Dakar dla kobiet, czyli Rally Aicha des Gazelles

"Samo przebywanie w rajdowym obozie przypomina trochę sceny z „Seksmisji" Juliusza Machulskiego. Wszędzie kobiety! Setki! Mężczyźni jeżeli się pojawiają, to są zazwyczaj gośćmi lub wykonują pracę fizyczną, która ma jeden cel -  pracować, aby się wszystko się udało!" - pisze męski obserwator imprezy.

fot. MAÏENGA

Rajd wymyśliła i od początku organizuje wraz ze swoim w większości kobiecym sztabem, Dommeniqe Sera. Zawody terenowe to we Francji prawie sport narodowy i Francuzi jak mało kto znają się na ich organizacji, więc kobiecą Aichę można z powodzeniem uznać za młodszą siostrę Dakaru.

Obóz robi wrażenie. Mimo, że stoi na środku pustyni, jest w nim wszystko. No, salonu fryzjersko-kosmetycznego nie znalazłem, może zresztą tylko dlatego, że specjalnie nie szukałem… W wielkim namiocie mieści się kuchnia i stołówka, jest namiot medyczny wyposażony jak szpital w Leśnej Górze, jest kawiarenka na plotki, centrum prasowe, Internet, wozy telewizyjne, helikopter, dwie cysterny z paliwem i jedna wielka z wodą, są więc także prysznice z ciepłą wodą i prawdziwe toalety, nie żadne tam Toi Toiki. Sto załóg plus cała obsługa i goście to kilkaset osób, około 200 samochodów. Wszystkich trzeba nakarmić, umyć i zatankować kilkaset kilometrów od najbliższego miasta.

fot. MAÏENGA

To wszystko oczywiście sporo kosztuje. Główny sponsor Aicha to producent przetworów owocowych, Halana to wina, Total, Brinks i paru mniejszych sponsorów uzupełnia listę. Rajd wspiera Król Maroka i ministerstwo turystyki tego kraju, więc chyba finansowo impreza się zwraca, zwłaszcza że wpisowe to 20000 Euro od załogi. Chętnych pań do startu jednak nie brakuje, bo sto załóg na starcie to sukces organizatorów. Tak, koszty są niemałe, bo trzeba do Maroka dostać się z samochodem i wrócić do domu. Auta są w dużym stopniu wynajmowane we francuskich firmach i zwykle mają za lub przed sobą udział w Dakarze jako auta serwisowe, lub prasowe. Było też kilka prawdziwych, choć już wysłużonych rajdówek. Reszta to auta prywatne. Kobieta, która jechała Iveco Daily 4×4 powiedziała mi, że do ostatniej chwili wahała się czym pojechać, w końcu mąż wybrał się z nią do salonu i kupiła to auto. Kosztowało sporo, ale jak się mieszka w Monte Carlo, jak ona, to ciężarówkę trzeba mieć. Ogólnie panie startujące w tym rajdzie nie mają raczej problemów z funduszami na starty. To lekarki, modelki, prawniczki, dyrektorki w różnych firmach – taki jest przekrój zawodowy grupy kobiet uczestniczącej w tej imprezie. Do tego rajd jest we Francji bardzo znany i sponsorzy chętnie się na nim pokazują. Jeżeli za start nie zapłaci wytwórca proszku do prania, albo producent bielizny, to sponsor strategiczny, czyli mąż, który ma dwa tygodnie spokoju w domu. Dodać należy że, załogi pochodzą z kilkunastu krajów – od Rosji po Kanadę i Japonię. Ponieważ rajd ma charakter także charytatywny i pieniądze częściowo przekazywane są na pomoc dla dzieci, to niektóre załogi reprezentują takie organizacje jak np. UNICEF, czy np. fundacje do walki z rakiem.

fot. MAÏENGA

Nie wszystkie uczestniczki to panie z pękatymi kontami, bo np. francuska poczta, jako jedna ze wspierających rajd firm, wystawiła siedem żółtych Renault Kangoo 4×4. Ich załogi stanowiły „panienki z okienek” wyłonione podczas wewnętrznych pocztowych eliminacji. Taka akcja socjalna. Podobnie postępuje potentat paliwowy Total, który wystawił do rywalizacji 10 pick-upów Isuzu ze swoimi pracownicami z różnych krajów.

Zasady są proste. Na pustyni są rozmieszczone punkty, w których trzeba się zameldować i podbić kartę. Taki punkt składa się zawsze z trzech elementów: wysokiego masztu z flagą, miejscowego pana z pieczątką i długopisem oraz z metalowego czajniczka do robienia megasłodkiej miętowej herbaty. Trzeba  „jedynie” odnaleźć dziennie kilka takich punktów, co zajmuje kilkanaście godzin i można iść spać. Jest jeden problem. Trzeba nie tylko umieć się poruszać po pustyni, ale świetnie znać się na nawigacji. Nie wolno niestety używać GPS-ów; dozwolony jest tylko kompas, linijka i dostarczona przez organizatorów kserowana czarno-biała mapa, które mają doprowadzić załogi do celu. Na pustyni nie jest to łatwe, stąd bywało, że zespoły lądowały na dwa dni w areszcie bazy wojskowej w sąsiedniej Algierii.

fot. MAÏENGA

Atmosfera na tym rajdzie zupełnie odbiega od tego, co można zobaczyć na innych imprezach. Każde spotkanie załóg na trasie to okazja do obściskiwania się, całowania, ploteczek i śmiechu. Można wziąć od rywalek trochę paliwa albo… krem z filtrem. Nie ma tu miejsca na kłótnie i protesty, szczególnie techniczne, bo kto by sobie zawracał głowę tym, co kto ma pod maską.

Można tu też spotkać prawdziwe sławy, a ja miałem przyjemność poznać właścicielkę najdłuższych nóg na świecie, pochodzącą ze Słowacji supermodelkę Adrianę Karembau. Spotkałem też Nikę Rolczewski. To Kanadyjka o polskich korzeniach, dziennikarka i pasjonatka motoryzacji.

Polecam ten rajd wszystkim zainteresowanym czytelniczkom. Przygoda w Afryce dla prawdziwych kobiet.

Więcej o rajdzie tutaj.

Źródło: Marek Jaźwiecki, Mototarget

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze