Edyta Klim

Marzenia trzeba spełniać!

„Marzenia trzeba spełniać” to blog Pauliny Buczek na facebooku. Paulina jest motocyklistką chorą na raka. Ona wie, jak wiele warte są marzenia, gdy każdy dzień staje się walką o siebie.

Czym są dla Ciebie motocykle? Co dała Ci ich obecność w Twoim życiu?

Dawniej była to głównie kwestia poczucia wolności i możliwości uprawiania turystyki, jazdy bez stania w korkach. Obecnie każda podróż wzbudza we mnie wielki zachwyt przyrodą. Uśmiecham się w kasku sama do siebie, czując zapach rzepakowych pól, wilgotnego lasu, czy świeżej ziemi na zaoranych polach. Ostatnie dwa lata pokazały mi, że jest to też sposób na zademonstrowanie samej sobie, ile we mnie jest siły i że mogę z siebie jeszcze więcej wykrzesać.

Mówisz otwarcie i przez swój blog na facebooku również publicznie, o tym, że masz raka. Czy to jest trudne i wymagało czasu?

W chwili, gdy dowiedziałam się o raku, nie mogłam pozbyć się myśli, że to już koniec… Przecież miałam jeszcze tyle planów i marzeń do spełnienia. Nie miałam odwagi mówić o chorobie. Nie wiedziałam też, jak odpowiadać na te wszystkie pytania o moje samopoczucie i rokowania. Na szczęście z każdym miesiącem leczenia zdobywałam coraz większy procent szans na wygraną i wraz ze wzrostem poziomu optymizmu moich onkologów, coraz łatwiej było mi przyznać głośno, że mam raka.

Jak duże znaczenie ma tu wczesne wykrycie tej choroby?

Olbrzymie! Zdaję sobie sprawę, że wygrywam, bo relatywnie wcześnie mnie zdiagnozowano. Przy tym typie raka, diagnoza postawiona raptem kilka tygodni później, skutkowałaby najprawdopodobniej brakiem jakiekolwiek szansy na przeżycie.  Rak piersi u tak młodych kobiet to rzadkość, a też dziewczyny w moim wieku zwykle nie mają w sobie na tyle dyscypliny, żeby regularnie poddawać się badaniom. Dlatego dzisiaj mam już siłę, żeby otwarcie mówić o tym, jak bardzo istotne jest uczestniczenie w programach prewencji i wykrywania raka piersi. Wierzę, że moja postawa pomoże zwiększyć świadomość i którejś z nas uratować życie.

W naszej kulturze samo słowo „rak” wywołuje same negatywne skojarzenia i często jest traktowany wprost, jak wyrok śmierci. Takie stereotypowe myślenie starasz się przełamywać?

Ja nadal uczę się żyć, swoim nowym życiem. Trudno o akceptację utraty poprzedniego jego standardu, jak nie było bólu, otępienia i kiepskiej pamięci. Ale dzisiaj cieszę się z każdej, nawet najmniejszej rzeczy i do znudzenia powtarzam innym „zobacz jakie to piękne”, „popatrz jakie to niesamowite”. Zawsze tryskałam pozytywną energią, ale od czasu choroby uśmiech prawie nie schodzi mi z twarzy. Dziś życie doceniam po stokroć bardziej i dzielę się tą umiejętnością z innymi. Paradoksalnie rak daje kopa do życia.

Jak chciałabyś zdobyć większy zasięg swoim przesłaniem?

Podjęłam próbę pisania bloga „Marzenia Trzeba Spełniać” na facebook’u, bo myślę że jestem niezłym przykładem na to, że mimo raka da się żyć z pełnym uśmiechem na twarzy. Nie umartwiam się nad swoim losem, jestem aktywna zawodowo, podróżuję (w tym sezonie przejechałam blisko 15 tys. km na motocyklu), a obecnego partnera poznałam już po mastektomii. Pokazuję, że warto sprawdzać swoje ciało, a w razie złej diagnozy – nie można się poddawać! Trzeba zwizualizować sukces i walczyć.

Czy masz już jakieś informacje zwrotne od osób, którym coś uświadomiłaś?

Pierwszą grupą eksperymentalną były moje koleżanki z pracy. Wiele z nich w zeszłym roku przebadało swoje piersi pierwszy raz w życiu. Z tego co wiem, pilnują terminów badań do dziś. I oby tak dalej!

Temat raka jest często przez osoby zdrowe przemilczany, pomijany, krępujący, do momentu, kiedy choroba nie zaatakuje ich samych lub osoby im bliskie. Doświadczyłaś tego?

Niestety znam osoby, które uciekły od mojego raka. Rozumiem, że każdy jest inny i ma inną odporność, dlatego też nie mam do nikogo żalu. Myślę, że ludzie dość często się boją, że będą musieli stawić czoła śmierci, więc uciekają zawczasu. Poza tym rak jest trudny, czasem nie wiedzą jak wspierać chorych, co powiedzieć.

Więc jak to robić, jak wspierać?

Ja lubiłam, gdy moi przyjaciele czytali mi książki. Nie pamiętam ani jednej z nich, ale koił mnie sam głos, nie słowa. Dlatego nie trzeba się bać, warto z chorymi po prostu być, naprawdę nie trzeba mówić nic od siebie. Bardzo duże wsparcie nieśli mi też motocykliści.

Możesz na nich liczyć w takich, trudnych zakrętach życiowych?

Oczywiście. A jak bardzo, to dowiedziałam się podczas chemioterapii. Panowie jednej z grup motocyklowych do której należę i gdzie przez lata byłam żeńskim rodzynkiem, zorganizowali zbiórkę pieniędzy na moje leczenie. Ze łzami w oczach wręczyli mi skarbonkę w kształcie kasku, po brzegi wypełnioną banknotami. Dopisali na niej: „Paulinka, jesteśmy z Tobą! Na cycki!”. Jak się okazało, nie pieniądze były tak bardzo istotne, ale bezpośrednie pytania o to, czy boję się śmierci, czy będę miała mastektomię, jakie mam szanse. Przeżyłam przy nich niezłą psychoterapię, wtedy pierwszy raz na głos powiedziałam, że boję się, że umrę. To była niesamowita ulga, w końcu zdefiniowałam strach i obawy.

Innym przykładem jest grupa motocyklistów, uprawiających motocyklową turystykę, która odwiedzała mnie w moim domu. W najtrudniejszych chwilach mojego leczenia, zapraszał ich mój przyjaciel na wspólne gotowanie. Poznałam wtedy wiele, pełnych empatii, osób. Nazwaliśmy się „Motokucharze”, a planom na kolejny sezon motocyklowy nie było końca. Z „K.”, bliską mi osobą, o której wspominam na blogu, poznaliśmy się na przejażdżce motocyklowej na początku tego sezonu. Rak nie jest mu straszny, a dzięki miłości i przyjaźni, którą mnie otacza, mam więcej siły do walki, niż kiedykolwiek wcześniej. Jest wiele innych osób, bez których wsparcia byłoby zdecydowanie trudniej. Niestety nie sposób wszystkich wymienić w kilku zdaniach.

Czy choroba odcięła Cię od motocykla? Czy pasja i marzenia, podobnie jak niektórzy ludzie, dodają sił do walki?

Właściwie motocykl był motywem przewodnim mojego leczenia. Po każdej chemii czułam się fatalnie i dosłownie znikałam ze świata. Ale, gdy po paru dniach się budziłam, sprawdzałam prognozę pogody (czy nie za zimno lub nie za gorąco), pijałam dużo elektrolitów i wyjeżdżałam, chociaż na jeden dzień, na motocyklową przejażdżkę. Łysa, blada, w nowym kasku z różowym malowaniem, który był wówczas moim jedynym symbolem kobiecości. Nigdy nie zapomnę, gdy pod koniec sierpnia ubiegłego roku, byłam bardzo osłabiona i musiałam zakończyć już sezon. Tato wystawił moją Hondę z garażu i przejechałam nią maksymalnie 50 km. A gdy wróciłam na podwórko to czekał, by mi przytrzymać motocykl, żebym się z nim nie przewróciła, podczas zsiadania. Kompletnie nie miałam już siły. Ale dałam radę!

Jakie odwiedzone na motocyklu miejsca zostały w Twojej pamięci, jako takie motywatory do dalszej walki?

O wyprawach, na które w tym się roku zdecydowałam, mogłabym mówić bez końca… Nie znam jeszcze pewnej granicy swojego ciała po chemioterapii. To bywa kłopotliwe, tym bardziej, że podróżuję w pojedynkę. Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu motocyklowego, na pożyczonym sprzęcie, zwiedziłam każdy zakamarek, nieznanej przeciętnemu turyście, Fuerteventury. Pierwsza wyprawa moim własnym motocyklem była testem, na ile tak naprawdę mogę sobie pozwolić i kiedy muszę się zatrzymać. Wybrałam mało standardowy kierunek: Rugia i Bornholm. Właściwy wyjazd odbył się w lipcu, codziennie podejmowałam decyzję, gdzie pojadę dalej, a głównie sugerowałam się prognozą pogody. Uciekając przed burzą, finalnie zaliczyłam rundę: Słowacja – Węgry – chorwacki Półwysep Istria – Włochy – Austria – Czechy.

Moje serce skradła Wenecja, udało mi się ją zwiedzić tylko dzięki temu, że podróżowałam motocyklem, więc kilkukilometrowe korki na wjeździe, po prostu mnie nie dotyczyły. Ponadto, rezerwacja noclegu w hotelu na wyspie, zapewniła mi miejsce na jednym parkingów, co jest trudno osiągalne w okresie wakacyjnym. Właściwie znalazłam tam wszystko, czego tak bardzo przez ostatnie miesiące potrzebowałam: pyszne jedzenie, wspaniałą kawę i lokalne słodkie specjały, klimatyczne uliczki, zapierające dech w piersi zabytki. Chyba najbardziej jestem dumna z tego, że w drodze powrotnej przejechałam Austrię bez konieczności zakupu winiety, jedynie alpejskimi przełęczami. To było dla mnie spore fizyczne wyzwanie.

A jakie miejsca jeszcze Cię do siebie przyciągają? Gdzie chciałabyś się znaleźć?

Kolejne motocyklowe marzenia to: Islandia, Highlands, Kornwalia i od dawna odkładana Rumunia. Jestem przekonana, że je spełnię!

Blog Pauliny na facebooku: https://www.facebook.com/MarzeniaTrzebaSpelniac/

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze