Megaburger – test Chryslera Voyagera

25 lat temu, po dwóch stronach oceanu pojawiły się samochody, stanowiące motoryzacyjną odpowiedź na zjawisko Baby-Boom i rozwijające się potrzeby rodzin. Chrysler Voyager - Big Mac - i Renault Espace - Le Big Mac -  zapoczątkowały nowy segment rynku: minivany. Zastanawiamy się, co takiego jest w amerykańskich krążownikach, że chce się je mieć?

Pod koniec lat siedemdziesiątych XX w. zwiększyła się liczba rodzin amerykańskiego pokolenia Baby Boomers (powojennego wyżu demograficznego). Zaczęto poszukiwać ekonomicznej alternatywy dla typowego samochodu osobowego, który przestał mieścić członków rodziny wraz z ich bagażami. Tradycyjne sedany i kombi stawały się coraz mniejsze i małolitrażowe; chodziło o zmniejszenie emisji spalin oraz zużycia paliwa. Na rynku pojawiały się, co prawda, odmiany pełnowymiarowych vanów, które dostosowano do przewozu pasażerów, jednak były to proste konstrukcje oferujące zbyt niski komfort podróżowania, a do tego nadwozie – ze względu na znaczne rozmiary – nie nadawało się do sprawnego parkowania i poruszania się w dużych aglomeracjach. Sytuacja ta zmusiła projektantów i konstruktorów do stworzenia pojazdu, który mógłby spełniać potrzeby coraz liczniejszych i bardziej wymagających rodzin.

fot. Sołtysik

Oczekiwania były w istocie proste. Do samochodu nowego typu powinno się łatwo wsiadać – czyli tak, by dzieci nie miały z tym kłopotu – wewnątrz zastając sprzyjające rodzinnym eskapadom rozwiązania. Dobrze, by się nim łatwo parkowało, więc wymiary nadwozia winny być zdecydowanie mniejsze od typowego w tamtych czasach dostawczaka, jak traktowano Dodge Ram w wersji Van. Oczywiście auto powinno też mniej zużywać paliwa. W 1984 roku pojawił się pierwszy minivan – Chrysler Voyager, a miliony amerykańskich mam zaczęły wozić nim swoje dzieci do szkoły.

 

Z amerykańską mamą łączy mnie właściwie tylko to, że… mam dzieci. Ponieważ ostatnio pojawiło się trzecie, zmuszona byłam, nie bez żalu, zmienić samochód. Wprawdzie nie wożę maluchów do przedszkola jak stereotypowa Amerykanka gulgoczącą V8 w jakieś wielkiej obudowie, ale by nasza rodzina mogła się zmieścić, przesiedliśmy się do minivana. Niebawem jednak przekonałam się, że raczej mikrovana…

„Minivanem” określa się czasem testowanego tu Grand Voyagera, który zajął największe z dostępnych wzdłuż ulicy miejsc do parkowania. Duże niedoszacowanie. Ale muszę wziąć poprawkę na to, że mam do czynienia z produktem amerykańskim. Podobnie jak kubek coli kubkowi nie równy, tak i pojęcie „mini” po obu stronach oceanu kryje różne rozmiary. Grand Voyager jest tylko ciut krótszy od największej limuzyny Mercedesam czyli klasy S w wersji przedłużanej. O ile tym drugim wiele osób chętnie pojechałoby do ślubu, o tyle w pierwszym zmieścilibyśmy kapelę weselną, czy od biedy dj’a z konsolą i ogromnymi głośnikami.

Grand jest faktycznie wielki. I urósł prawie 68 cm od czasu premiery w latach 80. Warto zaznaczyć, że w porównaniu do poprzedniej generacji zniknął podział na „zwykłego” Voyagera i Granda, pozostał „tylko” Grand. Albo aż. Mój prywatny minivan stojący obok Amerykanina, prezentuje się przy nim nad wyraz skromnie. Ale nie będę się rozczulać.

fot. Sołtysik

Rozpoczynam przeładunek wszystkich niezbędnych rodzinnych tobołów. Trzy foteliki samochodowe, wózek dla dwójki dzieci („niestety” kompaktowy Phil&Teds Vibe), podwozie do drugiego wozidła, torba z niezbędnikiem. Z ulgą odkrywam guziki na pokrywie „ładowni”, dzięki którym klapa bagażnika zamyka się sama. Na szczęście przewidziano, że machnięcie nią na tyle skutecznie, by się zamknęła, kobiecie – zwłaszcza niedużej – mogłoby nastręczać problemów.

Wózek i torba bez trudu mieszczą się w bagażniku, mimo że mam rozłożone wszystkie dostępne fotele. Jego przestrzeń można dowolnie aranżować. Ostatni rząd siedzeń łatwo schować w podłogę, złożyć i rozłożyć częściowo lub w całości za pomocą stosownych przycisków zlokalizowanych z boku powierzchni bagażowej.

Mocowanie fotelików dziecięcych także nie nastręcza problemów. Pasy są wystarczającej długości, dostęp do ich zatrzasków jest łatwy, nie trzeba też być wyspecjalizowanym speleologiem, aby się dostać do systemu isofix. Przy ogólnych gabarytach samochodu parkowanie nim w mieście tak, żeby otwierać na oścież drzwi boczne i dostać się do środka np. do dzieci, mogłoby zniechęcić. Tymczasem rozsuwane na boki drzwi z obu stron auta (stosowane od pierwszej generacji Voyagera) są świetnym rozwiązaniem. Przecież nie każdy, jak Homer Simpson (bohater popularnej, amerykańskiej kreskówki), może wsiadać przez dach do swojego auta. W zatłoczonej aglomeracji przy parkowaniu pomogą czujniki i kamera cofania.

Tyle drobiazgów, a jeszcze nie ruszyłam. Wajcha zmiany biegów przy kierownicy została przeniesiona na konsolę środkową. Wreszcie widać w jakim znajduje się położeniu.

fot. Sołtysik

Oryginalne minivany – np. modele z roku 1984 – napędzane były czterocylindrowym silnikiem benzynowym o pojemności 2,2 litra i mocy 96 KM (z opcjonalną trzystopniową skrzynią automatyczną).
Obecne minivany piątej generacji posiadają – jak testowy egzemlarz – wysokoprężny silnik czterocylindrowy o pojemności 2,8 litra i mocy 163 KM (lub benzynowy 3,8 l i mocy 193 KM) współpracujący z sześciostopniową przekładnią automatyczną.

Odpalamy. Diesel w Grandzie budzi się z chropowatym brzmieniem. Już nastawiam się na toporne zawracanie „na kilka razy”, gdy ku mojemu zaskoczeniu, Voyager wykazuje się dużą zwinnością w wąskiej uliczce. Manewrowanie nim nie sprawia trudności, jednak rozpędzenie ponad dwóch ton z niewielkim bagażem budzi nieco zażenowania. Dla odwrócenia uwagi moich pasażerów od braku efektu „wciskania w fotel”, włączam film. By zaś nie słyszeli złorzeczeń kierowcy uskuteczniającego manewr wyprzedzania, dorzucam z rozmysłem bezprzewodowe słuchawki. Bardzo wychowawczo… Należy także uważać na gąbczastą obwolutę nauszników, maluchy mogą ją rychle obgryść z rozkoszą.

Podróżujący zajęci, mogę przyjrzeć się wnętrzu, choć nie zajmuje ono na długo mojej uwagi. Jak na amerykańskie dzieło przystało, nie ma się czym szczególnie zachwycać. W stosunku do dopieszczonych w każdym calu produkcji europejskich, czy japońskich, jest tu dość siermiężne i nieco plastikowo. Skóra nie pachnie jak skóra, drewno nie jest drewnem. Za to zapewne każdy doceni szeroką regulację elektryczną siedzeń i – co spodoba się zwłaszcza niskim paniom – możliwość ustawienia odległości pedałów.

Wścibskie oko wychwyci jednak okruszek belgijskiej pralinki w wyrobie czekoladopodobnym – to znane z Mercedesa przyciski otwierające szyby i irytujący włącznik wycieraczek po lewej stronie kolumny kierownicy. By je uruchomić trzeba pokręcić pierścieniem zwieńczającym dźwignię kierunkowskazów. Rozrywka wyłącznie dla miłośniczki serialu „Arabela” produkcji czechosłowackiej. 

Ogrom schowków i uchwytów na napoje poraża. Minivany pierwszej generacji wyposażone były tylko w dwa uchwyty na kubki; w testowym Grandzie doliczyłam się ich aż 14! Jak na amerykański „rodzinnowóz” przystało, w większości z nich zmieści się nawet litrowa butelka.

fot. Sołtysik

A jeśli mowa o butelkach… Granda wyposażono w składany stoliczek i odwracane siedzenia drugiego rzędu zwane Swivel 'n Go. Niestety, gdy odwrócimy fotele tyłem do kierunku jazdy i zamontujemy stolik (co nie jest takie proste), nie zostaje zbyt wiele miejsca na nogi. Wykluczona jest w tej sytuacji także możliwość przewożenia dzieci w fotelikach.

Przy odwróconych siedzeniach z zamontowanymi fotelikami nie da się rozłożyć stolika, ani też przy rozłożonym stoliku zamocować ich, by np. dzieciaki mogły na blacie choćby wylądować zabawkowym samolotem. I tyle z piknikowania w czasie jazdy.

Wznoszę w irytacji oczy do nieba, a tam panel jak w samolocie. Ciągnie się przez całą długość auta, kryjąc w sobie wiele schowków i dwa ekrany DVD.

Jednak z awaryjnym lądowaniem mógłby być problem. Przycisk włączający światła awaryjne znajduje się tak blisko guzika wyłączającego ESP, że omyłkowo można wcisnąć oba naraz, pozbawiając się zabezpieczenia elektroniki. Choć z drugiej strony jest tu zaleta: ile człowiek dałby w pewnych samochodach (ale bardziej sportowego typu) za jeden guzik umożliwiający opcję jazdy bez kontroli trakcji, lub taką prostotę obsługi owego przycisku!

Nasuwa się tylko refleksja, czy „wyjęty” wprost z amerykańskiego parkingu spod marketu Wal-Mart pięciometrowy minivan Grand Voyager, ma szansę swobodnie zaklimatyzować się na europejskim podwórku. Trzeba przyznać, że jak na  przybysza zza oceanu, nieźle radzi sobie z polskimi drogami. Łagodnie przyjmuje nierówności, bez wrednego bujania, co pewnie ucieszy miłośników przekąszania w czasie jazdy. Gorzej z miastem. Tu Grand Voyager w swojej klasie jest niemalże jak Lockheed C-5 Galaxy (ogromny samolot transportowy) przy awionetkach: pakowny, ładowny, ale też opasły i przyciężki.

W porównaniu do europejskich minivanów zbudowanych przeważnie na płycie podłogowej kompaktów lub samochodów segmentu D, Grand wymaga większej logistyki. Trzeba pamiętać o pozostawieniu choćby dwumetrowej przestrzeni za samochodem, by wychylić klapę bagażnika szerzej niż tylko do rozmiarów szczeliny wystarczającej do wciśnięcia paczki papieru toaletowego. A i tak zawsze znajdzie się cwaniak, który ten odstęp wykorzysta. Wolna amerykanka na stołecznych parkingach zdecydowanie nie pomaga temu amerykańskiemu kulturyście. Dużo lepiej poradziłby sobie w konkurencji z busami wożącymi pasażerów na trasie Warszawa-Lublin.

Zatem Big Mac –  czyli Chrysler Grand Voyager Limited Edition 2009, czy Le Big Mac – wiadomo, europejsko-japońskie podróby? Osobiście wolę jednak frytki z majonezem, niż ćwierćfunciaka z serem.

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

Ha! Fajny czolg, taki na prawde po amerykancku. Nawet dzieci maja zajecie i nie nudza : mamo nudzi mi sie.. no chyba, ze sa nadpobudliwe, wtedy nie ma zmiluj 🙂

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Ha! Fajny czolg, taki na prawde po amerykancku. Nawet dzieci maja zajecie i nie nudza : mamo nudzi mi sie.. no chyba, ze sa nadpobudliwe, wtedy nie ma zmiluj 🙂

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze