziłyśmy  Cmentarz Na Rossie, który  jest jedną z czterech polskich nekropolii narodowych. Po lewej stronie bramy cmentarza znajduje się grób Marii z Billewiczów Piłsudskiej, miejsce pochówku urny z sercem Józefa Piłsudskiego. Dzień chylił się ku końcowi, więc wybrałyśmy się na sowitą kolację. Będąc w Wilnie nie sposób nie skosztować specjałów tradycyjnej kuchni litewskiej. Głównym bohaterem naszego stołu okazały się cepelliny, w Polsce zwane kartaczami. Danie ziemniaczane nadziane farszem mięsnym lub grzybowym niosące za sobą solidną porcją energetyczną od razu przypadło nam do gustu.  Pozostał tylko powrót do hotelu,  niestety panowały nastroje nieco nostalgiczne ze względu na termin wyjazdu, który zbliżał się wielkimi krokami.

Wszystko co dobre szybko się kończy… wyprawa Bursztynowym Szlakiem również. Przyszedł  czas i na nas, aby w końcu powrócić do domu. Przyjechałyśmy bogatsze o wielki bagaż doświadczeń. Dzięki możliwościom jakie zesłał nam los, mogłyśmy spędzić swoje wakacje w sposób nietuzinkowy i to cieszy najbardziej. Forma spędzanego przez nas czasu jest esencją przyjemności czerpanej z jazdy na motocyklu połączonej z odkrywaniem frapujących zakątków na bursztynowej trasie. Chciałoby się rzec, świetna forma rekreacji, ale warto pamiętać, że z takich wypraw płynie szereg doświadczeń oraz wiele nauk,  nie tylko tych prozaicznych.  Przed wyjazdem rodzą się obawy, zadajemy sobie  multum pytań : Jak sobie poradzę na trasie ? Czy będę potrafiła dostosować się do grupy?, Jak przyjmą nas Ci cali Rosjanie? Istotnym jest fakt, że jazda na motocyklu pozwala na dogłębne wrażenia, działa na nasze wszystkie zmysły. Te zapachy, te widoki… wszystko jest bardziej namacalne, uchwytne. Stajemy się bezpośrednimi obserwatorami otaczających nas ludzi i miejsc, które mijamy na trasie. Nie da się ukryć, iż odwiedziłyśmy również okolice gdzie ludzie żyją skromnie, a bieda każdego dnia zagląda im w oczy. Z takich przykrych pejzaży, również można wyciągnąć osobiste refleksje i wnioski.

Motopomorzanki po raz kolejny udowodniły, że potrafią postawić na swoim i realizować ustalone sobie priorytety. Dzięki silnej woli i zapałowi kolejna wyprawa została zrealizowana z bardzo pozytywnym wydźwiękiem panującym wśród najbliższych, forumowiczek oraz sponsorom. Chcemy serdecznie podziękować Wam za wsparcie inicjatywy, jaką jest realizacja trasy Bursztynowym Szlakiem. Przede wszystkim za okazaną pomoc, która w sposób szczególny przyczyniła się do realizacji naszych marzeń.

Tekst: Justyna Gurda

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

Podziwiam za odwagę,tyle siły w tak kruchym kobiecym ciele.Brawo

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze