Maksi czy MINI frajda z jazdy? Test Mini Countryman i Mini Cooper S

Magda Wilk - kierowca rajdowy wraz ze swoją pilotką - czyli kobieca załoga Wilk & Żuk Rally Team testowały dla Motocaina.pl dwa modele Mini - Countryman i Cooper S. Jakie mają wrażenia? Oto relacja z ich wyprawy do Krakowa.

Kobieca załoga rajdowa Wilk & Żuk Rally Team tym razem testuje dwa modele MINI.
fot. RedBeetle

MINI kojarzy się z delikatnością. Jedni mówią, że to „samochód dla kobiet”, natomiast inni – „duży gokart”. Jedno z drugim wprawdzie się nie wyklucza, jednak te dwie cechy rzadko chodzą ze sobą w parze. Razem z moją pilotką Jolą Żuk, postanowiłyśmy sprawdzić jakie są naprawdę różne modele MINI podczas jednej z edycji MINI Drive. To cykl imprez prezentujących właściwości aut brytyjskiej marki oraz możliwośc doskonalenia techniki jazdy). Tym razem wydarzenie odbyło się na motodromie w Krakowie. Co nas skłoniło do testu? Obecność MINI w rajdach jest coraz większa, a na ostatnim Rajdzie Mazowieckim Kajetan Kajetanowicz jechał tym autem jako „zerówką”.

Przed naszą zaplanowaną wyprawą z Warszawy do Krakowa, odbierając Jolę – znaną z tego, że w każdą podróż zabiera połowę swojego dobytku – od razu nastawiłam się na krótką rozmowę. Chciałam ją przekonać do pozbycia się kilku rzeczy i pokazać, że nie zawsze można tyle ze sobą zabrać. W końcu MINI to przecież auta niewielkie, służące głównie do dostarczania frajdy z jazdy, a nie do wożenia ton niepotrzebnych rzeczy (aczkolwiek Joli, zwracam honor, później okazują się w większości niezbędne). Tymczasem, gdy odbierałyśmy auto z salonu, mocno się zdziwiłyśmy. MINI kojarzyło nam się głównie z małym trzydrzwiowym samochodem, które w latach sześćdziesiątych wygrywało w Rajdzie Monte Carlo. A tu proszę – Countryman! No tak, kompletnie o nim zapomniałyśmy. Tym sposobem mój plan szlag trafił! Jola bez problemu zapakowała się ze wszystkim do samochodu, zajmując cały bagażnik (350 l) i połowę tylnej kanapy, co oznaczało, że jednak zostanę jej tragarzem.

Jola od razu zwróciła uwagę na wielki prędkościomierz na desce rozdzielczej (prędkość wyświetlana jest również elektronicznie przed oczami kierowcy). Na środku kokpitu znajduje się duży ekran nawigacyjny – kolorowy, z precyzyjnymi mapami nawigacji i intuicyjnym panelem obsługowym. Do tego te przełączniki – jak w samolocie! Zapinamy zatem pasy i „lecimy”.

Countryman na rajdowych testach
Tuż po ruszeniu z miejsca byłyśmy pod wrażeniem tego, jak Countryman szybko skręca, jak jest zwinny i posłuszny woli kierowcy. Mimo, że to całkiem spore auto, każda z nas miała wrażenie jakby stanowiła z nim jedną całość i jakby pomiędzy kołami a kierownicą nie znajdowały się żadne dodatkowe elementy. Dziwne, ale można porównać to do uczucia siedzenia niemal na przednich kołach!

Countryman, napędzany silnikiem wysokoprężnym o mocy 143 KM to naprawdę żwawe auto, które potrafi szybko ruszyć z miejsca. Przyspieszenie wprawdzie nie wgniata w fotel (auto wyposażono w sześciostopniowy automat, choć istnieje możliwość zmiany przełożeń manetkami przy kierownicy), ale błyskawicznie docenia się energię, z jaką to MIni potrafi włączyć do ruchu. To zasługa nie tylko żwawego silnika, ale i napędu na cztery koła, który umie sprawić, że nawet mocne wciśnięcie gazu nie kończy się buksowaniem kół.

Podczas gdy ja rozpływałam się nad własnościami jednymi Countrymana Jola zdążyła docenić inne walory auta oraz zająć absolutnie wszystkie schowki, półki i półeczki – przecież w końcu trzeba gdzieś upchnąć trzy telefony, zestaw słuchawkowy, obiektyw i pyszny sernik, który sama upiekła. Warto dodać w tym miejscu pomysłowe rozwiązanie brytyjskich inżynierów (w może niemieckich, w końcu MINI należy do koncernu BMW): do szyny zamontowanej między fotelami można dokupić i łatwo zamontować dodatkowe schowki, np. praktyczne pudełko na okulary, oczywiście z logo MINI.

Kierowca rajdowy – Magda Wilk
fot. RedBeetle

Podróż z Warszawy do Krakowa mijała szybko i wygodnie. Jechałyśmy wprawdzie same, jednak z doniesień naszego wcześniejszego pasażera wiemy, że z tyłu naprawdę jest sporo miejsca. Jeszcze będąc w Warszawie podwoziłyśmy naszego kolegę i spokojnie siedział z tyłu w wygodnej, jak sam przyznał, pozycji. Wracając jednak do naszej podróży, Countryman nawet przy dużych prędkościach, a to dość wysokie auto sprawował się znakomicie, pewnie trzymając się drogi. Przyznam się, że z każdym kolejnym kilometrem nabierałyśmy do niego zaufania, pozwalając sobie na coraz więcej. „Szkoda, że nie ma tutaj żadnych krętych dróg” – rzuciłam w pewnym momencie do Joli. Zresztą widziałam po jej minie, że już obmyśla chytry plan, jakby auto można było zaadoptować do rajdów. Jak tylko dojedziemy, na pewno zacznie wertować internet, żeby sprawdzić homologację i czy można nim jeździć w Rajdowym Pucharze Polski.

Nie byłybyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie pozwoliły sobie na chwilę szaleństwa. Kawałek dalej zjechałyśmy  na kręty odcinek szutrowy, wykorzystując wszystkie zalety napędu na cztery koła. W kilku miejscach prawy zakręt przechodził w lewy, a później znów w prawy i ponownie w lewy (do kolejnego rajdu jeszcze trochę a Jola zawsze powtarza, że brakuje nam testów; chciała to ma). Wrażenia? Uwielbiam wręcz te zmiany obciążenia, to uczucie ślizgania się, gdy nagle zewnętrzne tylne koło łapie przyczepność tuż na krawędzi drogi i wtedy następuje to „majtnięcie” w drugą stronę. Wszystko pod kontrolą i bardzo bezpiecznie – wszystko odbywa się w sposób przewidywalny. Zresztą tak, jak zachowania Joli na prawym fotelu pilota – zawsze spokojna, opanowana, idealnie wbiła się w tempo naszej jazdy „testowej”.

Przed powrotem na asfalt wspólnie zarządziłyśmy postój. W końcu warto było sprawdzić czy podczas tej chwili uniesienia – oczywiście w przenośni, bo auto rewelacyjnie trzyma się drogi – nic nie zostało naruszone. Podczas gdy ja obchodziłam MINI dookoła, badając wzrokiem jego detale, Jola wyciągnęła sernik. Szybki pit stop, poprawa make-up’u w dużych podświetlanych lusterkach umieszczonych w osłonie przeciwsłonecznej i ruszamy dalej.

Teraz to będzie frajda z jazdy!
Do Krakowa dotarłyśmy z niezłym czasem i w świetnych nastrojach, bo za chwilę miała nastąpić przesiadka… do MINI, które z założenia ma dawać jeszcze więcej frajdy niż Countryman. W dawnej stolicy Polski czekał na nas 184-konny Cooper S! I to właśnie jest MINI, które mamy w głowie. Niewielkie, z bardzo mocnym silnikiem, dużymi kołami i tą zadziornością wypisaną na „twarzy”. To auto, które łączy ze sobą styl, charakter i świetne osiągi. I ten czarny mat – samo zło 😉

Przyznam się, że mocno przebierałam nóżkami, by do niego wsiąść, odpalić silnik i ruszyć z piskiem. Jola była podekscytowana równie mocno. Nic jednak nie powiedziała, ale widać było po jej uśmiechu, że już coś kombinuje i że pewnie homologację na Coopera S też będzie sprawdzać.

Już na wolnych obrotach Cooper S pobrzmiewa groźnie, przekazując otoczeniu, że coś jest na rzeczy. Wrzucam jedynkę i ruszam z miejsca. Na początku powoli, spokojnie, z każdym metrem poznając auto i przygotowaną trasę do próby torowej na MINI Drive. Szybko odkrywam, że wrażenia są podobne, jak w Countrymanie. Auto znów szybko zmienia kierunek jazdy, znów nie przechyla się w zakrętach i znów daje to poczucie jedności z kierowcą. Świetne wrażenie robią praca skrzyni biegów i reakcja silnika na dodanie gazu.

Jadę coraz szybciej. Cooper S przyspiesza bardzo energicznie, niezależnie od tego czy jadę 50 km/h, 120 km/h czy jeszcze szybciej. Przy tym silnik brzmi fajnie, sportowo, co również doceniła Jola. Z każdym kilometrem coraz lepiej dogaduję się z autem i coraz lepiej poznaję jego naturę. Precyzja prowadzenia, reakcje w zakrętach i szybkość, z jaką je pokonuje, to inna kategoria niźli w Countrymanie. Tutaj wszystko odbywa się szybciej, lepiej i głośniej, szczególnie po wciśnięciu przycisku „Sport”, wyostrzającego jego reakcje i sprawiającego, że samochód strzela z wydechu – dodaje to jeszcze większego pazura i po prostu robi wrażenie. Jazda MINI Cooperem S, gdyby nie obecność Joli obok (oczywiście w każdej innej sytuacji rajdowej bez Ciebie kochana ani rusz), przypominałaby mi seks. Dlaczego? Bo czuję go całą sobą, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stanowimy jedność, rozumiemy się i ufamy sobie. Bo w końcu to niewielkie auto wywołuje tak wielkie emocje, że można zapomnieć o istnieniu całego świata, skupiając się na bieżącej chwili! I jeśli ktoś z facetów powie mi, ze MINI jest tylko dla kobiet to znaczy, że albo nim nigdy nie jeździł albo w ogóle nie potrafił wykorzystać jego potencjału.. A co do spraw łóżkowych to możecie dopowiedzieć sobie sami.

Pilotka rajdowa – Jola Żuk
fot. RedBeetle

Nasza przygoda z Cooperem S niestety nie trwa długo. Wielkiego żalu nie ma, bo przecież czeka na nas Countryman, którym wrócimy do Warszawy, czyli nasze MINI w wersji maxi. Z powrotem pakujemy wszystkie bibeloty, zapinamy pasy i… stwarzamy sobie nastrój relaksu, bo czeka nas długa droga. Pewnie zastanawia Was jak? A mianowicie tak, że mając do wyboru kilka kolorów, którymi można podświetlić klamki, kieszenie bocznych drzwi jak i szynę biegnącą między fotelami, ustawiamy sobie na kolor pomarańczowy, który naszym zdaniem wyraża naszą radość, młodość, otwartość. Brzmi jak MINI? Poza tym pomarańczowy to kolor, który sprzyja pogodnym myślom, a tych pogodnych myśli po dniu z MINI nam nie brakuje. Któryś z panów powie, że zbędny gadżet, ale nie od dziś wiadomo, że barwy, które nas otaczają, wpływają na nasze samopoczucie i usposobienie, więc drodzy panowie takie gadżety po prostu pomagają i uprzyjemniają szarość życia codziennego. Dodam jeszcze, że MINI można sobie „spersonalizować” w każdym detalu, dzięki czemu nikt nie będzie miał drugiego takiego samego. Producent daje do wyboru niezliczoną możliwość opcji, rozpoczynając od wyposażenia, a kończąc na kolorze nakładek na lusterka.

Podsumowując Countryman to auto, którym wygodnie może podróżować pięć osób (lub cztery, jeśli pośrodku kanapy jest szyna z różnymi schowkami i uchwytami) i które zmieści dużo bagażu, co akurat Jola przetestowała świetnie. Nie brzmi wprawdzie tak dobrze jak Cooper S, jednak nie brakuje mu charakteru oraz uroku osobistego.

Dla nas od zawsze prawdziwym MINI był i będzie Cooper S. Dlaczego? Bo jest jak gokart, duża zabawka na czterech kołach sprawiająca, że na twarzy kierowcy pojawia się uśmiech, który znika dopiero po wyłączeniu silnika. Jak powiększy się rodzina to można go zamienić na Countrymana – dalej będziecie mieli gokartową frajdę z jazdy, jak i Wasz potomek w foteliku z tyłu, który na pewno nie będzie mógł narzekać na brak miejsca i tego, że rodzice nie zabrali mu wszystkich zabawek.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze