Edyta Klim

Motocykl, ludzie, przyroda i przygoda

Agnieszka Kądziela uwielbia podróżować motocyklem sama. Nigdy nie planuje zbyt dużo, ponieważ to napotkani po drodze ludzie dyktują rytm jej podróży.

Czy podróż tego lata była Twoją pierwszą wyprawą w pojedynkę na taką skalę?

Nie, ponieważ w tamtym roku pojechałam sama w Alpy. Do Austrii dotarłam w jeden dzień, trasą szybkiego ruchu, do pensjonatu Imbachhorn pod Grossglockner, który prowadzi rodzina z Polski. Zrobiłam tego dnia 1147km, ale po tego typu drogach ta odległość to nie problem. Zdobyłam Grossglockner, Stelvio, odwiedziłam Wenecję, Słowenię (jaskinie: Postojna i Szkocjańska, jezioro Bled). Dotarłam na węgierski zlot  Klubu Motocyklowego Griff, gdzie byli też moi znajomi z Polski. Zrobiłam wtedy samotnie 3500km, a potem spontanicznie dołączyły do mnie dwa, inne motocykle i pojechaliśmy dalej. Zwiedziliśmy razem kolejne piękne miejsca: Jaskinie Aggtelek, stolicę Słowacji, Czechy (Pravcicka Brama, Pańska Skała, Piekielne Doły), Bastei w Niemczech i wróciliśmy do Polski.

Był strach przed pierwszą, samotną podróżą?

Człowiek się boi pierwszy raz, a potem to już wsiada na motocykl i jedzie (śmiech). A i ten pierwszy strach był minimalny, tylko pierwszego dnia, do czasu ujrzenia pierwszych, powalających widoków. Potem jest już tylko adrenalina, euforia, łapiesz chwile i bierzesz z życia garściami!

Ile trwała twoja, tegoroczna wyprawa i jaką trasę obejmowała?

Moja ostatnia podróż trwała 11 dni, zrobiłam 4.208 km. Drogę w stronę Czarnogóry potraktowałam przelotowo (Czechy, Węgry, Chorwacja, Bośnia), potem zwiedzanie Czarnogóry i powrót przez Bośnię Chorwację, Węgry –  tym razem połączone ze zwiedzaniem. Początkowo miała to być dłuższa trasa (miałam jechać jeszcze przez Rumunię), ale musiałam wrócić do kraju – czasem tak bywa, że trzeba zmienić swoje plany… Na początku to nawet nie wiedziałam, czy w ogóle dostanę tak długi urlop, bo zmieniłam pracę. Załatwiałam wszystko chwilę przed wyjazdem, wypisałam wniosek i tak się to potoczyło.

Które z odwiedzonych krajów najbardziej Ci się spodobały?

Czarnogóra urzekła mnie widokami: góry, kaniony, cisza i spokój – coś niesamowitego, aż zapiera dech. Chętnym polecam wjazd do Czarnogóry drogą M18, gdzie od razu przeniesiecie się w najpiękniejszą część tego kraju, czyli kanion Pivy wraz zaporą, a to dopiero początek pięknych widoków! Warto też wybrać się drogą R14, która wiedzie przez Durmitor – wąska trasa z tunelami, a w górach konie i krowy, które idą środkiem drogi, nadając temu miejscu fajny klimat. Potem przez Zablijak do Djurdjevica Tara, gdzie jest wysoki most i przy okazji można zaliczyć zjazd na tyrolce (ja wole jazdę motocyklem, ale zapewne jest to niesamowite przeżycie).  W sumie w Czarnogórze jest tak, że gdzie by nie wjechać i tak będzie fajnie!

Kolejnym odwiedzonym i ciekawym miejscem był Manastyr Ostróg, prawosławny klasztor na skale. Potem skierowałam się w stronę morza, zahaczając o Kotor Budve, a inne nadmorskie miejscowości potraktowałam przejazdowo, bo byłam tam 4 lata temu. Drogą R16, która jest obecnie remontowana i kawałek przemierza się szutrem, dotarłam do mojego głównego celu, czyli Jeziorka Szkoderskiego.

Co do Bośni – też ma piękne miejsca, ale mnie ujęli tam ludzie, którzy są otwarci i mili. W Czarnogórze są bardziej na dystans, trochę zamknięci. Byłam tam 4 lata temu ze znajomymi i inaczej odebrałam ten kraj. Samotna kobieta na motocyklu w tamtych stronach, jest takim, kulturowym szokiem dla nich. Osoby z którymi rozmawiałam, pytały: „Jak to jesteś tu sama?” „Nie boisz się?”. Mężczyźni pytali: „A gdzie jest Twój mężczyzna?”. A ja odpowiadałam, że nie mam. Zwykle padało stwierdzenie, że nie powinnam tu być sama, bo to nie jest kraj dla samotnie podróżującej kobiety. Mężczyźni mówili, że tamtejsze kobiety nie jeżdżą motocyklami, ani nawet skuterami! Widziałam wprawdzie jedną kobietę jadącą z tyłu na Hondzie Goldwing, ale siedziała bokiem, więc chyba coś w tym jest… Jednak mam też miłe wspomnienia, poznałam fajnych Serbów i dwie Serbki od których wynajmowałam pokój, mam z nimi kontakt do chwili obecnej i to uwielbiam w samotnych podróżach! Co do ciekawych miejsc w Bośni, to polecam odwiedzić Tekija Blagaj, gdzie jest klasztor Drewiszów, Mostar i miejscowość Jajce z Wodospadem Plivskim (trasa ładna widokowo, ponieważ od Mostaru jedzie się wzdłuż rzeki).

Jednak mimo to, ludzie spotykani na trasie dobrze Cię odbierali?

Ogólnie tak, ludzie miło mnie odbierali i nie miałam jakichś nieprzyjemności. Poznałam bardzo ciekawe osoby, bo podróż z kimś nie daje tyle wrażeń, co samotny wyjazd. Śmieszne było to, że przekraczasz granice, jesteś 130 km od Czarnogóry, gdzieś w Bośni, a czujesz się zupełnie jak w Polsce. To niesamowite uczucie, trudne do opisania, to tak, jakby się gdzieś teleportować (śmiech). Ludzie są mili, ciepli, chętni do pomocy, tak sami z siebie, po prostu.

Czy w samotnej podróży czułaś się bezpiecznie?

Samotna podróż zawsze niesie ze sobą ryzyko, zresztą na dwa motocykle też… Ja nie czułam się zagrożona, tylko w Czarnogórze odczuwało się taki lekki chłód, szczególnie, gdy każdy napotkany mężczyzna mówił, że nie powinno mnie tam być. Trochę sieje to niepokój, malutki jakiś… (śmiech) Tam można było liczyć, głównie na przyjezdnych, czasem na tutejszych.

Były przygody, które długo będziesz wspominać?

Historii do opowiedzenia mam z milion (śmiech). Począwszy od tego, że położyłam motocykl na Węgrzech i złamałam podnóżek kierowcy. I co dalej? Z nogą w górze nie pojadę (śmiech). Poprosiłam pana z recepcji, żeby przyszedł z narzędziami. Był zaskoczony, ale jakoś udało się nam przełożyć podnóżek z tyłu na przód. Znajomy z Węgier wysłał mi adres serwisu Yamahy i cudem tam dotarłam, 20 minut przed zamknięciem. Znaleźli mi podnóżek z innego motocykla, a rachunek dostałam tylko za wymianę.

W Bośni, stojąc na rondzie zobaczyłam, że ruch jest wstrzymany przez policjanta. Okazało się, że przejeżdżała właśnie parada motocykli, więc postanowiłam do nich dołączyć i tak trafiłam na zlot. Poznałam tam 4 Słoweńców, mieszkających w Serbii, jeden nawet dobrze mówił po polsku. Oni zaprosili mnie do restauracji, gdzie porozmawialiśmy trochę przy kawie o Polsce i moich planach. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia i ruszyłam dalej w trasę. I to jest fajne, że kiedy sobie nic nie planujesz, to możesz zostać godzinę dłużej z nowo poznanymi ludźmi, nie martwiąc się o to, czy gdzieś nie zdążysz.

W Czarnogórze właściciel miejsca noclegowego zostawił mnie na deszczu i w błocie, mówiąc, że nie mam żadnej rezerwacji u niego, tylko u sąsiada obok. A ja nie mogłam się ruszyć, bo ziemia się zapadała, a nogi ślizgały. Dopiero jakiś przyjezdny przyniósł mi kamień, żebym mogła postawić stopkę, a napotkany motocyklista pomógł wypchać motocykl na żwirek.

Na jednej stacji benzynowej zostałam miło przywitana, otrzymałam hasło do wifi i podszedł do mnie chłopak, żeby porozmawiać o Czarnogórze i ludziach. Niestety potwierdził moje odczucia, żeby uważać, sprawdzać wydawaną resztę (na jednej stacji musiałam się już o nią upominać), bo często ludzie za pomoc chcą pieniądze. Wynika to z biedy, a jak widzą ładny motocykl, to myślą że ja jestem bogata. Jednak na koniec dodał, że są także mili ludzie, tacy jak on, tylko jest ich trochę mniej.

Było wiele śmiesznych historii, smutne także były. Było szczęście i były pierwsze łzy, ale to normalne. Choć kiedyś w Alpach były to tylko łzy szczęścia…

Co, aż tak wyprowadziło Cię z równowagi?

Zawiodła mnie nawigacja  w okolicach Podgoriki, prowadząc w zupełnie inne miejsce, niż motel w którym spałam. Krążyłam tak z godzinę, pytając ludzi gdzie to jest, ale nie dla każdego 300 metrów prosto znaczy to samo… Nie mogłam tego miejsca znaleźć, a wiedziałam, że jestem blisko! Dopadła mnie bezsilność. Miałam drugą nawigację, ale się rozładowała, a gdy próbowałam ją podłączyć do gniazda zapalniczki, przejechały obok mnie 4 motocykle. Po chwili zawrócili i młody motocyklista z Rosji zapytał, czy nie potrzebuję pomocy? Wpisywaliśmy ten adres w ich urządzenia i dopiero trzecia nawigacja wskazała, że to 4 kilometry dalej. Odstawili mnie na miejsce i czekali jeszcze, aż sprawdzę, czy nocleg mam zaklepany. A na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i nazwałam ich moimi wybawcami (śmiech). Wtedy w pokoju były pierwsze łzy – bo jak to, ja nie mogłam sobie dać sama rady? Przecież to nie w moim stylu! (śmiech) A rano poznałam na śniadaniu miłego, młodego chłopaka z Serbii i przegadaliśmy razem jakieś 3 godziny, więc jak widać, samotna podróż nie oznacza typowej samotności.

I na każdym kroku można spotkać przyjazne dusze?

Oczywiście, na przykład w Bośni też pomyliłam adresy, ale tam było inaczej… Zaczepiłam kobietę na rowerze, a ona mieszkała 2 domy dalej i na migi zaprosiła mnie do swojej altanki. Potem zadzwoniła pod numer właściciela, u którego miałam nocować i pokazała na migi, że on po mnie przyjedzie samochodem, a potem przyniosła jedzenie – to jest prawdziwa gościnność w Bośni! Jej mąż po bośniacku próbował ze mną rozmawiać i się okazało, że on w Warszawie brał kiedyś udział w budowie wieżowca. I uśmiechał się szeroko, wspominając Polskę. Od noclegu dzieliło mnie 4 km, tyle co w Czarnogórze, a zupełnie inna była mentalność ludzi.

Kolejna miła sytuacja spotkała mnie w Bośni, gdy w małej miejscowości chciałam porozmawiać z panem pracującym na stacji benzynowej o tym, jak to jest z tymi kobietami i ich jazdą na motocyklach. Niestety nie mówił po angielsku nic a nic, ale zaprosił mnie za ladę, włączył translator google i tak się porozumiewaliśmy. To była miła rozmowa – powiedział, że jestem odważna, mam charakter i że mnie podziwia. Uścisnął dłoń, nasze drogi się rozeszły. Pojechałam dalej.

Zwiedzając klasztor Drewiszów w Tekija Blagaj miałam zaparkowany motocykl przed dwoma innymi na słowackich tablicach. Obejrzałam wszystko, wróciłam, a na baku czekała na mnie naklejka z napisem „The Road i the goal KE&KS”. Wziełam ją, stwierdziłam, że to miły gest i nakleiłam na kufer. Po drodze odwiedziłam Mostar, spotkałam pielgrzymkę motocyklową Iskra Miłosierdzia i dotarłam do miejscowości Jajce, gdzie jest wodospad Plivski. A tam, 180 kilometrów dalej, znów spotkałam te same dwa motocykle! Więc kolejna rozmowa, kolejne znajomości i wspólne zdjęcie. A, żeby było śmieszniej – po raz trzeci nasze motocykle spotkały się na stacji benzynowej w Chorwacji (śmiech). W takich okolicznościach słowo „przeznaczenie” zaczyna nabierać sensu. Dodam też, że klasztor zwiedziłam gratis, dzięki uprzejmości chłopaka w kasie, ponieważ nie miałam ich waluty, ani drobnych w euro, a kartą płacić nie było można.

Kolejna śmieszna sytuacja zdarzyła mi się w Chorwacji na przejściu granicznym, gdzie trafiłam akurat na czas zmiany pracowników. A potem biały bus z celnikami dogonił mnie na autostradzie, a przepisowo to akurat nie jechałam (śmiech). Popatrzyłam na licznik i pomyślałam, że chyba mam kłopoty… A celnicy tylko pomachali do mnie uśmiechnięci, przyspieszyli i odjechali.

Twój plan trasy obejmował z góry wyznaczone punkty zwiedzania, czy też decyzje podejmowałaś już w trakcie wyjazdu?

Z góry wiedziałam, co chce zwiedzić w Czarnogórze, a reszta to było szukanie ciekawych miejsc w trakcie wyjazdu. Zwykle wieczorem, tak, żeby były po trasie kolejnego dnia. Nie planuję też noclegów, bo nigdy nie wiem, gdzie zostanę. Podoba mi się to, że siadam z kimś i rozmawiam godzinę czy dwie, nigdzie się nie spiesząc – za to kocham samotne wyjazdy. Jadąc we dwie osoby nie poznasz nigdy tylu ludzi, co w pojedynkę.

Noclegi rezerwuję przez booking, jak już wiem, gdzie dojadę, albo gdzieś niedaleko. Nie potrafię inaczej podróżować, bo cenię sobie tą wolność podczas wyjazdu. Jazda daje mi wolność, a poczucie wolności w wolności – to już czad! (śmiech) A Czarnogóra chodziła za mną od jakiegoś czasu, więc stwierdziłam, że jadę tam. I nie żałuję, bo to był fantastyczny dla mnie czas!

Jaki masz motocykl i jak się spisuje w podróżach?

Jeżdżę Yamahą XJ6 Diversion F, zrobiłam nią już 50 tys. km i nigdy mnie nie zawiodła! Wszystko w motocyklu robię jednak na czas, nie oszczędzam na niczym, a nawet doinwestowałam. Mam grzane manetki, deflektor, gniazdo zapalniczki, zmiękczoną kanapę, paski i napisy zrobione lakierem na felgach i do tego kufry. Tak, kocham mój motocykl – jest między nami ogromna więź i nie traktuje go typowo, jak środek transportu (od tego mam auto). To jest moja laleczka, ślicznotka, moje oczko w głowie! I nic nie daje mi tyle szczęścia, co jazda motocyklem!

Pakowanie się na taką wyprawę to wyzwanie?

Pakowanie nie jest dla mnie wyzwaniem, bo dużo jeżdżę i pakuję się bez problemów. Mam 3 kufry, zabieram najpotrzebniejsze rzeczy, a zaczynam od: trytytek, oleju, żarówek, bezpieczników, taśm, kołków do łatania dziur w oponie, podstawowych kluczy, map, itp. Potem ciuchy, buty na zmianę i tak dalej… Jedno co mogę polecić, to pakowanie ubrań w foliówki, bo przy bardzo ulewnym deszczu, czasami może się dostać do nich pewna ilość wody, a dzięki temu zachowa się też większy porządek. Oczywiście ciężar należy rozmieścić równomiernie, żeby nie było, że prawy kufer przeciążony, a lewy ma same lekkie ubrania.

Jaki jest Twój wymarzony kierunek podróży?

Kierunków jest wiele, ale marzy mi się jeszcze podróż do Norwegii i dookoła Bałtyku. Może za rok, nie wiem… Bo moje podróże rodzą się spontanicznie, w ciągu chwili. Ja nie planuje ich rok wcześniej, pół roku, ba (!), nawet kilka miesięcy. Ponieważ jak planuje, to nic mi z tego nie wychodzi, a spontany są najlepsze!

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

wow!!! szkoda,że lubisz jeździć sama;)

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Pięknie mieć taką pasję

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

jestem pod wrażeniem , brawo za odwagę, zapewne super wrażenia, pozdrawiam

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze