Edyta Klim

Hanna Sobota – zmiana ról i ilości kół

Doświadczona zawodniczka rajdowa Hanna Sobota przesiadła się z czterech na dwa koła. Na swoją nową pasję i odskocznię od codzienności wybrała motocykle.

Co tam u Ciebie słychać? Było profesjonalne ściganie się, energia stokrotek, potem cisza… i wracasz na motocyklu?

Faktycznie, ostatni pustynny rajd Morocco Desert Challenge był dość temu dawno… w 2018 roku. Ależ ten czas leci! Rajdowe Mitsubishi Pajero zapracowało już wtedy na emeryturę i dlatego zapadła decyzja o sprzedaży „Batmana”. Potem był rok na przemyślenia i wybuchła pandemia. W tym czasie jednak troszkę się działo. Myślałam o zakupie rajdowego Can-Am’a, ale ostatecznie wybrałam motocykl i nie żadne rajdy, żeby było jasne (śmiech).  

Jakbyś podsumowała ten etap życia, związany ze sportami motorowymi?

Jak sięgam pamięcią do początków, to aż sama siebie zaskakuję. Gdy już się zorientowałam, że sporty motorowe mnie kręcą, postanowiłam po prostu to robić. To było nieustanne spełnianie motorowych marzeń. Samochodową licencję wyścigową na tor zrobiłam na swoje 40-te urodziny, licencję rajdową cross country na 46-te, a prawo jazdy na motocykl zdałam w listopadzie, w ulewnym deszczu, jako prezent na 54-te urodziny. Nic nie było łatwe, ale jakże ekscytujące!

Zdobyte doświadczenia usatysfakcjonowały Cię? Dały poczucie spełnienia?

W wyścigach chciałam się nauczyć ekstremalnej jazdy samochodem i nauczyłam się tyle, ile się dało. Wyssałam z wyścigów wszystko, co mnie interesowało i przełamałam kilka barier – dziewczyn nigdy nie było dużo w tym sporcie. Na zakończenie, na 3. miejscu ukończyłam z zespołem maratoński wyścig Dubaj 24H, jako pierwsza Polka. Wtedy przesiadłam się do samochodu offroad’owego.

Najbardziej mnie kręciło jeżdżenie po pustyni i chciałam wystartować w Rajdzie Dakar. Pojechałam tam, ale nie jako kierowca rajdówki, tylko wsparcie techniczne polskiej załogi ciężarówki. Przeżyłam masę przygód i poznałam niesamowitych ludzi. Później, już za kierownicą rajdowego auta nauczyłam się jazdy po wydmach, a to jest najtrudniejsza nawierzchnia świata. Jako wisienkę na torcie wypracowałam wicemistrzostwo Europy w rajdach Cross Country. Jako jedyna Polka! 

W takim razie, co Ci daje jazda motocyklem?

Napędza mnie odwaga. Odwaga wejścia w coś nowego. Czasami zaczynam coś robić, mimo trudności. A nawet często im trudniej, tym bardziej się nakręcam. Jeśli coś mnie zainteresuje – wchodzę w to i próbuję. Spodoba mi się, albo nie, to wtedy odpuszczam.

Uwielbiam uczyć się, nabierać nowych umiejętności. Mój mózg żywi się adrenaliną. A motocykle łatwe nie są, chyba dlatego się nimi zainteresowałam. Mam w sobie jednak wiele pokory do jazdy motocyklem. Wiem, że niewiele umiem, a „motorowy koń” potrafi skopać boleśnie, więc znowu mogę nie uczyć i uczyć nowych umiejętności. I to doznanie, którego nie ma w samochodzie – wszystko dookoła pachnie! (śmiech)

Czym jeździsz obecnie? Preferujesz bezdroża, omijasz asfalty?

Najpierw był KTM 250 i przejażdżki w terenie, choć kumpel ostrzegał mnie, że będzie bolało. Tak było. Potem kupiłam BMW F800R i spróbowałam jazdy po drogach. Po kilku tysiącach kilometrów wiedziałam już, że trasy asfaltowe to nie jest to, co mnie kręci i sprzedałam ten motocykl. Wróciłam do off’a. Piach, szutry i błoto – to jest to, co moje serducho kocha! Choć ciało czasami przyjmuje wycisk ponad miarę (śmiech). 

To może jednak, za jakiś czas, na motocyklu wystartujesz?

Chyba mam wciąż za mało umiejętności na rajdy, ale nigdy nie mówię nigdy… (śmiech). Za to ostatnio miałam mega frajdę, gdy na grupie „Baby na Motóry” skrzyknęłam ekipę 5-ciu koleżanek, na kilkudniowe jeżdżenie szutrami po Polsce. Zjechałyśmy się z całej Polski. I było bosko! Off’owo, ale bez tej całej napinki, liczenia kto szybciej i dalej dojechał. A do tego rozmowy do świtu. Każda z nas była inna i wnosiła niesamowitą energię do zespołu. Ta energia dookoła nas to była chyba namacalna, nawet jakiś miły gość na stacji benzynowej do nas zagadał: „A przepraszam, szanowne panie, a skąd taki damski gang motocyklowy i dokąd jedziecie?” (śmiech).

Moim zdaniem kobiety, które pokochały motoryzację, angażują się w tę pasję całym sercem – też tak uważasz?

No jasne. Ale to bardziej skomplikowane… Przecież one także całym sercem angażują się w zarządzanie domem, ogrodnictwo, podróżowanie, czytanie, taniec, dzieci, rodzinę i pracę – prawda? Dlatego chyba kobiet troszkę mniej w motoryzacji, bo babska doba ma tyle samo godzin, ile męska. Matematycznie tak mi wychodzi (śmiech).

Bardziej Cię ciągnie do krótkich treningów motocyklowych o wysokim stopniu trudności, czy długodystansowej jazdy bezdrożami?

Jedno bez drugiego u mnie nie istnieje. Po zrobieniu motocyklowego prawka bardzo szybko i boleśnie przekonałam się, jak bardzo zerowe umiejętności miałam. Bez żadnego przygotowania technicznego pojechałam na wyprawę ciężkim, szosowym motocyklem. To nie był dobry pomysł – miałam za dużo stresu, aby odnaleźć przyjemność z jazdy. Od tego czasu regularnie trenuję i szkolę się kilka razy w roku. A wszystko po to, aby długie dystanse na bezdrożach były usłane ekscytacją i frajdą z jazdy, a nie „wybrukowane strachem”. 

W życiu osobistym i zawodowym też kierujesz się odwagą do odkrywania i uczenia się czegoś nowego? Czy to właśnie motoryzacja jest tą „szaloną” odskocznią?

Ha, ha, ha… chyba mnie rozgryzłaś. Uwielbiam się uczyć nowych umiejętności i technik. Kiedyś usłyszałam, że starość dotyka cię wtedy, gdy już niczego nowego nie chce się uczyć. No to chyba, na razie, mi nie grozi (śmiech).

Jestem dentystką, a ten zawód wymaga ciągłego uczenia się. Rzeka medycznych nowinek płynie bardzo wartko. Jeśli na chwilę zatrzymasz się… nie dogonisz już czołówki. Stomatologii nie traktuję oczywiście jak wyścigu, jednak jakoś, dziwnym trafem, w moim gabinecie jest kilka bardzo nowoczesnych urządzeń służących do leczenia. Uwielbiam wprowadzać kosmiczne technologie i nowatorskie metody leczenia. Stare jest nudne! (śmiech)

Ten zawód, poprzez swoją trudność, niestety bardzo łatwo może doprowadzić do wypalenia zawodowego. Dlatego też sporty motorowe zawsze były i są dla mnie metodą łapania balansu, odskocznią i sposobem „resetowania się” po pracy. Wielu znajomych z branży dentystycznej jeździ na dwóch kołach. I wiesz co w tym roku odkryłam? Mam prawdziwą drogę off’ową między domem a pracą! Po pracy wsiadam na motocykl, przekręcam kluczyk i pstryk – jestem w raju (śmiech).

Strona Facebook: https://www.facebook.com/sobotarally

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze