Edyta Klim

Mała i Duży w motocyklowej podróży

„Mała” Kasia na pewnym zakręcie życiowym stwierdziła, że wróci do dawnych pasji. Wprawdzie na poziomie egzaminu kat. A szło jej to dość opornie, ale gdy w jej życiu pojawił się „Duży” Edward - to wszystko nabrało tempa. Teraz razem przemierzają świat na motocyklach.

Kiedy motocykle zaczęły mieć większe znaczenie w Twoim życiu?

Motocykle towarzyszyły mi od wczesnych lat młodości. Najpierw był „komarek”, później motorynki moich kolegów, czy MZ-tka. Z racji małżeństwa, dzieci i innych zajęć – zainteresowanie motoryzacją poszło w zapomnienie… Kiedy w moim życiu zaszły dość poważne zmiany, zaczęłam nieśmiało myśleć, czy mogę wrócić do tego, co wcześniej tak mi się podobało? Razem z bratem zapisaliśmy się na kurs kat. A. Egzamin teoretyczny zdałam za pierwszym podejściem i dzielnie kręciłam ósemki, jednak egzaminu  praktycznego nijak zdać nie mogłam. Wstyd się przyznać, ale moje zdobywanie motocyklowego prawa jazdy trwało 3 lata i mam za sobą… kilka egzaminów – w pewnym momencie straciłam już rachubę (śmiech). Po prostu zaraz po oblanym na placu egzaminie, szłam się zapisać na kolejny. Miałam wiernych kibiców, ale po jakimś czasie nawet przestałam się przyznawać, że kolejny egzamin przede mną.

Było tak trudno z nauczeniem się jazdy, czy to stres Cię zżerał?

Myślę, ze moje niepowodzenia spowodowane były faktem, że bardzo dążyłam do zdania egzaminu. Chyba za bardzo… Z tego wszystkiego robiłam podstawowe błędy, które nie zdarzały mi się na placu manewrowym, a szkołę jazdy zmieniałam 4 razy. Niedługo po zapisaniu się na egzamin kupiłam mój pierwszy motocykl – Yamahę Virago 535, na której miałam nadzieję zwiedzać świat. Jazda bez dokumentu była jednak dość nieodpowiedzialna, więc kupiłam Hondę CBF125 i tym maleństwem zaczęłam jeździć. Pewnego dnia moja koleżanka zaproponowała, abyśmy pojechały na zlot z okazji zakończenia sezonu, który miał mieć miejsce na Podkarpaciu. Byłam nowa w towarzystwie, które ona znała, jednak bardzo szybko nawiązałam nić porozumienia z ludźmi, których tam poznałam. Z jedną osobą szczególnie dobrze mi się rozmawiało…

Niech zgadnę – to wtedy spotkały światy „Małej i Dużego”?

Tak – to był Ed (tak na Edwarda zazwyczaj mówię). Po powrocie do Krakowa zaczęliśmy się spotykać. Był październik 2016 roku, a ja nadal bez prawa jazdy. Po zimie, jak tylko zaczęły się egzaminy państwowe, wzięłam kilka lekcji na placu i poszłam na kolejny egzamin. Do tego czasu nie jeździłam na motocyklu, a Ed pilnował, abym nie wsiadła na żaden przed egzaminem. Zdałam za pierwszym podejściem. Tak bardzo się cieszyłam! Mając uprawnienia mogłam już pomyśleć o jeździe czymś większym niż Honda 125. Wybór padł na kolejną Hondę, tym razem CBF600.

W czerwcu Ed, razem z kolegą, zaczął planować wyjazd do Norwegii. Jak ja się kręciłam, żeby zaproponowali mi wyjazd, bo nie miałam odwagi zapytać wprost, czy mnie wezmą ze sobą. Wreszcie nadszedł ten dzień – Ed spytał, czy jadę z nimi. O matko! No pewnie, że jadę! W międzyczasie zmienił się kierunek. Nie Norwegia, ale Rumunia miała być celem. Dla mnie nie było to istotne, ważne, że już mogłam coś planować.

Jak Ty to zrobiłaś? Z dziewczyny, która nie mogła zdać na prawko, stałaś się całkiem odważną motocyklistką.

W tej pierwszej podróży bałam się trochę Transalpiny, bo dużo o niej słyszałam, że dużo zakrętów i trasa wymagająca… Ja i moje dwumiesięczne prawo jazdy, kontra mekka motocyklistów! W dodatku nocleg wypadł nam wtedy tak, że przez Transalpinę musieliśmy przejechać w zupełnych ciemnościach! Ed z przodu, ja w środku, Paweł (nasz współtowarzysz) z tyłu. Później, już w hotelu powiedzieli mi, że bardzo dobrze, że nie widziałam trasy na GPS-ie, bo nawet dla nich ta droga w ciemności nie była łatwa. Tak wyglądał mój chrzest bojowy. Później wcale łatwiej nie było…

Szybko zdobywałaś umiejętności w praktyce?

Chyba nie ma takiego kursanta, który kręcąc kolejne ósemki i wolny slalom, nie pomyśli: „Po cholerę mi to!”. Pewnie też tak myślałam, jednak życie zweryfikowało moje umiejętności. Pojechaliśmy do Istambułu. Kto był, ten wie, jak wygląda ruch w tym mieście. Korki niemal o każdej porze dnia i nocy, nieustanne dźwięki klaksonów, sygnalizujące: „Wpuść mnie!”. Nocleg, który znaleźliśmy, był w samym centrum starego miasta. Ciasnymi uliczkami, po kocich łbach, ostro pod górę musiałam dojechać do hotelu. Wtedy bardzo głośno dziękowałam moim instruktorom, dzięki którym slalom wolny był niczym bułka z masłem.

Jakie motocykle mieliście i macie? Jakie są główne kryteria ich wyboru?

Przez naszą motocyklową historię przewinęły się różne motocykle. Jak wspomniałam, miałam Virago 535, potem Hondę 125 i CBF600. Przy wyborze motocykla dla siebie musze się kierować jego wielkością. Mam 160 cm wzrostu, więc nie mam za dużego wyboru. Obecnie jeżdżę motocyklem Triumph Tiger XRX w wersji low. Jest on już fabrycznie obniżony, więc jakby dopasowany do mnie. Sprowadziłam go ze USA, bo u nas ten model jest bardzo ciężko znaleźć. Edward ma w garażu Dragstara 650, którego od kilku lat remontuje (i skończyć nie może…). Jeździł Hondą Varadero, na której miał jeden wypadek – na szczęście połamał wtedy tylko kufry. Teraz jeździ Triumphem 1200 lub Hondą Africa Twin. Generalnie wybieramy wygodne, turystyczne motocykle, którymi możemy wyruszać w dalekie trasy.  

Ile znaczą dla Was podróże?

Podróże są dla nas sposobem na życie. Praca jest po to, aby można było jeździć, bo sami dla siebie jesteśmy sponsorami. Na szczęście nie mamy kredytów do spłacenia, dzieci mamy duże, więc jedynym ograniczeniem jest czas. Ja na etacie mam zwykły 26-dniowy urlop, dlatego staramy się tak planować wyjazdy, aby włączać w nie święta i dni wolne od pracy. Mam świetnego szefa, więc czasem nasze wyjazdy zaczynają się już w piątek po południu. Podobno jest taka choroba nitrophobia . To lęk przed chwilą, gdy nie masz zaplanowanej kolejnej podróży. My chyba na to cierpimy (śmiech), bo uwielbiamy jeździć, planować, ustalać trasy i sprawdzać, co można po drodze zobaczyć.

Nie ograniczacie się do kierunków europejskich? 

Gdzie jeździmy? Tam, gdzie sobie wymyślimy. W 2019 objechaliśmy morze Bałtyckie, a celem był Petersburg. Zaraz przed rozpoczęciem pandemii w 2020 r. udało nam się wyjechać do Nowej Zelandii. Spędziliśmy tam 3 tygodnie, zwiedzając obydwie wyspy na wynajętych motocyklach. Chwilę przed naszym wylotem świat oszalał na punkcie Covida. Władze Nowej Zelandii nie przyjmowały turystów przylatujących z Chin, a w Hong Kongu wypadało nasze międzylądowanie. Musieliśmy szybko podjąć decyzję – anulujemy wyjazd czy szukamy nowych biletów. W ciągu jednego wieczoru zmieniliśmy trasę naszego lotu na: Kraków-Zurych-Chicago-Auckland-Tokyo-Zurych-Kraków i okazało się, że „przy okazji” oblecieliśmy świat dookoła!  To chyba taki bonus za  stres związany z wylotem (śmiech). Rok 2021 był wielką niewiadomą, więc w czerwcu objechaliśmy „tylko” trochę Bałkanów, skupiając się na Serbii. A we wrześniu pojechaliśmy do Czarnogóry, bo zachciało nam się raftingu na Tarze. Na początku tego roku spędziliśmy 3 tygodnie w Indiach w Rajastanie, a motocykle mieliśmy z wypożyczalni.

Czym się kierujecie planując kolejny wypad?

Planowanie polega u nas na zajawce. Najpierw wymyślamy sobie gdzie moglibyśmy jechać, a potem sprawdzamy realne możliwości. Nie zawsze wszystko jest możliwe. Mieliśmy pięknie rozplanowany wyjazd na Nordkapp, ale nie tak, jak jadą wszyscy. Chcieliśmy jechać przez Rosję, zatrzymać się w Petersburgu (bo ostatni wyjazd był  za krótki), miały być wyspy Sołowieckie i zwiedzanie gułagu, potem Murmańsk i dopiero Nordkapp. Z wielką przykrością odwoływałam wszystkie rezerwacje… Mieliśmy pięknie rozplanowaną trasę wokół Irlandii, a przeszkodził nam Covid. Wszystkie plany pozostały na razie planami i mam nadzieję, że kiedyś do nich wrócimy.

Obierając kierunek kolejnej podróży, zbieramy wszelkie możliwe informacje. Na messenger robimy specjalną grupę, gdzie wrzucamy wszystkie wiadomości, potrzebne linki, żeby później było łatwiej je znaleźć. Korzystamy z google, z map, na których inni już zaznaczyli ciekawe, warte obejrzenia miejsca. Dopisujemy się też do grup tematycznych na FB. Jeśli tylko istnieje taka możliwość, staramy się jechać na dwa, trzy dłuższe wyjazdy w ciągu roku, takie trwające około 2-3 tygodni. Na początku roku jedziemy tam, gdzie ciepło, np. do Indii. Później w okolicach połowy czerwca wpada jakiś 8-9 dniowy wyjazd i po wakacjach jeszcze jeden. Chodzi nam po głowie wyjazd na dużo dłużej niż miesiąc, jednak obecnie to naprawdę są dalekie plany.

Jaki macie swój sposób na poznawanie świata? Planujecie cały wyjazd z góry, dzień po dniu? Jakie noclegi wybieracie, czy gotujecie sami?

Trasami zajmuje się Ed, a wspólnie sprawdzamy atrakcje, które można zobaczyć po drodze. W czasie podróży nie zależy nam na ilości przejechanych kilometrów w ciągu dnia. Bardziej chcemy zwiedzać, oglądać, zawierać znajomości z mieszkańcami – to cenimy najbardziej. Często  jeździmy z kimś, więc wtedy staramy się wcześniej zaplanować nocleg (dwa czy trzy pokoje w sezonie czasem ciężko znaleźć), jak sami – to raczej nie. Korzystamy głównie z bookingu, dla nas to bardzo dobre rozwiązanie. Raz zabraliśmy z sobą namiot i śpiwory, ale z nich nie skorzystaliśmy. Po całodziennej jeździe fajnie jest jednak skorzystać z prysznica i zasnąć w łóżku. Zawsze zabieramy z sobą małą butlę gazową i kilka konserw. Kawa zaparzona gdzieś w górach smakuje wyśmienicie, a konserwy przydają się na początku wyjazdu, gdy nie mamy noclegu ze śniadaniem.

Zawsze w Waszych podróżach środkiem transportu są motocykle?

Nie jesteśmy z tych ortodoksyjnych motocyklistów, którzy uważają, ze wyjazd to tylko na kołach. Z racji ograniczonego czasu bierzemy pod uwagę możliwość transportu motocykli, np. busem. Tak miało być z Irlandią – mieliśmy już ustalony transport sprzętu, a dla nas kupione bilety lotnicze. W planach mamy podróż koleją transsyberyjską z motocyklami w pociągu w jedną stronę, a powrót na kołach. Taka podróż to nie tylko jazda pociągiem przez 6,5 dnia. To sposób życia. A ostatnie święta wielkanocne spędziliśmy na Węgrzech. Dojechaliśmy tam polskim Fiatem 125, reliktem z minionej epoki. Czuliśmy się chwilami jak celebryci, gdy ludzie na ulicy do nas machali. Mam nadzieję, że mieli tyle samo radości, co i my z naszej jazdy.

Skąd wytrzasnęliście takiego Fiata? I jak się sprawdził w trasie?

Pasjonatem starych motocykli i samochodów jest tata Eda – kiedyś zajmował się  hobbistycznie ich renowacją. Dziś ma w garażu Fiata 125p z 1973 roku i malucha z 1976. Ed trochę przejął pasję po tacie, bo sami mamy do dyspozycji Trabanta z 1986 roku, a w zeszłym roku był jeszcze Polonez. Początkowo myśleliśmy o wyjeździe Trabantem, ale baliśmy się trochę, czy taki staruszek wytrzyma trudy podróży. Ponieważ „duży Fiat” jest częstym uczestników zlotów klasyków – wiedzieliśmy, że nim możemy bez obaw pojechać. A poza tym Węgry nie są bardzo odległym krajem, więc w razie awarii na pomoc nie musielibyśmy zbyt długo czekać. Auto spisało się rewelacyjnie. Prędkość nie powalała, bo jechaliśmy tak do 80 km/godz, ale w naszych wyjazdach nie chodzi przecież o to, ile przejedziemy w ciągu dnia, ale co w tym czasie możemy zobaczyć, kogo poznać. Spodobało się nam i gdy tylko nadarzy się okazja, to będziemy brać pod uwagę ten środek transportu.

Prowadzicie swój fanpage, gdzie można śledzić Wasze podróże. Kto się czym zajmuje?

W drugim roku naszej znajomości dojechaliśmy na kołach do Istambułu, po drodze zwiedzając kolejne miejsca w Rumunii (do której jeździmy przynajmniej raz w roku), a w drodze powrotnej zahaczyliśmy kawałek: Grecji, Serbii, Albanii i Czarnogóry. Chcieliśmy się podzielić naszą wyprawą z tymi, którzy nam kibicowali i śledzili wyjazd. Powstała strona na FB (https://www.facebook.com/varaderoedwardkasia/), gdzie wrzucaliśmy zdjęcia i filmy z wyjazdu. Wróciliśmy do domu i tak bardzo podobało nam się prowadzenie takiej strony, że postanowiliśmy to kontynuować. Nazwę wymyślił Ed – czasem do mnie mówi „Mała”, więc właściwie sama przyszła.

Stronę „Mała i Duży w podróży” prowadzę głównie ja, Ed zajmuje się montażem filmów, które później umieszcza na naszym profilu na YT. Mam niesamowitą satysfakcję, gdy ktoś w komentarzu pisze: „Dziękuję, że mogę z Wami podróżować”. Przed każdym wpisem na stronę, jeśli dotyczy on konkretnego obiektu, staram się zebrać jak najwięcej informacji, aby mój artykuł był rzetelny. W zeszłym roku zgłosił się do mnie Szymon Zobniów, który stworzył interaktywny magazyn motocyklowo-podróżniczy „Road of Adventure”. W lutowym wydaniu umieszczony został mój artykuł, dotyczący naszego wyjazdu do Nowej Zelandii, a w planach mam napisanie kolejnego – o zwiedzaniu Indii z siedzenia Royal Enfield’a.

Nie masz czasem wrażenia, że w czasie swojego życia miałaś już dwie inkarnacje? Jedna bez motocykla i zupełnie inna, ta z motocyklem?

Życie z motocyklem jest inne. Wcześniej podróżowałam, ale były to najczęściej wyjazdy do kurortów z opcją all inclusive. Teraz nikt nie namówi mnie na leżenie cały dzień na plaży. Jazda motocyklem z jednej strony wymaga skupienia, posiadania „oczu dookoła głowy”, a z drugiej pozwala mi naprawdę wypocząć. Czasem fizycznie człowiek jest okropnie zmęczony długą jazdą, kiepską drogą, ale mijane widoki i ludzie, których spotykamy – ładują nasze baterie na kolejne kilometry. Dodam, że w domu rośnie kolejne pokolenie, które chce w podobny sposób spędzać wolny czas. Mój syn towarzyszy nam w niektórych wyjazdach. Na razie jako plecak, ale niedawno zdał na prawo jazdy kat. B i coraz częściej słyszę, ze może by tak kat. A zaczął robić…

Lubię to całe planowanie, czekanie, pakowanie. Cieszy mnie, że mogę robić to co lubię z kimś, kto podziela moją pasję. Mam nadzieję, że wspólnie przejedziemy jeszcze wiele kilometrów i zrealizujemy wszystko to, co nam chodzi po głowie.

Fanpage: https://www.facebook.com/malaiduzywpodrozy/

Youtube: https://www.youtube.com/channel/UCoiWbtbocDGuwF3lDiDS1Jw

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze