Edyta Klim

Lepiej późno zostać motocyklistką, niż wcale, a dowody ma na to Marina

Motocykl, towarzystwo i własną strefę komfortu, zabiera Marina ruszając w świat. „Skromnie się turlam, gdzie tylko się da” - mówi z uśmiechem 61-letnia motocyklistka.

Od kiedy motocykle są w Twoim życiu? Sama wybrałaś taką pasję, czy ktoś Cię nią „zaraził”?

Marina: Zawsze byłam zafascynowana motocyklami, coś mnie do nich ciągnęło. Niestety w mojej młodości (mam 61 lat), nie były one zbyt popularne. Sporo znajomych motocyklistów opowiadało mi, że u nich w rodzinie ktoś miał motocykl, wujek czy dziadek, głównie w małych miasteczkach lub na wsiach. To był taki ulepszony rower z silnikiem i tak był traktowany. Łatwy do naprawy w garażu, a właściwie w szopie. Potrzebny był do szybszego przemieszczania się, bo różne rzeczy woziło się głównie wozami końskimi. Moi dziadkowie już mieszkali w mieście, gdzie motocykl był całkowicie nieprzydatny. Trzeba było mieć raczej samochód, żeby przywieźć od chłopa ze wsi worek ziemniaków czy 50 kg ogórków, które potem się kisiło. Pamiętam, że kolega na studiach miał jakąś starą MZ-tkę, czy coś podobnego. Boże, jak ja mu zazdrościłam! Potem ja sama wyszłam za mąż, urodziłam dziecko i samochód był wtedy dużo ważniejszy. Na moment odsunęłam marzenie o motocyklu. Był taki żal, że teraz to już jestem za stara, bo mam rodzinę i dziecko…

A jednak się udało?

Dzieci na szczęście w odróżnieniu od psów czy kotów dorastają i wyprowadzają się z domu. Gdy rozwiodłam się mężem, to marzenie o motocyklu wróciło. Na początek kupiłam sobie skuter – też dwa koła i silnik. W żartach mówię, że wymieniłam męża na motocykl i nie żałuję. Radość trwała krótko, ten skuter tylko przywołał i pogłębił moje marzenie. To tak, jakby Twoim marzeniem byłoby zostać projektantką mody haute couture, a dostajesz lalkę, kawałek starej szmaty i nożyczki (śmiech). Wiesz co mam na myśli? Dlatego zrobiłam prawo jazdy i kupiłam motocykl. To nie było tak dawno, jakieś 15 lat temu. Dopiero powoli zaczynało się „motocyklowe szaleństwo”. Piszę tak dlatego, że sporo osób kieruje się modą, kolega ma – to ja też będę mieć, znałam też dziewczyny, które wsiadały na motocykl, żeby łatwiej poznać facetów. Z drugiej strony każdy powód jest dobry, jeżeli przerodzi się w pasję.

Spełnienie tych motocyklowych marzeń dało Ci pełną satysfakcję?

Tak, odkąd mam motocykl, to szczęście wylewa mi się uszami (śmiech). Do tej pory uważam, że Honda CBF600 to najlepszy motocykl, dużo wybaczający, chociaż ciężki. Ponieważ nie umiałam jeździć, to zapisałam się na jazdy doszkalające do Marka Godlewskiego z Promotora. On był załamany – nie wierzył w to, że zdałam prawo jazdy, bo według niego nie miałam pojęcia o jeździe. Faktem jest, że ja sama nie wiem, jak zdałam (śmiech). Mój instruktor z kursu zostawiał mnie na placu, karząc robić ósemki, a sam jechał z kimś samochodem. Jak wyjeżdżaliśmy na miasto, to zawsze wracaliśmy oddzielnie, bo mnie, jadącą z tyłu, gubił.  Dlatego mając prawo jazdy i motocykl – nie miałam pojęcia co to jest przeciwskręt, nie umiałam ruszać, hamować, no nic nie umiałam. Marek odesłał mnie do Pabla, do grupy osób uczących się na kursie. Tam zorientowałam się, że po by jeździć bezpiecznie motocyklem, trzeba dużo wiedzieć i dużo ćwiczyć.

Tak więc uczyłam się i codziennie jeździłam do pracy. Niby to nie tak dawno, ale nie było jeszcze takich korków. Mieszkam na Ochocie, a pracuję na Mokotowie, 7 km dalej. Do pracy jechałam przez Wilanów, a do domu wracałam przez Nieporęt i każdą wolną chwilę poświęcałam na jazdę i doszkalanie. Pamiętam, że kazałam córce przyjść wcześniej na śniadanko wielkanocne, żeby otworzyła drzwi gościom, bo ja muszę zrobić rundkę (śmiech). Z każdym rokiem i z każdym kilometrem, moja fascynacja jazdą tylko wzrastała i chciałam więcej, dalej… Zaliczyłam tylko pierwszy poziom California Superbike School, bo potem miałam wylew.

Zapaść zdrowia zatrzymała pęd Twojej pasji?

To było 9 lat temu w marcu. To był najgorszy czas – wszyscy na motocyklach, a ja „półtrup”. Ale we wrześniu tamtego roku udało się wsiąść na motocykl. To najsłabszy mój sezon, bo przejechane tylko 600 km. Czy mnie to zatrzymało? Oj nie! Od tamtej pory wakacje spędzam na motocyklu. Zaczęłam od trzech tygodni w Alpach, potem Norwegia i Szwecja, Bałkany, Rosja, Ukraina i Rumunia. Ale trzy tygodnie to mało. Teraz wyjazdy są pięciotygodniowe – Hiszpania i Portugalia, a w tym roku Gruzja i Armenia.

Chęć podróżowania po świecie przyszła razem z motocyklową pasją?

Zawsze uwielbiałam podróże, gotowa jestem pojechać wszędzie. Jeszcze przed motocyklem dużo podróżowałam, więc podróżowanie nie przyszło z motocyklem.

Motocykl, który obecnie posiadasz, spełnia Twoje oczekiwania? Nadaje się na dłuższe wypady?

Moja najcudowniejsza Honda CBF600 miała już swoje lata, brakowało mi w niej ABS i miała ssanie ręczne, które różnie działało. Postanowiłam zamienić ją na coś nowszego, tak aby dłużej pojeździć. Waga była najważniejszym kryterium. Sprawdziłam ile waży Transalp i stwierdziłam, że wagowo jest w sam raz. Jakież było moje zdziwienie, jak poszłam do salonu, wsiadam i… dupa. Prawa noga w powietrzu, a lewą ledwo palcami dotykam do ziemi, czyli nie jestem w stanie  wyprostować motocykla. W końcu zdecydowałam się na Hondę CB500X. Czy mnie zadowala? To byłby idealny motocykl, gdyby tylko miał ze 20 KM więcej. Dlatego teraz rozglądam się za czymś małym, ale troszkę mocniejszym.

Nie stronisz od długodystansowych tras, odległych celów. Jak długo się przygotowujesz do takich podróży i skąd czerpiesz wiedzę?

Pierwszą rzeczą jest rozpisanie planu na dni i trasy w ogólnych zarysach. Potem zbieram informacje w internecie i od znajomych (co warto zobaczyć, gdzie warto pojechać, top 10 itp.). Wybieram naprawdę ciekawe miejsca i niezbyt oblegane przez turystów. Reszta planu powstaje na bieżąco i tak jest najlepiej. Niestety nie zawsze się tak udaje, bo czasami trzeba z wyprzedzeniem kupić bilety, żeby odwiedzić to, na co masz ochotę, np. Port Ligat.

Podsumowując – przygotowania oczywiście są, ale troszkę spontanu zawsze się wkrada. Nie da się zobaczyć wszystkiego, ani przejechać wszystkich tras. Miałam pojechać do Gruzji w zeszłym roku, niestety epidemia pokrzyżowała plany. Mam już przygotowane trasy na dwa lata do przodu (oczywiście jeszcze niejedna modyfikacja nastąpi, ale ogólny plan jest) i wiele pomysłów na następne kilka lat i wypraw.

Masz już taką listę niezbędnych rzeczy do spakowania? Trudno jest się pomieścić w motocyklowych sakwach ze wszystkim?

Z tymi przygotowaniami toróżnie wygląda. Kiedyś, w zamierzchłych, przedmotocyklowych czasach, na wyjazd pakowałam się w ogromną walizę i wydawało mi się, że spakowałam wszystko, na każdą ewentualność. Efekt był taki, że namęczyłam się z tą ciężką walizą i okazało się, że jednak kilku istotnych rzeczy nie wzięłam, natomiast mam kupę niepotrzebnych. Od tamtej pory pakuję się dosłownie w parę minut przed wyjazdem i biorę malutką torbę. Zawsze jakoś daję sobie radę, mimo że czasami czegoś brakuje. Owszem, na wyjazdy motocyklowe jest kilka niezbędnych rzeczy. Po dwóch latach męczenia się i siedzenia na ziemi – kupiłam krzesełka, coś cudownego! Waży takie krzesełko po złożeniu 0,5 kg, bez problemu wchodzi do kufra i jest naprawdę wygodne.

Oprócz tego oczywiście trytytki są bardzo przydatne, wręcz niezbędne. Na przykład, gdy zgubisz śrubę rzymską od dźwigni zmiany biegów na środku autostrady. I oczywiście niezastąpiona taśma klejąca, która naprawi wszystko: rozwalające się buty, odpadający klosz od lampy, uszczelni szybkę w kasku i ma wiele innych zastosowań.

Jak najbardziej lubisz podróżować motocyklem – sama czy w towarzystwie?

Lubię jeździć sama, ale to są wycieczki tzw. „wokół komina”. Natomiast na pięciotygodniowy urlop wyjeżdżam z kolegą. Dobrze mam się razem jeździ, to samo tempo, nie ma nieporozumień, a i „obowiązki” można podzielić – ja załatwiam wszystko, a Krzysiek siedzi z nosem w mapach, ustalając trasę. Druga osoba jest przydatna. Kiedyś w Alpach się zgubiliśmy i zatrzymaliśmy, żeby sprawdzić mapę (zwykłą papierową), nagle usłyszałam huk, a pieprzony włoski asfalt się skruszył pod nóżką mojego motocykla. Motocykl upadł, ale z Krzyśkiem podnieśliśmy go bez problemu.

Śpicie pod namiotem czy dachem?

Chyba wolę namiot, wprawdzie trochę to upierdliwe – codziennie go rozkładać i składać, ale czuję się jakoś swobodniej. Nie muszę niczego rezerwować, ani śpieszyć się. Chociaż czasami nocleg pod dachem to błogosławieństwo. W tym roku mieliśmy taką sytuację w Turcji, gdy jechaliśmy drogą nad Morzem Czarnym do Gruzji. Droga dość uczęszczana, dużo ciężarówek, więc oddzielona od nadmorskich miasteczek barierką, bez możliwości zatrzymania się, bo brakowało pobocza. To ma sens, bo w tych miasteczkach jest sporo turystów, którzy by bez przerwy włazili na drogę, żeby dojść do morza. I na takiej drodze złapał nas deszcz, widzimy stacje benzynowe, restauracje z daszkami gdzie można by przycupnąć i założyć przeciwdeszczówki, ale to wszystko za barierką! W końcu, przemoczeni do suchej nitki, dojechaliśmy do  stacji benzynowej, a na szczęście tuż obok był hotel. Nawet sekundy się nie zastanawialiśmy, gdzie śpimy, bo nie wyobrażam sobie, żeby w taką pogodę rozstawiać namiot.

Wasze trasy są głównie asfaltowe? Ciągnie Cię na szutry?

Z racji motocykla preferuję asfalt, chociaż różnie ten asfalt wygląda, ale nie przeraża mnie to. Szutrami tak daleko bym nie zajechała, potrzebowałaby dużo więcej czasu, a urlop jest ograniczony – chociaż marzy mi się taki półroczny albo roczny wyjazd, na przykład do Mongolii.    

Lubisz poznawać inne kultury i wychodzić poza własną strefę komfortu?

Lubię podróżować, bo „za miedzą” jest coś innego, interesującego, zaskakującego – odmienne spojrzenie na świat. Tyle ciekawych rzeczy, ludzi, poglądów. Relacje innych tego nie oddają, dlatego sama chcę to przeżyć, poznać, poczuć. A moja strefa komfortu jest tam gdzie ja. Cudownie czuję się w domu, pod kocem z książką i cudownie się czuję podróżując. Czułam się bardzo komfortowo jadąc w deszczu, przy silnym wietrze w Szwecji, gdzie przewiało mnie na wylot i miałam problem, żeby zsiąść z motocykla, tak zgrabiałe miałam ręce. Jednak nadal było cudownie – komfortowo, bo moja strefa komfortu była ze mną. Tak więc ja nie wychodzę poza strefę komfortu, ja ją biorę ze sobą.

Uważasz, że wiek to tylko stan w umyśle? Bo przyznam, że podróżujesz z rozmachem 20-latki. Nigdy nie jest za późno na motocyklową pasję?

„Wiek to tylko stan w umyśle” – całkowicie się z tym zgadzam. Każdy z nas spotkał lub zna kogoś, kto zachowuje się nieadekwatnie do wieku… A może to nasze oczekiwania są takie, że młodzi ludzie mają być pełni energii i chęci do podróżowania, a starsi to już tylko bamboszki i fotel bujany? Może to nie jest w ogóle związane z wiekiem, tylko z charakterem?

A wtedy zdanie „Podróżujesz z rozmachem 20-latki” inaczej powinno byś sformułowane. A podróżuję bez rozmachu, skromnie się turlam, gdzie tylko się da (śmiech). Jestem przykładem tego, że nigdy nie jest za późno na motocyklową pasję… zresztą na żadną pasję nie jest za późno!

Strona FB: https://www.facebook.com/Pozdrowienia-skądkolwiek-765138250175236

Komentarze:

Hanka - 15 listopada 2021

Nie jeżdżę na motorze tylko na skuterze, mam trójkołowca piaggio i powiem, że to bardzo przyjemna rzecz. Jazda takim sprzętem pozwala poczuć wiatr we włosach i uwolnić emocje. A wiek tutaj nie gra roli 🙂

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze