Asi oko na Maroko – relacja część III

W trzeciej części relacji Joanny Modrzewskiej z RMF FM Marocco Challenge przeczytacie o tym, jak łatwo marzenia mogą odbiec od rzeczywistości, a pozornie zwykła droga może stać się udręką...

fot. terenowo.pl

W hotelu bałam się zdjąć buty. Kiedy wreszcie się na to zdecydowałam oczom moim ukazał się straszliwy balon okraszony wewnętrznymi wylewami. Uwolniona noga puchła w zastraszającym tempie. Na dodatek organizatorzy umieścili mnie na pierwszym piętrze, co nie ułatwiło logistyki. Starałam się chłodzić nogę i jednocześnie przygotować motocykl do wyścigu po wydmach.

Śnieżynka zniosła upadek znacznie lepiej ode mnie. Miała tylko kilka nowych zadrapań. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę w nim nie wystartować. Późno w nocy przyjechali lekarze. Jeden z nich obejrzał moją nogę, stwierdził wylewy po zerwaniu torebki stawowej, zbicie, ale nic nie mówił, że może być złamana. Padłam na wyro i zasnęłam natychmiast, niestety pod włączoną klimą, której nie miałam siły wyłączyć.

Rano noga przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Od razu wiedziałam, że do buta nie wejdzie. Mimo to spróbowałam go włożyć. Wszyscy wyjechali na wyścig na wydmach a ja zostałam wściekła z nogą w hotelowym basenie. Na dodatek przyplątał się jakiś sfrustrowany typ (przez grzeczność nie zdradzę jego tożsamości), który złośliwie zapytał się czy nie lepiej było by od razu pojechać pod palmę, zamiast zapisywać się na rajd. Tylko kontuzja i brak możliwości szybkiego ruchu ocaliły „limo” tego gościa. W takich wypadkach żałuję, że nie mam pozwolenia na broń. Atmosfera zgęstniała.

„Okazało się, że quady i motocykle radzą sobie o wiele lepiej niż samochody.”
fot. terenowo.pl

Moi koledzy z Funriders team (ci, którzy już nie mieli na czym jechać) zabrali mnie na wydmy, a hotelowy barman do woreczka na kask dosypał mi lodu bym mogła chłodzić mojego kulasa. Wjechaliśmy naszą serwisową Navarą na szczyt jednej z wydm, tak, że mogliśmy oglądać zmagania na trasie. Okazało się, że quady i motocykle radzą sobie o wiele lepiej niż samochody. Auta kończyły dopiero pierwszą 20.- kilometrową pętlę, kiedy quady i motocykle zaliczyły już po trzy.

Wycieczka niestety nie zrobiła mi za dobrze zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Do hotelu wróciłam załamana. Tak bardzo cieszyłam się na wyścig po wydmach i nie mogłam w nim wziąć udziału. Wieczorem w hotelu było bardzo miło, przynajmniej sto razy opowiadałam historię mojej kraksy. Ogromna większość uczestników okazywała mi bardzo dużo sympatii. Dodatkowo, do problemów z nogą doszedł jeszcze ból gardła z powodu klimy w pokoju. Zaczęłam się dezintegrować…

„Chęć ukończenia pozostałych etapów zwyciężyła…”
fot. terenowo.pl

Rano przy pomocy Piotrka Zelta wcisnęłam się w buty, robiąc mały show przy basenie. Kiedy już miałam je na nogach zapytałam się organizatorów, czy etap będzie trudniejszy niż te, które do tej pory jechałam. Otrzymałam odpowiedź negatywną i ku zdziwieniu wielu uczestników poszłam się dalej ubierać.

Robiłam dobrą minę do złej gry, bo noga bolała mnie strasznie. Jednak chęć ukończenia pozostałych etapów zwyciężyła. Dziś przyznaję – to był błąd, ale nadal przez myśl mi nie przeszło, że noga może być złamana.

 

„Robiłam dobrą minę do złej gry.”
fot. terenowo.pl

Jechało mi się kwadratowo. Miejsca, które normalnie przeleciała bym z przysłowiowym palcem zaczęły stwarzać problemy. Dodatkowo w pewnym momencie pojawił się strach przed podparciem się prawą nogą, upadkiem itp. Pojawiły się wydmy. Najpierw jechało mi się po nich nieźle, chociaż Śnieżynka wykazywała pierwsze słabości. W kilku miejscach niestety upadłam, a Witek pomagał mi podnosić moto. Chyba w tym momencie przestała też funkcjonować mi głowa. Psycha siadła mi do końca.

Biedny Witek musiał się przebiec po wydmach, żeby dokończyć za mnie fragment po piasku. Złoty chłopak! Ja natomiast miałam trochę radości, bo zabrałam się rajdówką na te ostatnie kilkaset metrów. Dalej nie było wiele lepiej bo pojawiła się bardzo kamienista przełęcz i znowu musiałam szukać pomocy u „obcych”.

„Noga bolała mnie strasznie”
fot. terenowo.pl

Zjazd po wielkich głazach tego dnia mnie przerósł. Najgorsze jest to, że wszystkie te „przerażające” elementy w normalnej kondycji stanowiłyby niezbyt wielki problem. Na skutki takiej kondycji psychofizycznej nie trzeba było długo czekać. Na kilka kilometrów przed metą liczącego niespełna 200 km etapu wywaliłam się na głazach, które naprawdę były prozaiczne.

Tym razem Śnieżynka odniosła poważne obrażenia. Kierownica zgięła się o 90 stopni i na dodatek spadł łańcuch z zębatki zdawczej. Musiałam się poddać. Wierzcie mi, ten etap kosztował mnie więcej sił niż dwa poprzednie.

 

fot. terenowo.pl

Moja Yamaha ten etap ukończyła na dachu samochodu pań sponsorek z firmy Hella gdzie włożył ją sprytnie ich opiekun Mario przy pomocy chłopaków z terenowo.pl.

Jeszcze raz wielkie dzięki! Do hotelu wróciłam jako „turysta”. cdn…

 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze