Ewa Pertyńska

Jak uzależnić się od rajdów?

Czyli w jaki sposób w ciągu dwóch miesięcy osiągnąć stan, w którym tydzień bez przejażdżki w kłębach kurzu jest tygodniem niepełnym. Oto notka instruktażowa stworzona na podstawie obserwacji obiektu badawczego o nazwie roboczej Ewa Pertyńska.

Sezon w Strykowie pod Łodzią zaczął się 8 czerwca. Na mniej więcej 2 tygodnie przed pierwszym turniejem znajomy zaczął mnie przekonywać, żebym się z nim wybrała, pojeździła i wyszalała. W końcu, wczytując się w regulamin i opis imprezy, ustaliłam, że zasady są jasne, więc jeden z argumentów „przeciw“ znika. Mianowicie: plac szutrowy, zagospodarowany oponami, tworzącymi tor jazdy długości od 1000 do 1500 m, zmieniający się z tygodnia na tydzień, z turnieju na turniej, bo impreza odbywa się w każdą niedzielę. Jedna karta uczestnictwa, uprawniająca do klasyfikacji tygodniowej, kosztuje 60 zł i pozwala na przejechanie toru trzykrotnie. Petent ma 4 klasy do wyboru – A, czyli Sport, stworzoną dla profesjonalistów, osób, które jeżdżą w KJS-ach, KZK, lub mają licencje rajdowe; B – Adept, dla amatorów; C – klasa Lady, w której brać udział mogą tylko kobiety; oraz D ­– Slajd, oddzielna kategoria dla samochodów tylnonapędowych. Aby być klasyfikowanym do podium i tytułu Mistrza/Mistrzyni Kierownicy miesiąca, trzeba się pokazać oraz wykazać minimum 2 razy w danym miesiącu.

Czym się jeździ? Otóż tu się zaczyna zabawa. Bardzo istotny punkt: posiadanie własnego samochodu nie jest obligatoryjne, ponieważ organizatorzy imprezy zapewniają pojazdy. A jakież to pojazdy? Niemalże kosmiczne, ponieważ najprawdopodobniej nie przeszłyby przeglądu obowiązującego w dowodzie rejestracyjnym. „Rajdówki“ były ściągane ze szrotu. Dla czytelnika pewnie brzmi to już wystarczająco nieciekawie i niepokojąco, aczkolwiek wbrew wszelkim obawom samochody świetnie sprawdzały się w takim miejscu. Co by nie mówić, większość właścicieli własnych czterech kółek chyba się zgodzi – poddanie karoserii swego rodzaju peelingowi i masażowi, jakiego dostarcza kamieniste podłoże, może spowodować uszczerbki nie tylko w lakierze, ale również tak finansowe, jak i zdrowotne (jeśli brać pod uwagę zdrowie psychiczne). Dostępne samochody zostały wypisane obok regulaminu, a były to: Suzuki Swift 1.3, Fiat Punto 1.1, Opel Astra GSi, Volkswagen Golf GTI, dwa Ople Astra 1.4, BMW E36 1.8, BMW E36 1.6 oraz Opel Omega 2.0. Jak by nie patrzeć, zestaw interesujący.

Kiedy zasady już nie pozostawiały żadnych wątpliwości, nastąpiła nieco trudniejsza część planu. Uważny czytelnik zapewne wyłapał wzmiankę o tym, że „jeden z argumentów” znika. Ale o co chodzi? Ano o to, że najprościej w świecie nie wiedziałam, czy się do tego nadaję. Nie chciałam się najeść wstydu i potwierdzić stereotypu (blond włosy również dają pole do popisu, jeśli chodzi o wymówkę, jak już coś durnego się zrobi, więc tak do końca źle jeszcze nie jest). Tak naprawdę do ostatniej chwili nie mogłam się zdecydować. Ostatecznie, 8 czerwca, po dwóch godzinach snu, o godzinie 10 rano w niedzielę ruszyłam na podbój Strykowa.

To, co zastałam na miejscu, mocno zmieniło moje podejście do sprawy. Otóż okazało się, że ów plac, użytkowany przez fundację „Bractwo Rajdowe“ jest punktem zbiorczym ludzi połączonych pasją i miłością do jazdy. Kiedy lawirowałam między grupkami ludzi, starając się zorientować, jak to wszystko odbywa się w praktyce, słyszałam strzępki rozmów. To, co usłyszałam, było dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Ludzie po opuszczeniu „rajdówki“ oczywiście porównywali swoje czasy, zaś chwilę później ostrzegali np. o trudnym miejscu na torze, leżącej dziwnie oponie, ostrym zakręcie lub dziurze, która powstała w ciągu dnia i w ferworze walki. Oczywiście smaczku rywalizacji dodawał fakt, że nie obywało się bez docinków dotyczących pobicia czyjegoś czasu o setne sekundy.

Moje napięcie rosło, adrenalina pozwoliła zapomnieć o niewystarczającej ilości snu. W końcu nadeszła moja kolej, wraz z kolejną niespodzianką. Pierwszy przejazd z założenia służy przede wszystkim zapoznaniu się z trasą. Moją pilotką zgodziła się być jednorazowo inna zawodniczka, notabene jedna z moich rywalek, których w sumie była zastraszająca liczba trzech. Mimo moich podejrzeń, że poprowadzi mnie bokiem i do rowu, potwierdziła tylko moje wcześniejsze obserwacje. Wszyscy przyjechali tam by się pobawić, spotkać z ludźmi o podobnych zamiłowaniach i pojeździć. Mój pierwszy czas wynosił 1:53,9 i w tamtej chwili był najsłabszym wśród kobiet (do mężczyzn nawet się nie porównywałam). Wówczas wytłumaczono mi, że to nie jest czas, miejsce ani samochód służący do tego, by je oszczędzać, więc mam nie jeździć ekonomicznie zmieniając biegi przy 2500 obr./min. Trzeci i ostatni przejazd tego dnia był o 17 s lepszy od pierwszego i zapewnił mi zwycięstwo w klasie Lady tej niedzieli.

Ten pierwszy turniej sprawił, że coś się we mnie odblokowało i wszystkie obawy zamieniły się w niepohamowany entuzjazm. W pierwszym miesiącu zdobyłam tytuł Mistrzyni Kierownicy Czerwca. Mniej więcej w tym samym czasie organizatorka podpuściła mnie, bym spróbowała pojechać tylnonapędowym BMW. Dodatkowym argumentem była chwilowa choroba Swifta, którym jeździłam najczęściej. Szybko okazało się, że inny napęd (biorąc pod uwagę dotychczasowe moje doświadczenia właściwie wyłącznie z napędem na przód) również dostarcza mi mnóstwo frajdy. Niedługo później zaczęłam brać udział we wszystkich klasach. Z prostego powodu – chciałam jeździć, jeździć, jeździć! I móc pokonywać tor różnymi autami. Pod koniec lipca utrzymywałam się w czołówce klasy A i D. Dwa miesiące wystarczyły, bym oszalała na punkcie jazdy po torze i nabrała apetytu na więcej.

Plac, na którym odbywały się rajdy, należy do dewelopera, który z uprzejmości zezwolił na użytkowanie go do czasu, aż nie zacznie się budowa. Nieuchronnie moment zagospodarowania terenu nastąpił, więc obecnie rajdy są przeniesione na mniejszy plac o innym podłożu, w Głownie. Trudno porównywać go do Strykowa, jednak można się wyszaleć, a to jest główną zaletą tych imprez. Niestety na ten moment nie jestem w stanie pojawiać się tam równie często, jak kiedyś. Organizatorzy borykają się z problemami typowymi dla takiego przedsięwzięcia – samochody odmawiają posłuszeństwa, środki finansowe na reanimowanie staruszków szybko się kończą. Tymczasem Bractwu Rajdowemu przyświeca jedna myśl: stworzyć miejsce, w którym każdy będzie mógł w bezpiecznych warunkach się wyszaleć, a przy okazji wiele nauczyć. Pan Paweł Ciurzyński i pani Beata Sogrejew chcieliby stworzyć ośrodek szkoleniowy, którego głównym celem będzie zwiększenie bezpieczeństwa na drogach. Ta dwójka z niepowstrzymanym uporem pokonuje kolejne trudności w drodze do zrealizowania swojego planu, za co mocno trzymam kciuki. Ci państwo stali się dla mnie w tym czasie bardzo bliscy, po każdym turnieju spędzaliśmy czas na rozmowach dotyczących podboju świata. Znaczy… na skróceniu drogi do sukcesu.

Po sobie widzę to najlepiej – ta zabawa pozwoliła mi dużo lepiej wyczuć samochód, przewidywać jego reakcje w określonych warunkach i również nauczyć się samej reagować na podsterowność, nadsterowność, czy nawet na zachowanie samochodu, gdy pojawi się jakaś usterka. Tym samym jestem nieco pewniejsza własnych umiejętności za kierownicą, a przede wszystkim poprawiłam swój styl jazdy. Całym sercem popieram pana Ciurzyńskiego i panią Sogrejew – sama na własnej skórze odczułam, jak kolosalne znaczenie dla bezpieczeństwa mają takie inicjatywy.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze