Edyta Klim

Just Our Ways – o swojej pasji motocyklowej opowiada „Asik”

Marzenie motocyklowe może dojrzewać 10 lat, jednak gdy zacznie się je realizować – to już nie ma odwrotu. Doświadczyła tego Joanna, która wpadła w tę pasję po uszy i do tego się zakochała.

Widzę, że motocyklem najchętniej jeździsz w parze z Danielem – jak to było od początku z tą miłością do siebie i motocykli?

Pierwsza była ta do motocykli, bo od dziecka pociągała mnie motoryzacja. Zawsze byłam pierwsza (mam młodszego brata) przy samochodzie taty i tylko czekałam, jak trzeba było coś w nim naprawić u wujka w garażu. Był tam kanał, więc przebierałam nóżkami, żeby do niego zejść (śmiech). Już jako dziecko uczyłam się prowadzić – takie fajne czasy były, że pozwalano mi na to na pustych parkingach i polnych drogach. Tata zabierał mnie również na Rajd Kormoran, więc kibicowałam Marianowi Bublewiczowi, a Krzysztof Hołowczyc z kolei mieszkał dwie ulice obok. I tak kilka lat byłam wiernym kibicem rajdowym, potem kibicem WRC, jednak zawsze wzrokiem podążałam za motocyklami na ulicy.

Aż postanowiłaś sama spróbować?

Nie tak szybko, bo to motocyklowe marzenie dojrzewało, chyba z 10 lat… spore urosło (śmiech). Zawsze było coś ważniejszego. Gdy trzy lata temu wsiadłam pierwszy raz na elektryczny skuter, a potem znajomy przewiózł mnie mocniejszym skuterem – to krew w żyłach zaczęłam krążyć szybciej. Aż w końcu w kwietniu 2019 roku wróciłam z jakiejś delegacji i postanowiłam nauczyć się jeździć 125-tką. Obejrzałam sobie Yamahę YBR 125 w salonie, przymierzyłam się do niej i już miałam plan. Koleżanka poleciła mi szkołę, odkupiłam od niej swoją pierwszą kurtkę motocyklową i poszłam na lekcję z przeświadczeniem, graniczącym z pewnością, że będę jeździć 125-tką. Instruktorzy trochę sobie ze mnie żartowali, ale uczyli. Nigdy wcześniej nie jeździłam na motocyklu, nawet jako „plecak” – dlatego nie byłam pewna, czy motocykl jest dla mnie. Te lekcje były formą testu.

I co się stało, gdy oczekiwania spotkały się z rzeczywistością?

Po pierwszych 30 minutach na motocyklu, czyli nauce ruszania i hamowania na 1-szym biegu, po placu – miałam takiego „banana na twarzy”, że aż bolały mnie mięśnie twarzy (śmiech). Po dwóch tygodniach i 8-10 godzinach spędzonych na placu już wiedziałam, że zapiszę się na normalny kurs na A i z początkiem lipca go zaczęłam.

To wtedy już znałaś Daniela?

Tak, Daniela (Moto Dax) poznałam w czasach robienia kursu. Nasze pierwsze spotkanie to oczywiście wyjazd motocyklem – 5 godzin zleciało błyskiem i tak już zostało… Tych godzin spędzanych razem i na motocyklu przybywało, aż w końcu, po kilku miesiącach, dwa motocykle stanęły obok siebie w garażu. A my jesteśmy obok siebie też – tak w życiu, jak i w podróży.  Daniel kibicował mi nieustannie, kiedy chodziłam na lekcje, uczyłam się jeździć (nie zdawać egzamin) i trenowałam manewry. I kibicuje mi nadal.

Mając już minimum umiejętności, wypożyczałam Yamahę na kilka dni i uczyłam się sama jazdy po mieście. Egzamin zdałam 13 listopada (w ostatnim dniu egzaminów w 2019 roku), a prawo jazdy odebrałam chwilę później, więc w dzień urodzin Daniela mogliśmy pierwszy raz wyjechać razem… dla mnie bajka!

Dobrze jest mieć na starcie takie wsparcie od doświadczonego motocyklisty?

Jasne! Przy Danielu dowiedziałam się, jak chcę jeździć i jaki rodzaj turystyki motocyklowej mi odpowiada. Uczę się cały czas, rozwijam umiejętności techniczne, związane z jazdą i te z zakresu obsługi mojej maszyny. „Wessało mnie” kompletnie, a równocześnie rozwinęła się miłość, przyjaźń i ogromne zaufanie do Daniela. On non stop mnie uczy: obsługi motocykla w podstawowym zakresie, zaufania do opon, kontroli masy mojej „Bestii”, technik jazdy. Zachęca, wspiera, również wtedy, gdy włącza mi się blokada po jakimś upadku i nie pozwala mi się poddawać. Motocykle stały się nieodzownym elementem naszego życia, choć może jeszcze nie w takim zakresie, w jakim bym chciała…

Jakie były te Wasze pierwsze, wspólne wyjazdy?

Pandemia pokrzyżowała nam kilka planów, odsunęła w czasie wyjazd na Ukrainę rok temu, ale podarowała TET i piękną Polskę, zjeżdżoną przez ostatnie dwa lata. Był to czas przeznaczony na moją spokojną naukę, w granicach kraju. Ukraina, Rumunia, Gruzja i Albania nie uciekną i pozostają w najbliższych planach. Nasze decyzje wyjazdowe są w pierwszej kolejności oparte na możliwościach pojechania motocyklem, bo wciąż nam mało…

Zabawne jest to, że z racji zdobycia uprawnień w listopadzie, mój pierwszy sezon właśnie wtedy się rozpoczął i nie skończył, aż do kolejnego listopada 2020 roku. Wtedy musiałam odpocząć, blisko 5 miesięcy, po dwóch kontuzjach i trochę się zrehabilitować, zanim znowu wsiadłam na motocykl.

Jak najbardziej lubicie podróżować? Długodystansowo czy na krótko? W miejsca turystyczne czy odludne? Szutrami czy asfaltami?

Podróżujemy różnorodnie, wszystko zależy od dostępności wolnego czasu, rodzinnych zobowiązań, a czasem po prostu od pogody. Wyjeżdżamy na jeden dzień lub weekend. Gdy chcemy pojeździć „offem” w pobliżu Warszawy to wybieramy Narew, Bug lub Suwalszczyznę – na przedłużony weekend. Podczas pierwszych motocyklowych wakacji byliśmy na części TET wschodniego i północnym, od  Podlasia do  Borów Tucholskich, więc była to mieszanka dróg asfaltowych i szutrowych. Z „Daxem” na TET-ach było tak, że najtrudniejsze odcinki on przejeżdżał najpierw swoim, a potem moim motocyklem. Miałam tylko 6 miesięcy doświadczenia w jeździe i nie wiedziałam na co się piszę! Zawzięłam się i pojechałam. Kolejny raz na wschodnim TET już miałam stracha – skończyło się lekką kontuzją i powrotem 2 dni wcześniej do domu…

Po kolejnych miesiącach zbierania doświadczeń, razem z dziewczynami z „Baby na motóry!”, przejechałam TET północny, od Tuczna do Malborka i jak dla mnie – to była tygodniowa przygoda życia! Jechałam na sporym motocyklu i musiałam sobie poradzić w trasie, na szczęście dziewczyny pomagały mi podnieść „Bestię”, bo z bagażem ważyła z 280 kg! Hania – organizatorka wyjazdu, bardzo mnie wspierała i została moją „Motocyklową Matką Chrzestną”.

Zdarza nam się również pojechać na turystyczny wyjazd, jak na Dolny Śląsk w tym roku. Wiesz… moje umiejętności to jest cały czas krzywa wznosząca, więc sam offroad to za duże wyzwanie. Czasem potrzebuję odpocząć na asfalcie, ale też nie chcę zapomnieć jak się jeździ motocyklem wolne manewry po obcych miastach, miasteczkach, parkingach przy atrakcjach turystycznych. Odwiedzamy różne miejsca, ale im bliżej natury, a dalej od ludzi i tłumów – tym lepiej. Dlatego wyjeżdżamy w maju, czerwcu, wrześniu, październiku – bo wówczas jest pusto, na polach namiotowych nie ma tłumów, a my lubimy tak spać (nie mówiąc już o przyjemności spania na dziko).

Wiele się pewnie nauczyłaś i masz już satysfakcję z poczynionych postępów?

Te dwa lata to nieustanne lekcje, zarówno uczenie się życia i podróżowania we dwoje, jak i uczenie się jazdy na motocyklu. Wiem jak mało umiałam, gdy wsiadłam na swój motocykl, jak dużo się nauczyłam do tej pory i ile jeszcze przede mną… To jest dla mnie spełnianie marzeń, wolność, przygoda, rozwój, obcowanie z naturą. Wracam z trasy zmordowana fizycznie, ale z uśmiechem od ucha do ucha, wypoczęta psychicznie i szczęśliwa!

Nadal mam swoje lęki – przejazdy przez piach (oswajam coraz bardziej), błoto, brody. Ale chce mi się, więc jeżdżę i ćwiczę (mamy spot pod Warszawą, więc mamy gdzie). Szkolę się razem z „Daxem” u Adama Chycińskiego w Strefie Enduro, gdzie przełamuję swoje obawy. Zauważam co jakiś czas, że jestem dalej, umiem więcej i mam więcej luzu w jeździe offroad. To mnie właśnie motywuje i napędza, bo to jest coś, co uwielbiamy robić razem (i również z naszymi znajomymi).

Kiedy powstał strona „Just Our Ways” i dlaczego wpisy na niej są po angielsku?

Strona powstała w kwietniu zeszłego roku. Pomyśleliśmy, że skoro jeździmy, to może warto to zapisać, nagrać – trochę tak dla siebie, trochę dla potomności. To zupełnie prywatna, niekomercyjna strona, stworzona po to, żeby podzielić się pasją ze znajomymi i nieznajomymi. Z założenia zamieszczamy tam nasze relacje z wyjazdów jednodniowych, weekendowych i tych dłuższych. Do tego dzielimy się tym, czego sami się nauczyliśmy (także już samodzielnie po szkoleniach), do czego doszliśmy metodą prób i błędów, opowiadamy, co się u nas sprawdziło – może ktoś skorzysta…

Strona jest po angielsku, ponieważ mamy anglojęzycznych znajomych i chcieliśmy, żeby motocykliści z innych krajów mogli zobaczyć, jak pięknie jest podróżować motocyklem po Polsce. Nie wiemy, czy i jak to się rozwinie… Piszemy tak często, jak mamy na to czas, ale staramy się również wrzucać relacje bieżące na FB i Instagramie. Sprawia nam to po prostu przyjemność, bo chcemy tymi przeżyciami się dzielić.

Obydwoje zajmujecie się relacjonowaniem wycieczek?

Tak, to praca zbiorowa (śmiech). Ja piszę, wybieram zdjęcia (które robi „Dax”), ale na FB i Instagramie publikujemy oboje. „Dax” nagrywa materiał filmowy oraz go obrabia, zawsze też czyta posty przed publikacją i dodaje swoje „trzy najważniejsze grosze” (śmiech). Dzięki temu projektowi i ja nauczyłam się tworzyć stronę www, administrować nią na serwerze i dbać o ten kontent. Jest to czasochłonne, ale jak jest wena to siadam i po czterech godzinach post z tygodniowego wyjazdu jest gotowy. Potem wybór zdjęć i publikacja. Na film zawsze trochę dłużej trzeba poczekać i więcej przy nim popracować, jednak sprawia nam to ogromną frajdę.

Jakim motocyklem jeździsz i czy spełnia Twoje oczekiwania? Masz jakiś model wymarzony?

Jeżdżę F700 GS z 2014 roku. Ten model był trzecim motocyklem, na który wsiadłam, robiąc „przymiarki” w trakcie kursu i wiedziałam od razu, że nic innego nie chcę! Mogłabym z niego już nie schodzić! (śmiech). Pasował mi od razu, chociaż nie wiedziałam jeszcze absolutnie, jak będę chciała jeździć… Kupiliśmy takiego GS-a w październiku, półtora miesiąca przed moim uzyskaniem uprawnień. Był w stanie idealnym i miał ok. 5  tysięcy kilometrów na liczniku – no perełka! Zanim mogłam nim legalnie jeździć, samodzielnie go doposażyłam – zainstalowałam wszystko, co niezbędne, żeby Daniel mnie wypuścił z garażu (śmiech). Na przerobionej przez „Gorjan” kanapie i skręconym tylnym amortyzatorze mam (zwykle) komfort dostępu do podłoża i jednocześnie komfort podróżowania.

Jest to mój wymarzony, dualowy motocykl, ale jest też tak, że gdzieś po głowie chodzi mi lżejszy motocykl (chwilowo niedostępny na demo) – taki tylko do off-u i na wyjazdy z dziewczynami… Ja nie grzeszę wzrostem (164 cm) i długością nóg, więc swój wybór motocykla muszę uzupełniać rozwijającymi się umiejętnościami technicznymi. Tymczasem „Bestia” zrobiła ze mną 25 tysięcy kilometrów do tej pory i mam nadzieję, że kolejne 25-tki będą wpadać regularnie, bo jeszcze kilka fajnych wyjazdów nas czeka w tym roku.

Strona: justourways.com

Instagram: https://www.instagram.com/justourways/

Facebook: www.facebook.com/Justourways/

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze