Kobieta w czołgu – wrażenia z jazdy

Któż z nas w różnych okresach swojego życia nie ekscytował się przygodami Janka, Gustlika i innych „pancernych"? Od dziecka marzyłam, by zasiąść w czeluściach takiego monstera i przejachać się chociaż po poligonie. Na szczęście marzenia się spełniają i do mojej dyspozycji stanął T-55 o mocy 600 KM. To co, że do zmiany biegów używałam obu rąk i musiałam się zaprzeć nogami o kokpit...

WSZYSTKICH MIŁOŚNIKÓW MILITARIÓW ZAPRASZAMY NA www.motocaina.pl/militaria

Większość mężczyzn to miłośnicy motoryzacji. Ironiczne powiedzenie, że samochód jest przedłużeniem męskości nie zostało wzięte z powietrza. Im większe auto tym… lepiej. Co można jednak powiedzieć o czołgiście? Myślę, że to zupełnie inna kategoria facetów, którzy nie muszą leczyć swoich kompleksów. Nic mądrego nie przychodzi mi do głowy także, gdy chcę znaleźć powiedzenie o kobiecie, która porusza się po bezdrożach czołgiem… Może dlatego, że historia polski zbrojnej praktycznie nie zna takich przypadków, a obecnie istnieje jeden żołnierz płci żeńskiej w polskiej armii – dowódca plutonu czołgistów – której kompletnie nie w głowie szum medialny i woli anonimowość. Chwalebna decyzja w tych czasach. Ale do rzeczy – dziś relacja z moich amatorskich wojaży… czołgiem.

Ostry start i jak na razie jeszcze płasko…
fot. E. Milcar

Do mojej dyspozycji wystawiono czołg, jeszcze do niedawna masowo użytkowany w wojsku i zaliczany do grupy tzw. średnich, który nosi nazwę – wg radzieckiej nomenklatury – T-55. Aby dostać się do wnętrza na miejsce kierowcy (gwoli przypomnienia widzom „Czterech Pancernych…” jest ono z przodu pojazdu, tuż przed wieżą, a dokładniej pod lufą, gdy ta skierowana jest na wprost), muszę wspiąć się po grzbiecie 40 tonowego kolosa. O mały włos nie pruję sobie przy tym spodni. Tym razem założenia spódniczki nie ryzykowałam ;-), ponieważ trzeba dość wysoko zadrzeć nogę zanim postawi się stopę na pancernej płycie. Teraz pozostało tylko opuścić się w czarną czeluść wnętrza pojazdu, wprost za stery (osoby mające klaustrofobię mogą czuć w środku wyjątkowy dyskomfort). W tym celu należy wcisnąć się w otwór w pancerzu (jest on naprawdę wąski, każdy ubrany w zimową kurtkę musi stoczyć mały pojedynek z tym nieco przydużym przedmiotem „martwej natury”, a  i tak najpewniej ubranie zwinie się w gruby pierścień wokół szyi) i zająć miejsce na czymś przypominającym fotel kierowcy tylko z nazwy, a będące raczej siedzeniem jak w kajaku. Nie przychodzi mi nawet do głowy zamykać nad głową właz, bo w środku zapadną „egipskie ciemności”, a poza tym mogę po prostu utknąć na dobre. Gruby pancerz spowoduje, że moje wołania o pomoc trafią w próżnię i stracę resztki sił szarpiąc się z „wajchą” służącą do otwierania ciężkiej „klapy”. Zresztą uprzedzona wcześniej o ewentualności pozbawienia się palców lub dłoni nie ryzykuję własnoręcznego zamykania sobie możliwości ucieczki…

Przed sobą mam dwie wajchy służące do sterowania pojazdem; nogi opieram na jednym z trzech pedałów (sprzęgło, hamulec, gaz – zupełnie jak w konwencjonalnym samochodzie). Po prawej stronie znajduje się tablica przyrządów z całym ciągiem przeróżnych zegarów i przełączników. Jest tam prędkościomierz, obrotomierz, szereg manometrów i wskaźników temperatury. Po lewej stronie znajdują się butle ze sprężonym powietrzem (nie należą one bynajmniej do instalacji pokładowego saturatora, ale o tym poźniej) oraz różne skrzynki, w których skrzętnie upakowano urządzenia bojowe pojazdu, dezorganizujące kompletnie i tak marną ergonomię wnętrza. No ale przecież nie przy projektowaniu wnętrza czołgu nie kieruje się zasadami feng shui…

Chcąc uruchomić tego kolosa należy wykonać szereg czynności, m.in. włączyć akumulatory, odkręcić zawory butli powietrznych (ów monster jest uruchamiany pneumatycznie, zatem powietrze wprawia w ruch tłoki, a co za tym idzie załącza silnik). Następnie specjalną ręczną pompką należy odpowietrzyć układ paliwowy, podtłoczyć olej do układu smarowania, aż do osiągnięcia jego minimalnego ciśnienia (co się dzieje za pośrednictwem pompy elektrycznej).
Wreszcie odbezpieczam zawór, który uwalnia powietrze z butli. W tym samym momencie wciskam pedał gazu, a do moich uszu dociera huk. Można odnieść wrażenie, że ziemia usuwa się spod nóg, bo wszystko zaczyna mocno wibrować. Od tego momentu porozumiewanie się z pozostałymi członkami załogi możliwe jest tylko za pośrednictwem radiostacji i przy pomocy hełmofonu, który ponadto ma chronić głowę żołnierza. Niestety ten „kask z intercomem” zachowuje się na mojej głowie niczym odpustowa piłeczka na gumce.

Pod „maską” mam do dyspozycji ok. 600 KM uzyskiwanych z… 39 000 cm3 pojemności skokowej dwunastocylindrowego silnika, który znajduje się w tylnej części pojazdu (driftowanie czołgiem jest dalece niestosowne na placu boju ;-). Jest to silnik wysokoprężny, ale wykonanie niektórych czynności obsługowych pozwala zasilać go benzyną lub naftą. Przy tak olbrzymiej pojemności jednostka nie wydaje się zbytnio „wyżyłowana”, a jednostka napędowa dłużej zachowuję żywotność. Silnik ten jest też wyjątkowo elastyczny, o czym niech świadczy uzyskiwany maksymalny moment wynoszący 2000 Nm przy jedynie 2000 obr/min. Nadeszła pora, by go wreszcie wykorzystać!

Zerwane ogniowo gąsienicy oznacza postój
Fot. E. Milcar

Chcę ruszyć, więc wrzucam drugi bieg; pierwsze przełożenie służy jedynie do wyciągania pojazdu z najcięższych terenowych opresji. Przekładnia liczy pięć biegów plus wsteczny, które przełączane są przy pomocy zwykłej dźwigni, zupełnie jak w samochodzie. Okazuje się, że to co wydaje się proste, w praktyce jest trudne do wykonania. Do czynności zmiany biegu potrzeba wyjątkowo dużo siły, „na oko” porównywalnej z podniesieniem 25 kg ciężaru. Niewprawiona w takich bojach pomagam sobie drugą ręką; co więcej (o losie!), dodatkowo zapieram się nogą o kokpit… Wspomniana polska pani czołgistka musi mieć cholernie dużo pary!
Gdy całe moje ciało od czubka nosa, po duży palec u nogi przeszywają drgania to znak, że za chwilę zmienię przełożenie. Użycia dużej siły wymaga nawet napieranie na wajchy sterujące (takie niby lewarki zmiany biegów). Mając oba ściągnięte do siebie na drugim biegu – pojazd jest zhamowany. Puszczając je powoli i dodając gazu wprawiam czołg w ruch.

Jadę szybciej – kolejny proces zmiany biegu oraz fala drgań i już jadę na trzecim, a potem czwartym biegu. Ostatniego przełożenia nie udaje mi się wykorzystać, bo poruszam się w bardzo ciężkim terenie po dołach, w których można utopić niejednego małego fiata, o płaskim ferrari nie wspominając. Pojazd bardzo szybko rozpędza się do prędkości 40 km/h (maksymalna prędkość wynosi ok. 60 km/h). Wewnątrz wydaje się, że jadę znacznie szybciej za sprawą huku silnika, przeszywających wibracji i wzbijających się w powietrze tumanów piachu, czy złamanych gałęzi (wybaczcie drzewka…).

To nie żarty – jadę prawdziwym kolosem, dla którego większość przeszkód to pestka. Gdy przed T-55 pojawia się betonowy blok będący pozostałością po jakiejś budowie, hamowanie okazuje się zbyteczne. Nawet nie poczułam, że na coś najechałam. Ech gdyby tak móc nim poruszać się w korkach 😉 A tak poważnie, to zasługa nietypowego w porównaniu do samochodu zawieszenia, składającego się z wałków skrętnych przeznaczonych po jednym dla każdego z dziesięciu kół jezdnych oraz gąsienic.
O takich gąsienicowych pojazdach mówi się, że wożą drogę ze sobą i przez całą jazdę ją przed sobą rozwijają. Gąsienice powodują także zmniejszenie nacisków na podłoże przez co zakopanie w śniegu lub błocie takiego wozu jest bardzo trudne, a walory terenowe tych pojazdów są tak doskonałe.

Przyzwyczajenia wymaga skręcanie – bez właściwej umiejętności i precyzji tej czynności w kierowaniu czołgiem nie ma praktycznie jazdy. Skręt bowiem odbywa się poprzez ściągnięcie do siebie jednego z drągów sterujących; im mocniej go ściągnę tym ciaśniejszy mogę wykonać zakręt. Należy jednak pamiętać, że wraz ze wzrostem prędkości, wzrasta promień skrętu do wykonania, czyli potrzebuję na manerw coraz więcej miejsca.

Mimo nieokiełznanych chęci do kolejnych szaleństw T-55, na przeszkodzie staje… moje własne ciało! I ty Brutusie przeciwko mnie?! Niestety moje „nadwozie” jest wyjątkowo czułe na obijanie się o ciasne wnętrze czołgu (siniaki murowane), co zdaje się być tradycją przy ciągłej jeździe po olbrzymich dziurach góra – dół. Jednak wrażenie okiełzania takiego kolosa jest niesamowite i staram się o niedogodnościach nie myśleć.

Jak obliczyli specjaliści poruszając się takim sprzętem z prędkością 30 km/h przez pół godziny, obniża się czas reakcji prowadzącego pojazd i zdolność do obserwacji terenu; wszystko przez dyskomfort akustyczny, wibracje oraz siłę fizyczną, jakiej należy użyć do kierowania czołgiem. Problemem, który z pewnością istnieje, a nie został przeze mnie sprawdzony na własnej skórze, są awarie. Ich usuwanie musi być szczególnie uciążliwe. Dostęp do silnika i innych zespołów wymaga przedarcia się przez ciężkie pancerne płyty.

Podsumowując mój wypad na przejażdżkę czołgiem T-55 można z przekąsem stwierdzić, że jest to sprzęt wymarzony na rajdy off- road 😉 ale jedynie pod warunkiem, że wozimy ze sobą sprawny serwis techniczny i prywatną stację paliw. Średnie zużycie paliwa tego kolosa to 300 l. ropy oraz 30 l. oleju silnikowego na każde 100 km.  Na co dzień chyba lepiej pozostać przy naszych „czterech kółkach”… chociaż czasem odrobina szaleństwa nie zaszkodzi. Także kobiety, na czołgi!

„janka”

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

to jak tam są drązki a nie ma kierownicy to czy nie wolno mówić „baba za kierownicą”?

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Konstruktor radzieckiego czołgu T41 po przejechaniu pierwszym czołgiem z Charkowa do Moskwy dla zaprezentowania go Stalinowi po powrocie zmarł podobno z powodu trudnych warunków w czołgu ! Ta jazda ok 2000 km x 2 miała takze na celu sprawdzenie własciwosci trakcyjnych i terenowych!

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Ewalina a twoja zona to wie że tak ładnie jeźdisz czolgiem? Hi, hi…odpisz plisssssss

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

to jak tam są drązki a nie ma kierownicy to czy nie wolno mówić „baba za kierownicą”?

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Konstruktor radzieckiego czołgu T41 po przejechaniu pierwszym czołgiem z Charkowa do Moskwy dla zaprezentowania go Stalinowi po powrocie zmarł podobno z powodu trudnych warunków w czołgu ! Ta jazda ok 2000 km x 2 miała takze na celu sprawdzenie własciwosci trakcyjnych i terenowych!

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Ewalina a twoja zona to wie że tak ładnie jeźdisz czolgiem? Hi, hi…odpisz plisssssss

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze