Bali: skuterem przez ryżowe pola

Bali jest boskie! Jeśli ktoś ci to powiedział, jeśli piszą o tym w przewodnikach, jeśli zachwyt nad wyspą wyrażają podróżnicy na swoich blogach, to musi to być prawda. Bali jest boskie! Sprawdziłam.

Na malutką indonezyjską wyspę Bali lecimy z Borneo, z krótkim postojem na Jawie. Drugi samolot, który za godzinę wyląduje na lotnisku Denpasar, to maszyna turbośmigłowa; za moim oknem obraca się czarne śmigło. Bardzo lubię samoloty, a takim modelem jeszcze nie leciałam. Leci się niżej i trzęsie zdecydowanie bardziej niż w samolocie odrzutowym. Ale jakie mamy widoki! Pas do lądowania na Bali ciągnie się prawie do morza!

Nie zostajemy na żadnej ze słynnych plaż, ruszamy nieco w głąb wyspy, do miasteczka Ubud, kulturalnej stolicy Bali.

Ruch drogowy w Indonezji to istne szaleństwo! Nikt na nikogo nie zwraca najmniejszej uwagi, kierowcy są wariatami bez kontroli, a pojazdy reprezentują bardzo różnych stan techniczny. Pasy bezpieczeństwa w busie? Zapomnij!

Do Ubudu wiedzie kręta droga. Ruch nie taki jak u nas, wszystko jeździ po drugiej stronie.

W Ubudzie znajdujemy jasny, przyjemny pokój z widokiem jak z pocztówki – palmy, zielone ryżowe tarasy, szemrzący strumyk. Do tego egzotyczne ptaki, wiewiórki skaczące po palmowych liściach. Dzień zaczyna się błogo – talerz owoców, czarny ryż z miodem i świeżymi kokosowymi wiórkami na śniadanie. Bali jest boskie!

Po kilku dniach słodkiego nicnierobienia decydujemy się na skuterową wycieczkę. Ale o dziesiątej rano wszystkie skutery już dawno są wypożyczone. Próbujemy następnego dnia. Ostała się jedna wolna sztuka, ale z automatyczną skrzynią biegów. Nikt nie ma niestety wypożyczalni skuterów z manualną skrzynią. Dlaczego? Ano wszystko w trosce o turystów. Na Bali miejscowi są zdania, że turysta nie poradzi sobie ze zmianą biegów. Prawda jest taka, że w Azji każdego roku zdarza się bardzo dużo wypadków z udziałem podróżników właśnie. Skuter to nie motocykl, jest mniejszy i lżejszy, ale mimo wszystko nie wszystkie przejażdżki kończą się szczęśliwie.

W Indonezji pożyczanie skutera na jeden dzień nie oznacza dwudziestu czterech godzin; czas liczy się od rana do wieczora tego samego dnia.

Pożyczamy więc maszynę z automatem i jedziemy. Za Ubudem wjeżdżamy na lokalne, asfaltowe wąskie drogi, które po obu stronach są tak wysoko porośnięte trawą, że w ogóle nie można nawet próbować dojrzeć, co jest za zakrętem. Przed nami ponad 80 kilometrów nad jezioro Bratan, nad którym mieści się pagoda w balijskim stylu. Każdy, kto przyjeżdża na Bali, musi tam pojechać. Kuszą pocztówkowe pejzaże z pagodą o zachodzie słońca. Rzeczywistość jest nieco bardziej rozczarowujące – kompleks rozrywkowy, ludzie,  dwie drogie restauracje i mini zoo z jednym tylko gatunkiem sarny.

Ale teraz nasza droga wiedzie do góry. Mapa nie kłamała, góry na naszej drodze. Dobrze, że jest pusto, bo nasz skuterek ledwo daje radę.

Z wysokości, na którą wjeżdżamy, roztacza się szeroki widok na małe domki utopione w intensywnej zieleni ryżowych pól. Piękny to widok. Nie można się napatrzeć. Zieloność zdaje się pulsować w oczach. Czekamy na słońce, które doświetli ten ryżowy pejzaż. W dole majaczy strach na wróble (nie wiem, czy mają tutaj wróble, ale jest to zdecydowanie konstrukcja anty-ptasia). Nieźle nas nabrał swoim wyglądem. Do złudzenia podobny do człowieka.

Wreszcie pojawia się słońce i zieloność pól w dole staje się jeszcze bardziej soczysta.

Przez górskie pokręcone drogi docieramy nad jezioro. I wtedy zaczyna padać deszcz. Po rzuceniu okiem na pagodę i szybkim stwierdzeniu, że nie jest to nic wybitnie ciekawego, lądujemy w muzułmańskiej knajpce. Warto zaznaczyć, że takie knajpki na Bali są najlepsze – jedzenie jest pyszne, tanie i jest go dużo).

Droga powrotna znowu wiedzie przez pokręcone dróżki, ale teraz coraz częściej trafiamy do malutkich wiosek. Na Bali religia odgrywa znaczną rolę w życiu mieszkańców. Bogom dary składa się codziennie (w malutkich pudełeczkach). Świeże kwiaty, jedzenie, owoce, kadzidła – to wszystko zanosi się do świątyń lub domowych kapliczek.

Mijamy kobiety z pudełkami darów. Niosą je na głowach i robią to z taką gracją, że aż musimy się zatrzymać. Panie mają na sobie tradycyjny strój, czyli sarong. Sarong to tkanina batikowa (w tym przypadku drukowana), którą przewiązuje się w taki sposób, że staje się uniwersalną spódnicą. W takich sarongach-spódnicach chodzą także mężczyźni.

Dziś coś się dzieje. W wioskach i świątyniach panuje niezwykłe ożywienie. Ludzie idą w procesjach, niosą dary i posągi bogów. Tak w tej części świata wyglądają pogrzeby. Tłum nie jest czarny, bo czerń w Azji nie ma nic wspólnego z żałobą.

Powoli wracamy w stronę Ubudu. Za kierownicą mała zmiana, teraz ja prowadzę. Najpierw krótki trening, a potem jazda z pasażerem na plecach. Pasażer jest dzielny. Stwierdzam, że automatyczna skrzynia biegów nie jest taka zła. Skuterek prowadzi mi się dobrze i pewnie. Powoli przekonuję się do tych pojazdów, choć ciągle jeszcze uważam je za mało bezpieczne.

Do Ubudu trafić nie jest łatwo. Miasteczko dość płynnie łączy się z okolicznymi wioskami, a one z innymi wioskami i w tej nieskończonej plątaninie nawet GPS (co prawda w Ipadzie) nie daje sobie rady. Pomaga nam kierowca terenowej Toyoty. Jedziemy za nim aż do głównego skrzyżowania w Ubudzie.

Jest dziewiętnasta i jest już ciemno. Oddajemy naszą maszynkę i wracamy do pokoju z widokiem na raj. Bali jest boskie!

Zdjęcia: z archiwum Anny Marii Dąbrowskiej

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze