Motocyklem przez życie

Ania Jackowska, motocyklistka - podróżniczka. Jedyna kobieta jaką znamy, która samotnie pokonuje dziesiątki tysięcy kilometrów nieznanych dróg, przemierzając obce krainy. Czego oczekuje od życia? Czego wymaga od siebie i motocykla? Jakie ma plany na przyszłość? Opowiada jedynie Motocainie.

z archiwum Ani Jackowskiej

Anię spotykam w ursynowskiej knajpie. To jej rodzinne strony. Tutaj zostawiła przyjaciół, całe swoje dotychczasowe życie zawodowe i przeniosła się do Trójmiasta żeby ochłonąć. Uważa, że nadmorskie klimaty ją uspokajają.

Ma za sobą kilkadziesiąt tysięcy kilometrów przemierzanych zupełnie samotnie. Uważa, że jazda we dwójkę, czy w tzw. peletonie to nie to samo. Chce wciąż udowadniać sobie, że jest w stanie samodzielnie jeździć coraz dalej i dalej, wyznaczając sobie kolejne, długodystansowe trasy.

AJ: Prawo jazdy na motocykl zrobiłam stosunkowo niedawno, bo w 2002 roku. Jako pierwsza woziła mnie po Warszawie Cagiva River, choć miała paskudną tendencję do zasypiania na skrzyżowaniach.. Wjeżdżając na nie, nigdy nie byłam pewna czy bezpiecznie uda mi się zjechać. Mimo wszystko bardzo lubiłam ten motocykl. Od tamtej pory dużo się zdarzyło i wiele się nauczyłam: o sobie, motocyklu i wyprawach.

Będąc już dumną właścicielką Suzuki Bandit.600S, jako świeżo upieczona posiadaczka motocyklowego uprawnienia zaplanowała swoją pierwszą wyprawę do Chorwacji.
Rzuciłam się od razu na głęboką wodę. Pomysł na samotny wyjazd do Chorwacji został zrealizowany równie szybko jak się pojawił; w 2002 roku Chorwacja nie była jeszcze tak popularnym kierunkiem jak teraz. Nie chciałam analizować wszystkich „za” i „przeciw”, aby nie ostudzić swojego zapału i nie dać najbliższym zbyt dużo czasu na próby zmiany moich planów. Mama nic nie powiedziała. Dostałam od niej Atlas Europy i świętego Krzysztofa. Niesamowita kobieta.

Skąd wiedziałaś, co Ci będzie potrzebne, nie mając praktycznie żadnego doświadczenia wyprawowego? Musiałaś brać pod uwagę, że przecież liczyć będziesz mogła tylko na siebie. 
To prawda. Pierwszym wyjazdowym wyzwaniem było pakowanie. Jak zapakować cały babski wakacyjny ekwipunek do dwóch niewielkich kufrów? Po chwili okazało się, że i tak większą ich część zajęły rzeczy nie mające nic wspólnego z damskimi potrzebami, tylko z ewentualnymi kaprysami motocykla. Ważniejsze było dla mnie przygotowanie i zabezpieczenie sprzętu, niż zadbanie o samą siebie. Kilka podkoszulków, dwie pary spodni, bielizna i kostium. Wstyd się przyznać, ale nawet porządnego ubrania motocyklowego wtedy nie miałam. Jechałam w jeansach i o dwa rozmiary za dużym kasku. Przy okazji bardzo wszystkich proszę: nie róbcie takiego błędu jak ja i kupując motocykl zainwestujcie w porządne ciuchy, a w żadnym razie nie odkładajcie tego wydatku na później. Lepiej mieć rocznikowo trochę starszy motocykl, ale za to całą głowę.

No właśnie mimo niedoświadczenia, Twoja droga była usłana różami?
Banditem dojechałam na południe Chorwacji, a tam zostałam honorowym członkiem klubu bikerów z Dubrovnika i poznałam fantastycznych ludzi. To na pewno były te róże. Ale zanim dojechałam było różnie. Przede wszystkim problemy ze znalezieniem taniego noclegu w środku nocy i jazda na skraju zmęczenia, gdy załadowany motocykl wydaje się być coraz cięższy, a koncentracja zerowa. Poza tym jeszcze na Węgrzech,  moja nierozważna decyzja położyła nas w pozycji horyzontalnej – Bandit leżał na mnie, a ja na ziemi. Moje nogi okazały się za krótkie, a ja za słaba i jeszcze „motocyklowo” za głupia, aby zawrotka na dosyć dużym wzniesieniu mogła nam się udać… Wyczołgałam się spod mojego „piórka” i niefachowym okiem zaczęłam oceniać straty. Próby podniesienia Bandita w pojedynkę okazywały się nieskuteczne. Na szczęście ktoś przejeżdżał. Zawsze wychodzę z założenia, że w każdej sytuacji można sobie dać radę, trzeba tylko chcieć. Mimo tego zdarzenia zasmakowałam w samotnych podróżach i wracając planowałam następną trasę.

Kobiety w rodzinie Ani miłość do motocykli mają w genach. Na zdjęciu babcia Ani jako kierowca i jej mama jako pasażerka
z archiwum Ani Jackowskiej

Ania o sobie i motocyklu wyraża się „my”. Jednak jakiś czas temu musiała przeżyć bolesne rozstanie ze swoją „drugą połową”.

Po powrocie z Chorwacji zielony Peugeot 106 na ul. Grochowskiej w Warszawie, wymusił na nas pierwszeństwo.  Znalazłam się w szpitalu, z otwartym złamaniem szczęki, pękniętą łopatką i barkiem. Czułam bezsilność i trudno było mi pogodzić się z tym, że w wykonywaniu najprostszych czynności muszę liczyć na pomoc innych. Wtedy zrozumiałam, że ciało jest bardzo kruche i czasem chwila wystarczy, aby zaszły w nim nieodwracalne zmiany. To doświadczenie przyniosło za sobą ostrożność. Może czasem nawet zbyt silną. Po wypadku wśród bliskich pojawiły się próby sabotażu, mające na celu skierowanie mojej uwagi na inne niż jednoślady obiekty zainteresowań. Ale motocykl jest gdzieś we mnie wpisany. Oczywiście nasza znajomość ma zmienną intensywność. Nie jeżdżę codziennie, dopuszczam podróże innymi środkami transportu. Czasem znajomi dziwią się: jak to, Ty nie na motocyklu? Nie, bo miałam ochotę założyć sukienkę. Również daleka jestem od stwierdzenia, że motocykl to całe moje życie. Jest ważny, ale mam dużą otwartość na inne rzeczy i często wolę gdzieś iść pieszo, pojechać metrem, czy samochodem. Najważniejsze jest to, że konsekwentnie, krok po kroku realizuję swoje motocyklowe podróże. A z każdym rokiem coraz więcej chcę zobaczyć, coraz dalej pojechać.

Gdy wróciła w pełni sił do normalnych zajęć, tęsknota za motocyklem nie dawała jej spokoju. Wreszcie pojawił się Fazer FZS 600, a wraz z nim kolejny pomysł na samotną podróż – Portugalia.
W drodze do Capo da Roca, „zwiedziliśmy” między innymi: Obidos, Coimbrę, Leirię, Porto, Lizbonę. Było gorąco – ze względu na wysokie temperatury i Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej. Niestety, byłam świadkiem portugalskich finałowych łez… Podczas tej wyprawy przekonałam się o nieograniczonych możliwościach załadunkowych Fazera. Do tradycyjnych pamiątek z podróży, pocztówek, magnesowych kogutów z Barcelos, dołączyły dwie ozdobne lampy. Wystarczyło pomyśleć i odpowiednio zawiązać ekspandery. Lampy dowiozłam w całości. Świecą do dziś.

Czy można o Tobie powiedzieć, że jesteś samotnikiem? Wolisz przebywać sama, niż w towarzystwie?
No skąd! Kontakt z ludźmi inspiruje do działania, czego przykładem jest chociażby nasze spotkanie i pomysły, które po kilku minutach się pojawiły. Lubię rozmowy z których coś wynika, które mają swój cel, mogą się komuś przydać, ktoś może poczuć się po nich lepiej. Drażnią mnie plotki i gadanie o niczym. Bardzo lubię być w towarzystwie innych, ale potrzebuję mieć swoją przestrzeń. Staram się nie uzależniać od obecności innych, czekać ze zrobieniem czegoś, aż ktoś inny będzie miał czas i ochotę. To czasem bardzo trudne, zwłaszcza wtedy, gdy jest ktoś na kim Ci zależy. Ale ile można tak czekać i odkładać wszystko na potem? Więc trzeba się uodpornić i iść własną drogą. Ale obecność i kontakt z bliskimi jest dla mnie bardzo ważny. Samotne podróżowanie nie jest ucieczką od ludzi, czy niechęcią do nich. To dla mnie próba wytrzymałości, sprawdzenia się, osiągnięcie czegoś własną pracą i zaangażowaniem. Poza tym podróżując samotnie, wbrew pozorom, cały czas jest się w towarzystwie, ponieważ samotni podróżnicy z reguły wzbudzają w innych bardzo pozytywne emocje i zainteresowanie.

z archiwum Ani Jackowskiej

Nie czujesz potrzeby, żeby dzielić się na bieżąco niesamowitościami, które Cię spotykają na trasie? Wspólne kontemplowanie uroków miejsc, wymiana wrażeń?
Pewną formą dzielenia się tym co wokół mnie jest blog i zdjęcia, które umieszczam w czasie wyjazdu. W zeszłym roku, już po powrocie z Maroka, przekonałam się, że podróż we dwoje też może być wyjątkowa, chociaż to zupełnie inny rodzaj wrażeń. Podróżując z kimś nie czuję na sobie odpowiedzialności, łatwo się wyłączam, mam taką potrzebę bycia „zaopiekowaną”. Rekompensuję sobie w ten sposób czas spędzony w samotnej podróży, gdzie cały czas jestem w stanie ciągłej gotowości, każda decyzja podejmowana jest przeze mnie i to na mnie ciąży odpowiedzialność za bagaż, siebie, motocykl, to żebyśmy mieli gdzie spać i co zjeść. Chętnie w taką podróż z kimś dam się jeszcze zabrać, tylko towarzystwo musi być sprawdzone. To nie zmini jednak mojej chęci do realizowania samotnych motopodróży.

Po Portugalii pojechałaś swoim kolejnym Fazerem w długą, bo dwumiesięczną podróż do Maroka. Dlaczego akurat tam?
Na tą decyzję duży wpływ miały zainteresowania. Jestem  absolwentką Psychologii Międzykulturowej i poznawanie odmienności kulturowej zawsze mnie ciekawiło. Poza tym po Portugali i Hiszpanii skończył mi się w tamtym kierunku kontynent. To był dla mnie kolejny krok i wyzwanie jeżeli chodzi o odległość i konfrontację z inną kulturą. Zdawałam sobie sprawę, z tego, że samotna kobieta wjeżdżająca na motocyklu do kraju muzułmańskiego, łamie kilka kulturowych stereotypów dotyczących roli kobiety i jej funkcjonowania w życiu codziennym. Jest narażona na zaczepki ale tak długo, jak będzie zachowywać dystans, okazywać szacunek dla tej kultury, nie powinna czuć się zagrożona. Maroko jest coraz częściej odwiedzane przez turystów i mieszkańcy dowiadują się o naszej kulturze, tak jak my uczymy się o nich. Nadal zupełnie inaczej wygląda doświadczenie tej kultury z punktu widzenia samotnie podróżującej kobiety, niż autokarowej wycieczki z rezydentem.

Jak wpadasz na pomysł trasy, którą chcesz jechać? Ile zabiera Ci jej układanie i w ogóle przygotowanie do tak długodystansowego wyjazdu? Zwiedzasz z przewodnikiem, czy wolisz skręcać do miejsc, które są jeszcze nieodkryte?
W czasie pierwszych wyjazdów planowałam niewiele, najwyżej punkt docelowy i to co po drodze warto zobaczyć, a codzienne trasy i noclegi dostosowywałam do okoliczności. Czasem przypadkowa rozmowa na stacji benzynowej, czy w hostelu, była pretekstem do skręcenia z drogi i zmiany planów. Ostatnia podróż była najbardziej zaplanowana i przemyślana. Chociaż w czasie tych kilku tygodni tylko raz, w Hamburgu, miałam zarezerwowany nocleg – tak na dobry początek. Później już trudno było ocenić gdzie, kiedy i na ile się zatrzymam. Oczywiście ma to swoje dobre i złe strony. Zawsze będę zostawiała sobie pole do podróżniczej improwizacji, bo na tej improwizacji opiera się cały urok podróżowania. Do przewodników powoli się przekonuję. Dobrze napisane stanowią cenne źródło informacji. Ale w każdej podróży szukam swoich miejsc.
Jeżeli chodzi o organizację całego przedsięwzięcia to w momencie, gdy w grę zaczyna wchodzić współpraca ze sponsorami i mediami, to przygotowania zajmują więcej czasu, tzn. kilka miesięcy. Chociaż ja i tak zbyt późno zaczynam ten proces. Plan wyprawy do Syrii i Jordanii pojawił się 13 kwietnia, a wyjazd planuję na połowę lipca. Kolejne wyprawy chcę planować zdecydowanie wcześniej. Z doświadczenia już wiem, że oszczędzi mi to niepotrzebnego stresu, bo na załatwienie niektórych rzeczy potrzeba czasu.

Jaki najdłuższy dystans pokonałaś podczas swojej samotnej wyprawy?
W czasie ostatniej podróży przejechałam około 11 tysięcy kilometrów. Do Maroka jechałam szlakiem wybranych portów europejskich: Hamburg, Amsterdam, Antwerpia, Bordeaux i dalej wzdłuż linii brzegowej Hiszpanii, Portugalii. Bardzo ciekawa, aczkolwiek wyczerpująca podróż. Ten dystans pomnożony przez wagę motocykla, był dla mnie dużym wyzwaniem.

Jakie masz plany na najbliższe, wakacyjne miesiące. Zapewne gdzieś wyruszasz?
Tym razem Bliski Wschód – Syria i Jordania –  „ Bogi i ludzie szaleją”, czyli kobieta na motocyklu śladami starożytności. Chciałabym aby moje projekty podróżnicze miały krajoznawczą wartość dla osób, które je śledzą. W tym roku motywem przewodnim będą zabytki starożytności, ale nie tylko. Podróż będę na bieżąco relacjonować na stronie www.aniajackowska.pl, gdzie dostępne będą też zdjęcia. Nowa podróż to również nowy motocykl – dzięki uprzejmości BMW Fota i BMW Polska, będę miała okazję sprawdzić w tych trudnych warunkach BMW 650 GS. Bardzo chciałam podziękować Jerzemu Gryciukowi i Robertowi Domańskiemu za to, żę uwierzyli w ten projekt i z dużym sercem się w niego zaangażowali. W organizacji wyprawy wspiera mnie również Polski Związek Motorowy i wrocławska firma KLS Elektro. Na razie jestem na etapie przygotowań i sporo jeszcze przede mną, ale to co wyczekane ma ponoć dla człowieka większą wartość. 

Jakie masz hobby poza motocyklowe? Co Cię jeszcze w życiu kręci?
Dużo satysfakcji i energii daje mi praca – prowadzenie szkoleń i warsztatów edukacyjnych m.in. z młodzieżą i osobami bezrobotnymi. Chciałabym też wrócić do prowadzenia zajęć dla kobiet – spotkań poruszających temat poczucia własnej wartości, samoakceptacji. I wszystko wskazuje na to, że w tym roku zrealizuję moje „dziennikarskie” marzenie. Nakręca mnie to, że różne, ważne dla mnie rzeczy, zaczynają wreszcie układać się w jakąś całość. Jeżeli chodzi o zainteresowania, to od zawsze bliskie mi były kino, teatr i fotografia, szczególnie ta społeczna. Całoroczną alternatywą dla motocykla jest rower, a zimową – snowboard. Zresztą na motocyklu i snowboardzie zaczęłam jeździć w tym samym roku. Ostatnio odkryłam piękno Tatr. W ogóle bardzo lubię wszystkie formy podróżowania i zwiedzania.

Od czego odpoczywasz, co spowodowało, że przeniosłaś się ze stolicy?
W Warszawie żyje i jeździ się szybko. Ja wolę inny rodzaj adrenaliny niż wyścigi od świateł do świateł. W Trójmieście jest inaczej – jakby wolniej. Poza tym, widziałaś kiedyś lutowy sztorm na Bałtyku, gdy fale zalewają gdyński bulwar, a morze jest tak głośne, że nie słyszysz dzwoniącego telefonu? To dwa zupełnie różne miejsca. Nie chcę oceniać, w którym jest lepiej. To chyba kwestia tego, w którym z nich w określonym momencie swojego życia czujesz się lepiej. Ostatnio coraz częściej wracam do Warszawy, bo tej warszawskiej energii zaczyna mi brakować. Zresztą to wyjątkowe miasto, które jednego dnia potrafi człowieka przytłoczyć, a następnego dodać mu siły. Trójmiasto pozwoliło mi spojrzeć na to wszystko z dystansem, którego nie miałam wcześniej. Z tym dystansem, również ze względów zawodowych, chcę tu wrócić.

Co zatem sprawia, że czujesz się odprężona, a co nakręca do działania?
Sama motywuję się do działania, stawiam sobie kolejne wyzwania, a inspiracji szukam dookoła. Do „nakręcania” przez innych podchodzę z rezerwą. Rzeczywiście lubię jak coś się dzieje, monotonia mnie usypia i męczy. Do działania motywuje mnie wizja efektu ostatecznego, a także małe sukcesy, które pojawiają się po drodze do jego realizacji. Oczywiście czasem są też chwile zwątpienia i braku wiary, w to że coś może się udać. Wtedy obowiązkowy telefon ratunkowy do kogoś z bliskich, aby szybko postawił mnie do pionu. Z reguły działa. Najszybciej wyciszam się w domu. Odpręża mnie dynamiczna jazda na rowerze z energetyczną muzyką i bieganie. Mile widzianym towarzystwem relaksu są film i czerwone wino. I oczywiście głos Piotra Barona w „Trójce”.

Ania zgodziła się sukcesywnie zamieszczać opowieści ze swoich przebytych podróży na Motocainie. Relacja z wyprawy do Maroka już wkrótce!

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

Brawo Żyrafa 🙂

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Brawo Żyrafa 🙂

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze